Kazimierz Turaliński: Komisja Śledcza w ślepej uliczce
Przed odejściem z grona doradców Sejmowej Komisji Śledczej ds. Amber Gold przekazałem posłom zebrane informacje dotyczące małżeństwa P. oraz pośredników odpowiedzialnych za ich werbunek i bieżący nadzór, wskazałem też zalecane metody identyfikacji beneficjentów procederu. W tym czasie imponujący poziom osiągnęły już nieprawidłowości związane z działaniem samej Komisji, a osoby podające się za funkcjonariuszy Agencji Bezpieczeństwa Wewnętrznego prowadziły intensywne działania mające na celu ośmieszenie i storpedowanie sejmowego śledztwa. Wcześniej to właśnie „życzliwy” brak aktywności ABW pozwolił na nieskrępowane działanie piramidy finansowej, a nawet na uruchomienie przez przestępców linii lotniczych. Odpowiedzialni za zaniedbania nie tyle nie ponieśli żadnych konsekwencji służbowych, ale wręcz za rządów PiS-u awansowali do grona zaufanych nowego szefa Agencji – prof. Piotra Pogonowskiego. Dziś aferę Amber Gold „pomagają” wyjaśnić funkcjonariusze winni jej zaistnienia.
Materiał dowodowy i poszlaki wskazują na bezpośredni związek wysoko postawionych oficerów i generała ABW z parasolem ochronnym rozpostartym nad złotymi lokatami. Zgodnie z pozyskanymi przeze mnie informacjami, afera mogła stanowić specyficzną kontynuację masowego przemytu złota zapoczątkowanego we wcześniejszej dekadzie. Wtedy to Polacy zalali Kaliningrad i Białoruś taką ilością kruszcu, że rosyjska FSB podejmowała w tej sprawie interwencję u polskich władz. Wskutek kontrabandy zachwiane zostały ceny na tamtejszym rynku metali szlachetnych. Według oficjalnych szacunków miała się do tego przyczynić niespełna tona złota, ale nie można wykluczyć, że rzeczywiste ilości były o wiele większe. Śledztwo dotyczące pierwszej afery zostało po długim czasie umorzone (w większości z powodu przedawnienia zarzutów), druga nieścigana rozwijała się latami, a dostrzegających przestępstwo szeregowych funkcjonariuszy trójmiejskiego ABW blokować miał brak zainteresowania tematem ze strony ich ówczesnego przełożonego, powołanego na stanowisko szefa gdańskiej delegatury pomimo zupełnego braku kompetencji do pełnienia takiej funkcji. Wcześniej dowodził on jedynie komendą policji w małym miasteczku. O nadzwyczajnym awansie do służb specjalnych w marcu 2008 r. przesądzić miało zaufanie dwóch wpływowych polityków Platformy Obywatelskiej – Kazimierza Plocke (sekretarza stanu Ministerstwa Rolnictwa i Rozwoju Wsi) oraz Sławomira Nowaka (ówczesnego szefa gabinetu politycznego premiera Donalda Tuska)
.
Identyfikacja przestępczego procederu prowadzonego pod marką Amber Gold nie wymagała stosowania pogłębionych czynności operacyjno-rozpoznawczych, ani nawet dochodzeniowo-śledczych. W zupełności wystarczająca pozostawała do tego celu analiza informacji jawnych, tzw. biały wywiad, przeprowadzony przez specjalistę od przestępczości ekonomicznej. Pomimo tego małżeństwo P. działało przez kilka lat bezkarnie, a decyzja o zatrzymaniu podejrzanych zapadła dopiero w dniu, w którym zadeklarowali oni ujawnienie dziennikarzom szczegółów swojej działalności oraz dowodów na potwierdzenie ich wersji wydarzeń. Można to uznać za próbę uciszenia już niepotrzebnych „słupów”. Nie ulega bowiem wątpliwości, że byli oni jedynie figurantami, nakłanianymi do udziału w procederze od września 2008 r., tj. od chwili zarządzenia wykonania wobec Marcina P. dotąd zawieszonej kary pozbawienia wolności.
