Katarzyna Hall: byłam nadmierną optymistką
– Wśród tysięcy szkół zawsze możemy palcem wskazać taką, w której warunki są nie najlepsze albo coś innego szwankuje. Ale widzę, jaką gigantyczną pracę wykonały samorządy i jak się to zmienia. Dane nadzoru pedagogicznego i sanepidu mówią, że przytłaczająca większość szkół jest dobrze przygotowana – przekonuje w rozmowie z Faktem była minister edukacji Katarzyna Hall, która rozpoczynała reformę 6-latków.
29.10.2013 | aktual.: 29.10.2013 08:08
FAKT: Czy rodzice się mylą, buntując się przeciw posyłaniu 6-latków do szkół?
– Jestem przekonana, że trzeba obniżyć wiek szkolny i upowszechniać wychowanie przedszkolne. Wszelkie działania pomagające to zrobić mają sens. Ale rozumiem też niepokoje rodziców. Każda zmiana niepokoi. Pytanie, jak rozwiewać te niepokoje. Metoda rozstrzygania tej kwestii przez referendum nie jest trafiona. Tym bardziej że tam jest 5 pytań, na które nie ma odpowiedzi: Tak/Nie.
Jest np. pytanie „Czy jesteś za ustawowym powstrzymaniem procesu likwidacji publicznych szkół i przedszkoli?”. Czyli jak mamy szkołę, w której jest np. dwóch uczniów, to mamy cały rok ogrzewać budynek i płacić pensje nauczycielom, bo będzie ustawowy zakaz zamknięcia szkoły? Każde z tych pytań to materiał na specjalistyczną, ekspercką, złożoną odpowiedź. Będę głosować przeciw referendum.
Czyli milion podpisów zaniepokojonych rodziców nic nie znaczy?
– Należy wyjść naprzeciw ich niepokojom, uwzględniając w większym stopniu ich opinie na temat szkoły. Nie wiem zresztą, czy wszyscy mają świadomość, że kiedy obniżenie wieku szkolnego wejdzie ustawowo w życie, nadal będzie prawna możliwość posłania dziecka do szkoły później.
A pani uważa, że 6-latek jest gotowy na rozpoczęcie nauki w szkole?
– Do tego trzeba podchodzić indywidualnie. Są i będą dzieci, które rozwijają się troszkę wolniej. Dlatego ta możliwość elastycznego podejścia była i będzie możliwa.
I to wystarczy?
– Rodzice nie powinni mieć oporów z zapytaniem specjalistów, jeśli nie są pewni, czy dziecko da sobie radę. Są takie sytuacje zdrowotne, rozwojowe, że dla konkretnego dziecka będzie lepiej, jeśli pójdzie później do szkoły.
Szkoły są gotowe na przyjęcie 6-latków?
– Trzeba mówić o konkretnej szkole. Wśród tysięcy szkół zawsze możemy palcem wskazać taką, w której warunki są nie najlepsze albo coś innego szwankuje. Ale widzę, jaką gigantyczną pracę wykonały samorządy i jak się to zmienia. To proces, który trwa. Włożone zostały w to spore środki. Dane nadzoru pedagogicznego i sanepidu mówią, że przytłaczająca większość szkół jest dobrze przygotowana.
A NIK mówi zupełnie coś innego.
– W ilu szkołach była NIK?
W 32! Jeśli więc mówimy o tysiącach szkół, wybierzemy z nich, nie wiadomo według jakich kryteriów, 32 szkoły i zauważymy, że w kilku czy kilkunastu coś jest nie tak, to nie jest to w żaden sposób reprezentatywne. Opieram się na danych, które zbiera nadzór pedagogiczny i sanepid, i te proporcje są zupełnie inne.
Skoro jest tak, jak pani mówi, to jak wytłumaczyć, że zaledwie 15 procent rodziców zdecydowało się puścić swoje 6-letnie dzieci do szkoły w tym roku? W pewnym sensie zagłosowali już w sprawie tej reformy?
– Trzeba zaznaczyć, że te proporcje nie są równomiernie rozłożone. Są samorządy, gminy, miasta, gdzie te wskaźniki są bliskie 50 procent. A są miejsca, gdzie są one prawie zerowe. I to pokazuje, na ile konkretny wójt, burmistrz, prezydent przejmuje się sprawami jakości edukacji.
Wójt się powinien przejmować bardziej niż ministerstwo?
– To, jaka jest atmosfera pracy w szkole, jakie są warunki itd., tak naprawdę zależy przede wszystkim od wójta czy burmistrza. Być może, gdy jako minister przygotowywałam tę reformę, swój nadmierny optymizm opierałam na swojej znajomości działania samorządów na Pomorzu, a tam od początku wskaźniki są najwyższe w kraju. Byłam chyba nadmierną optymistką, zakładając, że inni samorządowcy będą się starać wszędzie tak samo.
Postawiłaby pani sobie i minister Krystynie Szumilas piątkę za tę reformę?
– Wolę się bić w swoje piersi niż cudze. Pierwotny projekt polegał na wprowadzeniu podziału na miesiące urodzenia i robieniu tego stopniowo. W toku konsultacji projekt się zmieniał. Wydaje mi się, że gdyby wdrożono ten pierwotny projekt, być może dużo prościej udałoby się to wszystko zrobić. Być może też należało w większym stopniu wyjść naprzeciw rodzicom i inaczej poprowadzić z nimi dialog. Ale trudno oceniać z perspektywy czasu, co mogło być lepiej. Równie dobrze mogło to wypaść jeszcze gorzej.
Polecamy internetowe wydanie Fakt.pl