Kempski: Polaczek narzędziem, nie inspiratorem tekstu o aferze
Były wojewoda śląski Marek Kempski, który
odszedł ze stanowiska w atmosferze prasowych podejrzeń o korupcję
w kierowanym przez niego urzędzie, nie wyklucza, że za tą sprawą
mogły stać służby specjalne. Ówczesnemu posłowi AWS, a obecnie
ministrowi transportu Jerzemu Polaczkowi, przypisuje w tej sprawie
rolę narzędzia, ale nie inspiratora publikacji.
02.03.2006 | aktual.: 03.03.2006 09:15
Były wojewoda powiedział, że on i jego ówcześni współpracownicy mogliby sporo powiedzieć na temat inspirowania tekstów prasowych, jeżeli powstałaby komisja śledcza badająca takie sprawy. Zastrzegł jednak, że nie ma dowodów ani na rolę służb specjalnych w inspirowaniu tekstu na swój temat, ani na to, że obecny minister transportu był świadomym uczestnikiem jakiejś gry w tej sprawie.
W grudniu 2000 r. "Rzeczpospolita" opublikowała tekst "Wojewoda w sieci". Dziennikarze napisali m.in., że najbliżsi współpracownicy i doradcy Kempskiego wykorzystywali stanowiska do osiągania prywatnych korzyści. W czwartek "Gazeta Wyborcza" napisała, że to Jerzy Polaczek był jednym z głównych informatorów dziennikarzy "Rz", podczas gdy lider PiS Jarosław Kaczyński uważa, że za publikacją stały służby specjalne.
Ja bym tego nie wykluczał, tym bardziej biorąc pod uwagę to, że byłem szefem zespołu ds. reformy służb specjalnych w AWS. Być może później znalazło to takie odbicie - powiedział dziennikarzom Kempski, pytany o możliwy udział służb specjalnych w inspirowaniu sprawy.
Dodał, że nie ma na to dowodów, chociaż sygnały w tej sprawie docierają do niego od kilku lat, głównie ze środowiska dziennikarskiego. Jak powiedział, dziennikarze tygodnika "Nie", zajmujący się sprawą domniemanej korupcji byłego wiceministra obrony Romualda Szeremietiewa, wpadli "na jakiś trop pewnych rzeczy, które działy się wokół Śląskiego Urzędu Wojewódzkiego, a które mogły być w pewnym sensie inspiracją bądź to Wojskowych Służb Informacyjnych, bądź to Urzędu Ochrony Państwa". Kempski nie podał szczegółów tych podejrzeń.
W ocenie Kempskiego, ówczesny poseł Polaczek był "raczej narzędziem w pewnej grze, która się wtedy odbywała". Była to, według byłego wojewody, walka o strefy wpływów w Akcji Wyborczej Solidarność. Polaczek sobie tego raczej sam nie wymyślił, to była pewna większa gra. Myślę, że są jakieś materiały, które w najbliższym czasie może się pokażą, które mówią wręcz nawet o inspiracji służb - ocenił Kempski.
Jak powiedział, Polaczek był wtedy jego bliskim współpracownikiem, dlatego Kempskiego zdziwiło i zaskoczyło, że swoją negatywną ocenę sytuacji w Śląskim Urzędzie Wojewódzkim poseł przekazał bezpośrednio premierowi Jerzemu Buzkowi, nie mówiąc o tym wojewodzie. Ale moim zdaniem pan minister, a wtedy poseł, tylko wykorzystał pewien moment. Myślę, że inspiracja była głębsza - ocenił były wojewoda.
Zastrzegł, że nie jest jego intencją podkopywanie autorytetu ministra Polaczka. Zadeklarował, że "zakopał topory wojenne" i zapomniał o swoim negatywnym nastawieniu do ministra po wygranych przez PiS wyborach, a o całej sprawie nie powiedział żadnemu z braci Kaczyńskich, choć niejednokrotnie miał okazję.
Moim błędem wtedy było to, że rozpocząłem walkę, czy wojnę na wielu różnych frontach. Przyznaję się również do tego, że może trochę "kozakowałem" w tamtym okresie politycznie i to się jakoś odbiło - ocenił Kempski swoje działania jako wojewody. Podkreślił, że po tekście "Rz" było dla niego jasne, że musi podać się do dymisji. Potem ostatecznie wycofał się z życia politycznego, choć nie było wobec niego i ludzi z jego otoczenia żadnych formalnych zarzutów, a jego współpracownicy wygrywali procesy z gazetą.
Zdaniem Kempskiego, ewentualna komisja śledcza, badająca sprawę inspiracji prasowych, być może byłaby okazją do publicznej rehabilitacji jego nazwiska. W pierwszych dwóch-trzech latach chodziłem z takim zapisem na czole: złodziej, malwersant. Po tamtych wydarzeniach moje nazwisko jest w jakiś sposób utożsamiane przede wszystkim z aferą w Śląskim Urzędzie Wojewódzkim, której nie było - powiedział.
Najnowszy "Newsweek" opisał akta śledztwa sprzed pięciu lat, wszczętego na polecenie ówczesnego prokuratora krajowego Zbigniewa Wassermanna i ministra sprawiedliwości Lecha Kaczyńskiego. Według tygodnika, "kazali oni tropić dziennikarzy 'Rzeczpospolitej' Annę Marszałek i Bertolda Kittela".
Podstawą śledztwa była notatka Elżbiety Kruk (wówczas szefowej gabinetu politycznego ministra L. Kaczyńskiego, obecnie szefowej KRRiT), że ma informacje, iż Marszałek i Kittel otrzymali zlecenie wyeliminowania z życia politycznego Marka Kempskiego (wojewody śląskiego), Jerzego Widzyka (ministra transportu) i L. Kaczyńskiego. Jak napisał tygodnik, sprawę badał specjalny zespół prokuratorski; śledztwo umorzono w sierpniu 2001 roku, gdy ówczesny premier Jerzy Buzek odwołał ministra Kaczyńskiego.
Minister Sprawiedliwości Zbigniew Ziobro tłumaczył po tej publikacji, że śledztwo nie dotyczyło dziennikarzy lecz służb specjalnych.
Z inicjatywą powołania komisji śledczej do zbadania sprawy inwigilacji dziennikarzy "Rz" wystąpiła w tym tygodniu Platforma Obywatelska.