Niedługo po tym spłonął dom należący do jego rodziny, co mogło przesądzić o jego spolegliwości. W listopadzie przyszły więzień nieoczekiwanie podjął decyzję o zmianie nazwiska na kojarzone z majętnym trójmiejskim potentatem branży motoryzacyjnej (w tym celu ożenił się ze swoją partnerką, która przypadkiem nosiła właśnie to nazwisko) i zarejestrował nową spółkę. Z zakładu karnego, do którego trafił w lutym 2009 r., został szybko przeniesiony zastępczo do nadmorskiego ośrodka wypoczynkowego służby więziennej, a już w czerwcu wyszedł na wolność. Zaraz potem zmienił nazwę wspomnianego podmiotu gospodarczego na „Amber Gold” i fikcyjnie podniósł kapitał zakładowy tej spółki z minimalnej kwoty 5 tys. zł do 1 miliona zł (pieniędzy tych nigdy nie dopłacił), po czym rozpoczął realizację ambitnego biznesplanu obejmującego ogólnopolską kampanię sprzedażową.
Działanie to nie pokrywało się z dotychczasowym modus operandi Marcina P., który wcześniej odpowiadał za aż kilkaset drobnych, prymitywnych wyłudzeń i fałszerstw dokumentów, przynoszących mu jednostkowo niekiedy jedynie kilkaset zł zysku, przy czym w ogóle nie ukrywał swojego sprawstwa. Nigdy nie myślał perspektywicznie, czego przykładem było np. przyjmowanie przelewów z wyłudzonymi na cudze personalia kredytami na rachunki bankowe zarejestrowane na własne nazwisko. Również wskazywany na cele oszustwa kredytowego adres korespondencyjny rzekomych kredytobiorców był w istocie adresem działalności gospodarczej Marcina P., do niego należały też wszelkie numery telefonów podawane bankom na cele kontaktów z fikcyjnymi klientami. Bezczelnie przejmował drobne kwoty i fałszował dokumenty nie bacząc przy tym na konsekwencje karne nieuniknionego przecież powiązania jego osoby z przestępstwem. Złapany zawsze przyznawał się do winy. Działanie takie charakteryzuje sprawców niemyślących strategicznie, ograniczonych do „tu i teraz”, a nie wyrafinowanych oszustów projektujących ogólnokrajowe imperia gospodarcze – multibranżowe holdingi.
Wbrew lansowanym przez niektóre media opiniom Marcin P. nie miał zdolności intelektualnej do takiej szybkiej zmiany skali i charakteru swojego działania. Niezrozumiała była też inwestycja setek milionów zł w branżę lotniczą, z którą Marcin P. nie miał nigdy nic wspólnego, a po zakupie linii lotniczych odwiedził je ledwie parę razy i to najdłużej na kilkadziesiąt minut. Dowodzi to jednoznacznie, że nie on odpowiadał za inicjatywę oszustwa i podejmowanie decyzji o wydatkowaniu gromadzonych środków, a był jedynie przymuszonym figurantem zorganizowanej struktury przestępczej, której celów i sposobów działania nie rozumiał. Podobnie stosunkowo niewielką rolę odegrał w sprawie trójmiejski gangster o pseudonimie Tygrys, który mógł najwyżej pomóc wytypować posłusznego „słupa” o odpowiedniej prezencji i manierach oraz pośredniczyć w części legalnych transakcji. Z uwagi na brak troski o własną przyszłość Marcin P. był do tej roli idealny. Tak też rozpoczął swoją karierę – już w liceum został wspólnikiem i dyrektorem spółki należącej do o 21 lat starszej od niego kobiety. Choć nastolatek nie miał żadnego doświadczenia zawodowego, wspólniczka miała bez wahania powierzyć mu całą działalność biznesową, na czym 400 jej klientów straciło 175 tys. zł. Oczywiście Marcin P., jak modelowy figurant, winę za straty wziął na siebie.
