PublicystykaKataryna: o Ziemcu bez złości

Kataryna: o Ziemcu bez złości

Przed Ziemcem jeszcze długie lata zawodowej aktywności, jeśli się nie ogarnie, może je spędzić na zesłaniu w zakładanej właśnie przez Tomasza Sakiewicza za 6 milionów publicznej dotacji telewizji Puszcza TV. A to chyba nie jest najlepszy pomysł na dalszą karierę. Innych perspektyw zawodowych może wkrótce zabraknąć - pisze Kataryna w felietonie dla WP Opinii.

Kataryna: o Ziemcu bez złości
Źródło zdjęć: © PAP | TVP/Ireneusz Sobieszczuk Jan Bogacz
Kataryna

Jerzy Owsiak: Krzychu, piliśmy nawet razem wódkę na przyjęciach, a ja opowiadałem tobie o swoich podróżach. A ty słuchałeś tego. Krzysztof, porzuć ten podły zawód - w tym miejscu, w którym jesteś. Znajdź coś innego, przyzwoitego. Krzychu, nie można kłamać. Tak, żebyś mógł znowu ze mną rozmawiać o podróżach i żebym mógł się z tobą napić wódki.

Prywatnie i politycznie daleko mi do Jerzego Owsiaka, więc perspektywa wspólnego picia wódki by do mnie nie przemawiała. Ale adresat tego apelu - Krzysztof Ziemiec - Owsiaka zna i chyba lubi(ł), więc pewnie jest mu teraz trochę głupio. Każdemu by było, gdyby kolejni starzy znajomi publicznie wytykali uczestnictwo w świństwie i apelowali do głęboko zakopanej przyzwoitości.

Jest mi go zwyczajnie żal

Nie znam pana Ziemca, więc trudno mi oceniać, czy jest do czego apelować, ale gdyby nie było, to nikt by nie próbował. Jakoś do Marzeny Paczuskiej, Ewy Bugały czy innych gwiazd "Wiadomości" nikt nie próbuje przemówić. Zakładam więc, że ci wszyscy, którzy z mniej lub bardziej udawaną troską pochylają się nad upadkiem Krzysztofa Ziemca, ciągle wierzą, że ma w sobie to coś, do czego można się jeszcze odwołać. I jest to zbieżne z moją intuicją, bo choć sama byłam ofiarą manipulacji "Wiadomości" firmowanych przez Ziemca i bardzo dużo mnie to kosztowało, mam poczucie, że to on na tym wychodzi gorzej niż którakolwiek z ofiar kolejnych nagonek, sam tracąc dużo więcej niż on i jego koleżeństwo są nam w stanie odebrać. I jest mi go zwyczajnie żal.

W przeciwieństwie do coraz liczniejszych komentatorów życiowych wyborów Ziemca, nie czuję do niego ani niechęci, ani złości, jedynie resztki nawet dla mnie samej niezrozumiałego żalu, że tak sympatyczna osoba sobie to robi. Jest wystarczająco inteligentny, żeby zdawać sobie sprawę z tego, w czym uczestniczy. I (chyba) wystarczająco przyzwoity, żeby mu było z tym źle. A przecież w przeciwieństwie do reszty ekipy współtworzącej dzisiaj grupę rekonstrukcyjną Dziennika Telewizyjnego on akurat nic nie musiał. Miał znaną twarz, dziennikarski dorobek, sympatię widzów - naprawdę dużo do stracenia. Zdecydowanie zbyt dużo, żeby to wszystko zastawić za kilka lat zarabiania zapewne bardzo dużych, ale jednak mocno przybrudzonych pieniędzy.

Bo nawet jeśli nie obchodzi go etyczna ocena tego, w czym uczestniczy, musi mieć świadomość, że jego wielka kariera potrwa tylko do zmiany władzy. W państwie albo w telewizji. Przed Ziemcem jeszcze długie lata zawodowej aktywności, jeśli się nie ogarnie, może je spędzić na zesłaniu w zakładanej właśnie przez Tomasza Sakiewicza za 6 milionów publicznej dotacji telewizji Puszcza TV. A to chyba nie jest najlepszy pomysł na dalszą karierę. Innych perspektyw zawodowych może wkrótce zabraknąć.

