Kataryna: "Prezydentura Joe Bidena nowym otwarciem? Nie założyłabym się" [Opinia]
Nie podzielam zatem nadziei większości komentatorów, którzy w prezydenturze Bidena widzą szansę na nowe otwarcie. Jeśli nie znajdzie jakiegoś sposobu na "wyprowadzenie" wyznawców Trumpa z jego sekty, będzie ona tak samo groźna za cztery lata, a może nawet groźniejsza.
21.01.2021 07:14
Podobno mężczyznę poznaje się nie po tym, jak zaczyna, ale po tym, jak kończy. Jeśli to samo ma zastosowanie do prezydentów, to Donald Trump nie rozczarował. Kończy mniej więcej tak, jak zaczynał - rozgrywając wewnętrzne podziały społeczne - ku radości wspierających go w tym odwiecznych wrogów Ameryki na Kremlu. Tylko cztery lata później to nie wystarczyło, żeby wygrać. Od Joe Bidena, a chyba nawet bardziej od Kamali Harris, zależy dzisiaj to, czy Donald Trump wróci, a raczej - kiedy i jaki. Bo władzy, jaką ma nad dużą częścią Ameryki nie stracił wraz z oddaniem urzędu i jeśli mu się nie znudzi, albo jeśli on się swoim interesariuszom nie znudzi, możemy o nim usłyszeć szybciej niż byśmy chcieli.
W doskonałym filmie "New York Times’a" "Oparation InfeKtion" na temat stosowanej przez Rosjan od czasów "zimnej wojny" dezinformacji (film do obejrzenia na YouTube) można zobaczyć sposób, w jaki Trump walczył o prezydenturę czy raczej - w jaki o nią dla niego walczono. W filmie jest migawka z antymuzułmańskiej demonstracji nacjonalistów w Houston, na których z przeciwnej strony ulicy pokrzykuje antyfaszystowska kontrdemonstracja, a łączy je to, że obie zostały zorganizowane przez niesławną Internet Research Agency - prokremlowską farmę trolli z Sankt Petersburga, bo to jej rosyjscy pracownicy zorganizowali na Facebooku wydarzenia skrzykujące w tym samym miejscu i czasie dwie zantagonizowane grupy.
Dezinformacja i tzw. aktywne środki to doskonalona przez lata rosyjska technika realizowania politycznych celów poprzez wykorzystywanie każdego pęknięcia w zachodnich społeczeństwach do pogłębiania podziałów i podważania zaufania do władzy. I nie ma najmniejszego znaczenia, czy to pęknięcie dotyczy tematu tak pozornie apolitycznego jak szczepionki, czy tak ewidentnie politycznego jak rzekome sfałszowanie amerykańskich wyborów prezydenckich. Chodzi wyłącznie o to, żeby wroga wewnętrznie rozbić i zdezorientować.
Wydawać by się mogło, że o tej zwycięskiej kampanii wyborczej Donalda Trumpa w 2016 roku i jej dyskretnych rozgrywających wiemy już wystarczająco dużo, żeby kibicować każdemu, kto może ostatecznie odsunąć od jakichkolwiek wpływów na amerykańską politykę człowieka, który dla utrzymania władzy w ostatnich dniach nie zawahał się wyprowadzić tłumów na Kapitol, a w ostatnich godzinach - ułaskawiać hurtem swoich w tym pomagierów.
Sądząc jednak po użytecznych idiotach ochoczo biorących udział w spinowaniu trumpowsko-putinowskiej narracji - dzisiaj dołączył do nich były szef polskiej dyplomacji Witold Waszczykowski, który inaugurację prezydentury Joe Bidena postanowił uświetnić rozważaniami o nieuczciwych i oszukanych wyborach, które go na zawsze obciążą - nawet w Polsce będzie trudno części rządzącej prawicy wyleczyć się ze ślepej miłości do Trumpa. To czego oczekiwać po jego milionach amerykańskich wyborców?
Jeśli więc Joe Biden zaczyna kadencję obciążony ogromnym bagażem, to akurat najmniej mu będą ciążyć spiskowe teorie oszołomów o ukradzionych wyborach, bo dużo większy problem jest bardziej realny - społeczeństwo podzielone głęboko jak nigdy dotąd, w niepokojąco dużej części złożone z bezkrytycznych wyznawców osobistego wroga amerykańskiej demokracji. Porównywany czasami przez polską prawicę do Reagana Trump wydaje mi się mieć dużo więcej z Leppera, niż z prawdziwego republikanina.
Złudne nadzieje komentatorów?
Nie mam wątpliwości, że to właśnie rozpoczynający prezydenturę Biden jest w dużo większym stopniu niż Trump prawdziwym konserwatystą i w kategoriach czysto reprezentacyjnych przywróci prezydenturze godność po czterech latach rządów Trumpa, ale wątpię w to, czy znajdzie pomysł na jego trwałe unieszkodliwienie, inne niż próba pozbawienia go prawa do kandydowania w 2024 roku czy jakaś inna forma politycznej zemsty. Bo choć Donald Trump naprawdę zasłużył na sprawiedliwe - a więc w tym przypadku surowe - rozliczenie, wszystko będzie odbierane jako polityczna zemsta, którą ten wykorzysta do dalszego ubetonowienia i tak już odpornego na rzeczywistość elektoratu.
Nie podzielam zatem nadziei większości komentatorów, którzy w prezydenturze Bidena widzą szansę na nowe otwarcie. Jeśli nie znajdzie jakiegoś sposobu - a trudno mi sobie wyobrazić, co mogłoby to być - na "wyprowadzenie" wyznawców Trumpa z jego sekty, będzie ona tak samo groźna za cztery lata, a może nawet groźniejsza. Jeśli nowy prezydent pozwoli swojej zastępczyni poprowadzić się za bardzo na lewo, zbyt radykalnie będzie odkręcać te elementy polityki Trumpa, które się ludziom podobały, a jego samego podda szykanom, których ludziom nie będzie w stanie wytłumaczyć.
Biden wygrał swoją kampanię, ale czy wystarczy mu siły i mądrości, żeby swoją prezydenturą nie ułatwić Trumpowi powrotu - nie założyłabym się dzisiaj o to.