Z przepływów finansowych Amber Gold jednoznacznie wynika, że celem oszustwa było sfinansowanie istnienia linii lotniczych, których utrzymanie na wolnym rynku pozostawałoby niemożliwe. Gdyby było inaczej, Marcin P. po prostu uciekłby z Europy po zgarnięciu kilkudziesięciu lub kilkuset milionów zł, a nie marnotrawił wszystkie zyski na deficytowe, w dodatku w ogóle go nieinteresujące, przedsięwzięcie. Tymczasem kluczem do tajemnicy OLT Express wydaje się nagrana przez „gang kelnerów” rozmowa szefa MSW i zarazem ministra koordynatora służb specjalnych, Bartłomieja Sienkiewicza, z szefem NBP Markiem Belką. Wynika z niej, że lotnisko w Łodzi „wisieć” miało na należących do Amber Gold liniach lotniczych OLT, poruszano też temat egzystencji portu lotniczego w Modlinie i zlikwidowanego w 2014 r. lotniska w Gdyni. Stenogram sporządzony przez Biuro Badań Kryminalistycznych obejmuje słowa ministra dotyczące tanich linii lotniczych: „dlatego my ich dotujemy pod stołem, żeby w ogóle był jakiś ruch lotniczy, no”.
Wynika stąd, że lotnicza infrastruktura była z jakiegoś powodu finansowana odgórnie za pośrednictwem podmiotów transferowych takich jak OLT Express. Skarb Państwa nie dysponuje środkami na takie cele, a samo dotowanie byłoby sprzeczne z prawem unijnym. Posłużyć ku temu mogą jedynie nieupubliczniające wydatków budżety operacyjne służb mundurowych i specjalnych, które jednak nie są dostatecznie bogate do ponoszenia tak ogromnych kosztów. Cel takich działań byłby przy obecnym stanie ujawnionych informacji niezrozumiały, tak jak swego czasu enigmatyczny był FOZZ czy również powiązane ze światem polityki i służb specjalnych nierentowne linie lotnicze Polnippon (podejrzewane o transport broni), lecz trudno nie traktować poważnie słów Sienkiewicza, który prócz ówcześnie pełnionych funkcji rządowych ma w swoim życiorysie 12-letnią służbę oficera UOP-u a następnie członkostwo w radzie Centralnego Ośrodka Szkolenia Agencji Bezpieczeństwa Wewnętrznego. Widocznie wiemy dużo mniej od niego i wszystko wskazuje na to, że prawdy o Amber Gold i o prawdziwym celu utworzenia linii lotniczych OLT Express nie poznamy nigdy.
Latem 2016 r. otrzymałem ofertę współpracy od Sejmowej Komisji Śledczej. Miałem na jej rzecz opiniować sprawę Amber Gold przez pryzmat mojej wiedzy o praktyce funkcjonowania współczesnej polskiej przestępczości ekonomicznej, przez co stałem się celem specyficznych ataków, w pewnym momencie wypełniających już znamiona przestępstw. Nieudane poszukiwanie materiałów mogących skompromitować moją osobę zaczęło się we wrześniu, o czym informacje dotarły do mnie z kilku niezależnych źródeł. Wiedziałem, że są planowane szkalujące mnie publikacje prasowe i kto odpowiada za ich przygotowanie. Następnie osoby podające się za funkcjonariuszy ABW zaczęły wywierać presję na ludzi z mojego otoczenia, w tym na moich kontrahentów. Mogę ich wizyty nazwać zastraszaniem (częściowo udanym – kilku moich klientów w obliczu nachodzenia przez służby wycofało się ze współpracy), gdyż nie miały one nic wspólnego ze standardowym wywiadem, którego procedury są mi znane. Zachowuje się w jego trakcie dyskrecję i ustala stan faktyczny, a nie go kreuje i żąda określonej treści „zeznań”.