Trudno sobie dzisiaj wyobrazić jego transfer do którejś z innych stacji, nawet jeśli kiedyś wzorem Kamińskiego, Giertycha czy Marcinkiewicza zechce się zrehabilitować według znanego scenariusza z piosenki Kaczmarskiego. "Powiedz im co wiesz, co na sumieniu masz, a odkupisz grzechy i odzyskasz twarz" - działa w polityce, może nie zadziałać w mediach, gdzie jednak przynajmniej teoretycznie i z pozoru zawodowa wiarygodność ma znaczenie. Nie lubię taniego psychologizowania, więc nie wiem jak pan Ziemiec sobie racjonalizuje to, co robi. Może wierzy, że on "tylko czyta", a z tego nikt go rozliczał nie będzie. Ale może powinien sobie przypomnieć zapomnianą już gwiazdę telewizji publicznej z czasów Roberta Kwiatkowskiego, nazwanej przez Mazurka i Zalewskiego "Telewizją Białoruską oddział w Warszawie", gdy jeszcze nawet oni nie wyobrażali sobie, że może być jeszcze gorzej.

Trudno dzisiaj w to uwierzyć

Piotr Gembarowski w wywiadzie dla Onetu z 2012 roku: To było tuż przed wyborami prezydenckimi. Mój rozmówca był ostatnim z kandydatów, z którymi rozmawiałem. Wszyscy poprzedni, włącznie z tymi bardzo niesfornymi, dostosowali się do reguł programu, czyli odpowiadali na pytania, które zostały zadane, a nie na te, jakie nie padły. Marian Krzaklewski próbował forsować rzeczy przygotowane mu przez sztab wyborczy, ignorując moje pytania. Mój błąd polegał na tym, że dałem się sprowokować i poniosły mnie emocje. Motywację miałem w porządku, ponieważ nie chciałem, aby było to niesprawiedliwe wobec moich poprzednich rozmówców. Wyszło jednak fatalnie. Biję się w piersi, bo nie powinienem tak zareagować. Nie okazałem mojemu rozmówcy szacunku. Te 10 minut przekreśliło 10 lat mojej pracy. Gdy we władzach TVP nastąpiła zmiana warty, nie miało znaczenia, że ja od lat robię dobre wywiady. Liczył się tylko ten jeden z Marianem Krzaklewskim. Telewizja była moim życiem, codziennością, pasją. Spędziłem w niej całą moją dorosłość. Musiałem nauczyć się żyć w zupełnie nowej rzeczywistości. Po moim rozstaniu z TVP większość tak zwanych przyjaciół odwróciła się ode mnie. Stałem się persona non grata, towarzysko osobą niemodną, niepożądaną. Została przy mnie tylko garstka ludzi.

Tak po 15 latach od pamiętnej rozmowy z Marianem Krzaklewskim Piotr Gembarowski wspominał jej zawodowe i towarzyskie konsekwencje. Prawda, jak bardzo to dzisiaj nie do pomyślenia? Wywiady prowadzone w nieakceptowalnym wtedy agresywnym stylu, który odesłał Gembarowskiego w zawodowy niebyt, dzisiaj są na porządku dziennym zarówno w mediach publicznych, jak i prywatnych. I gdyby komuś przyszło do głowy wyciągać konsekwencje wobec dziennikarza za 10 minut utraty kontroli nad swoimi emocjami, na twitterze rządziłyby hashtagi #MuremZaPiotrem i żaden prezes by się nie odważył bohatera ruszyć.

Ale wtedy te 10 minut agresji dziennikarza publicznej telewizji kierowanej przez nominanta SLD pod adresem opozycyjnego kandydata na prezydenta lekko wstrząsnęło Polską. A sam Gembarowski, jeszcze zanim przyszło mu zapłacić za nie karierą po zmianie władzy, musiał się zmierzyć z publicznym upokarzaniem, gdy dziesiątki zwykłych ludzi posłuchało apelu Mazurka i Zalewskiego o stawianie mu ciepłej wódki w dowód "uznania" dla jego pracy. Tak było, też mi trudno dzisiaj w to uwierzyć.

Rzadko bywam w knajpach, jeszcze rzadziej w takich, gdzie się bawią funkcjonariusze "dobrej zmiany", ale jeśli się gdzieś po drodze spotkamy, stawiam setkę ciepłej wódki. A po cichu, jak ostatnia naiwna, czekam na opamiętanie, póki (o ile) nie jest jeszcze na nie za późno.

Kataryna dla WP Opinii

Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)