Kiedy mit zlewa się z mitem
Chińska propaganda od lat twierdzi, że jej armia wyzwoliła tybetański lud spod teokratycznej tyranii. Ale czy to naprawdę tylko propaganda?
26.05.2008 | aktual.: 26.05.2008 11:50
Przyjęty dziś na Zachodzie obraz dawnego Tybetu, upowszechniany w niezliczonych książkach i artykułach, to wizja raju na Ziemi – mitycznego Shangri-La, gdzie ludzie prowadzą szczęśliwe życie w zgodzie z sobą, naturą i bogami. Według dalajlamy to długotrwałemu oddziaływaniu buddyzmu można zawdzięczać fakt, iż w Tybecie powstała „społeczność pokoju i harmonii”.
Współcześni historycy wiedzą jednak od dawna, że Tybet do czasu chińskiej inwazji wcale nie był rajską krainą, o jakiej stale mówi dalajlama. Dla przeważającej większości Tybetańczyków było to raczej piekło na Ziemi, co zresztą lubi podkreślać chińska propaganda. Inwazję z 1950 roku Pekin uzasadniał m.in. rewolucyjnym obowiązkiem wyzwolenia tybetańskiego ludu z ucisku.
Państwo kapłanów
Rządząca elita mnichów bezlitośnie wyzyskiwała kraj i jego mieszkańców za pośrednictwem rozgałęzionej sieci klasztorów i zakonnych twierdz. Do warstwy uprzywilejowanej zaliczało się zaledwie 1–1,5 proc. Tybetańczyków, ogromną większość natomiast stanowili chłopi żyjący w poddaństwie. Podatki i daniny, jakie na nich nakładano, odbierały tym ludziom możliwość godnej egzystencji. Jak pisze amerykański historyk i politolog Michael Parenti w doskonale udokumentowanej pracy „Przyjazny feudalizm: mit Tybetu”, ci pańszczyźniani chłopi, traktowani niewiele lepiej od niewolników (których Tybet miał również), musieli przez całe życie pracować bez zapłaty na ziemi swego pana lub klasztoru. Ich panowie nakazywali im, co uprawiać i jakie zwierzęta hodować. Nie wolno im było się ożenić bez zgody pana albo lamy. Chłopi musieli płacić podatek od zawarcia małżeństwa, od narodzin każdego dziecka, nawet od każdego zgonu w rodzinie. Płacili za posadzenie drzewa przed domem i za posiadane zwierzęta. Płacili z okazji świąt
religijnych, płacili, gdy trafili do więzienia i gdy wychodzili na wolność. Ci, którzy nie mogli znaleźć pracy, płacili podatek od bezrobocia. Jeśli wędrowali do innej wioski w poszukiwaniu pracy, też musieli za to zapłacić. Gdy nie mieli czym płacić, klasztory pożyczały im pieniądze na 20–50 procent. Czasem długi przechodziły z ojca na syna, a nawet wnuka. Niewypłacalnym dłużnikom groziła niewola.
Na podstawie Der Spiegel, Telepolis
Pełna wersja artykułu dostępna w aktualnym wydaniu "Forum".