Posługujący się legitymacjami ABW wprost komunikowali, że oczekują współpracy w postaci negatywnych opinii na mój temat, przy czym wcale nie ukrywali, że nie ma dla nich znaczenia, jaka jest prawda. Choć poinformowałem o tym członków Komisji, nie wyjaśniono przyczyn tych działań, ale uznano je za nieodpowiednie. W tym samym czasie Agencja odmówiła Pawłowi Grabowskiemu z klubu Kukiz’15 wydania poświadczenia bezpieczeństwa, wskutek czego musiał natychmiast zrezygnować z funkcji. Podstawą tego był absurdalny zarzut możliwego zainteresowania posłem przez obcy wywiad. Sęk w tym, że absolutnie każdy istotny polityk (a parlamentarzyści bez wątpienia są ważni) znajduje się w kręgu zainteresowania obcych służb wywiadowczych, trudno też czynić zarzut komukolwiek za to, że ktoś się nim bez jego woli i wiedzy, a do tego tylko hipotetycznie, interesuje. Atmosfera w Sejmie wyraźnie wskazywała na to, że Agencja chce za wszelką cenę w pełni kontrolować to, co dzieje się w Komisji.
W październiku nieoczekiwanie otrzymałem propozycję kontraktu od liderów zorganizowanej grupy przestępczej działającej na Pomorzu, co można uznać za formę łapówki. Oferowano mi ogromne honoraria za organizację na ich rzecz sieci spółek kapitałowych. Jak usłyszałem, moje usługi polecać miał nieznany mi oficer jednej ze służb. W toku weryfikacji sprawy uzyskałem informację, że osoby te znajdują się już w kręgu zainteresowania organów ścigania. Zarzuty postawiono im w styczniu, choć jak się wtedy dowiedziałem, ich zatrzymanie miało być możliwe kilka miesięcy wcześniej, gdyż od dawna rzekomo pozwalał na to zgromadzony, jednoznaczny materiał dowodowy. Dlaczego zatem wtedy do aresztowania nie doszło? Czy oczekiwano na moment, w którym przyjmę propozycję kontraktu i stąd „polecenie” mojej osoby już „wycelowanym” gangsterom? To by ośmieszyło Komisję Śledczą oraz Prawo i Sprawiedliwość – ekspert ds. przestępczości gospodarczej mający pomóc wyjaśnić oszustwa Amber Gold pracujący dla tzw. mafii… Pechowo dla organizatorów prowokacji postąpiłem tak jak zawsze w takich przypadkach, czyli wyciszyłem kontakt, a dodatkowo niezwłocznie poinformowałem o tym zdarzeniu posłów, którymi jednak przekazane przeze mnie informacje niespecjalnie wstrząsnęły. Z uwagi na ciężar gatunkowy sprawy umiarkowane zainteresowanie było dla mnie sporym zaskoczeniem, ale kolejne dni upewniły mnie, że jest to zupełną normą. Ogólnie, nie należy przejmować się niczym…
Wielką beztroską wykazała się przewodnicząca Komisji – Małgorzata Wassermann. Zupełnie zignorowała moją skargę dot. posła, który ujawniał osobom postronnym prawem chronione informacje na mój temat, w tym moje dane teleadresowe, co zważywszy na okoliczności badanej sprawy narażało bezpośrednio mnie i moją rodzinę na niebezpieczeństwo. Osoba ta powinna zostać pozbawiona dostępu do informacji niejawnych, a tym samym utracić możliwość zasiadania w Komisji. Nadmienić należy, że pozostawaliśmy co do zasady zgodni, że na wolności pozostaje zdecydowana większość osób zamieszanych w tę aferę, a są w tym gronie chociażby członkowie trójmiejskiego półświatka przestępczego, bagatelizowanie więc kwestii bezpieczeństwa było mocno nie na miejscu.
Ten kolejny dowód braku zrozumienia przez członków Komisji powagi sytuacji przeważył o mojej decyzji o natychmiastowej rezygnacji z funkcji eksperta Biura Analiz Sejmowych skierowanego do Sejmowej Komisji Śledczej ds. Amber Gold. Powodem niepodejmowania interwencji w sprawie przecieku było, jak zrozumiałem, dobre tło medialne dla Pani Przewodniczącej, której utarczki słowne z rzeczonym posłem często trafiały na czołówki opiniotwórczych dzienników telewizyjnych… Później w rozmowach z dziennikarzami Małgorzata Wassermann twierdziła, że w sumie widziała mnie tylko jeden raz (nieprawda), więc nie wie, kim jestem i jakie miałem kompetencje, by doradzać Komisji. Nie świadczy to o niej zbyt dobrze, skoro wcześniej głosowała za tym, aby z pieniędzy podatników wypłacić mi prawie ćwierć miliona zł wynagrodzenia za świadczenie jej stałych usług doradczych…
Komisja wydawała się funkcjonować w oderwaniu od pozapolitycznej rzeczywistości i trudno nie nazwać pewnej rzeczy po imieniu: niektóre osoby zaproszone do udziału w wyjaśnieniu afery wystawiła na „odstrzał”. Przejawiała zainteresowanie jedynie przesłuchiwaniem świadków, bagatelizowała powagę sytuacji i nie wykazała żadnej lojalności względem poproszonych o pomoc osób. W normalnym kraju informacje o próbie potencjalnego przekupienia i wikłania w przestępstwo specjalisty dopuszczonego do newralgicznych prac parlamentu musiałyby skutkować dogłębnym wyjaśnianiem sprawy. Nic takiego nie miało jednak miejsca.
Lista świadków komisji śledczej ds. Amber Gold:
Wiadomość o karygodnych, wręcz przestępczych działaniach funkcjonariuszy ABW również nie spotkała się z żadnymi realnymi konsekwencjami. W późniejszym czasie, już po złożeniu rezygnacji z udziału w pracach Komisji, otrzymałem od Zastępcy Pełnomocnika ds. ochrony informacji niejawnych w Kancelarii Sejmu oficjalną pisemną wiadomość, że Agencja nie podejmowała żadnych działań związanych z moją osobą… Nadal jednak nikt nie uznał za podejrzaną sytuacji, w której osoby podszywające się pod funkcjonariuszy tej formacji lub też funkcjonariusze poza „godzinami pracy” wywierali naciski na otoczenie eksperta Sejmowej Komisji Śledczej. Kilka lat temu minister Zbigniew Ziobro zniszczył Leszka Millera za podobny brak dociekliwości w sprawie działalności Lwa Rywina.
Powołany przez premier Beatę Szydło nowy szef ABW – Piotr Pogonowski – miał wprowadzić daleko idące zmiany w kadrach, filozofii i jakości działania tej służby, lecz pomimo oczekiwań pułkownicy B., L. i S., biorący przed laty udział w wyjaśnianiu afery Amber Gold, stali się jego zaufanymi współpracownikami. W instytucji newralgicznej dla bezpieczeństwa państwa nie zmieniło się nic, chyba że za zmianę uznać faktyczne awanse starej kadry, niezdolnej dawniej do odporu zorganizowanej przestępczości ekonomicznej. Powodem tej stagnacji jest, identycznie jak miało to miejsce w przypadku gdańskiej delegatury ABW, zupełny brak kwalifikacji Pogonowskiego do objęcia tak ważnej funkcji. Nigdy nie był on w żaden sposób związany z ABW i nigdy nie pełnił służby w tego typu formacji, nie zna też realiów gier operacyjnych. Jeśli więc faktyczną kontrolę nad merytorycznymi aspektami działalności tej służby specjalnej zachowały poprzednie kadry odpowiadające za ignorowanie skandalu z Amber Gold, to nietrudno połączyć tę sytuację z nadzwyczajnymi wydarzeniami w tle Komisji Śledczej.
W tym stanie faktycznym łatwo przewidzieć przyszłe wydarzenia. Doniesienia prasowe o niszczeniu akt sprawy Amber Gold obciążających oficerów ABW uznać należy za w pełni wiarygodne, co jednocześnie zupełnie pozbawia wiarygodności dokumentację przekazaną prokuraturze, sądom i Sejmowej Komisji Śledczej. Została ona najpewniej uzupełniona innymi dokumentami zrzucającymi odpowiedzialność na osoby celowo uwikłane w proceder, np. na Donalda Tuska. Były premier ponosi w tym przypadku oczywiście odpowiedzialność polityczną (czyli prestiżową, a nie karną) za nieodpowiedni dobór kadr kierowniczych urzędów dopuszczających do prowadzenia tak agresywnej działalności parabankowej, ale na tym jego udział w sprawie się kończy.
Próba uwikłania jego syna – Michała Tuska – w sprawę wiązała się najpewniej z rozgrywkami o władzę w samej Platformie Obywatelskiej. Nie jest tajemnicą, że usunięte później przez ówczesnego premiera szefostwo ABW było zdecydowanie bliższe liderowi wewnątrzpartyjnej opozycji – Grzegorzowi Schetynie, a samo nagłośnienie afery jest wiązane z wpływami również skonfliktowanego wtedy z Donaldem Tuskiem szefa PSL-u – chwilę później również wykluczonego z rządu wicepremiera Waldemara Pawlaka. Rzeczywistych organizatorów i beneficjentów Amber Gold szukać należy więc zupełnie gdzie indziej.
Małgorzata Wassermann naiwnie opierając się na niewiarygodnych aktach sprawy i pomówieniach kieruje prace Komisji Śledczej w tę ślepą uliczkę, z której drogi powrotnej już nie będzie. Ośmieszenie głównego politycznego konkurenta Prawa i Sprawiedliwości nie powiedzie się (nieudolnością wręcz wzmocni wizerunek Donalda Tuska), a powrót do rzetelnego i drobiazgowego śledztwa stanie się niemożliwy. W ferworze politycznej walki zabraknie miejsca na racjonalną, a nie emocjonalną ocenę materiału dowodowego i odsianie ziarna od plew w toku przesłuchań świadków. Zyskają na tym osoby stojące za aferą, a stracą wszystkie ofiary oszustów. Była to prosta gra kontrwywiadowcza, która jednak przerosła posłów oddelegowanych do wyjaśnienia sprawy. Niewykonalne okazało się też zadanie oczyszczenia służby specjalnej newralgicznej dla bezpieczeństwa Rzeczypospolitej Polskiej. W ABW nadal ogon macha psem, a nie na odwrót. Niestety zmiana władzy nie przyniosła rozliczenia wielu dawnych afer. Nadal mało kogo obchodzą fakty i rzetelne śledztwa gospodarcze, a liczą się głównie igrzyska dla wyborców.
Kazimierz Turaliński - _polski dziennikarz śledczy, politolog, ekonomista, specjalista ds. windykacji i bezpieczeństwa gospodarczego. Autor książek o przestępczości zorganizowanej i służbach specjalnych. W 2016 roku pełnił funkcję eksperta Biura Analiz Sejmowych skierowanego do obsługi Sejmowej Komisji Śledczej ds. Amber Gold. Odpowiadał m.in. za analizę kryminalną tej sprawy. _
Poglądy autorów felietonów, komentarzy i artykułów publicystycznych publikowanych na łamach WP Opinii nie są tożsame z poglądami Wirtualnej Polski. Serwis Opinie opiera się na oryginalnych treściach publicystycznych pisanych przez autorów zewnętrznych oraz dziennikarzy WP i nie należy traktować ich jako wyrazu linii programowej całej Wirtualnej Polski.