Kataryna: "Konferencja premiera nie uspokaja. Jest jednak pewna zmiana" [OPINIA]
"Przewidywalność i przejrzystość" - tak minister zdrowia określił strategię rządu na najbliższe tygodnie walki z pandemią, co byłoby dużą zmianą jakościową w stosunku do ostatnich miesięcy, kiedy poszczególne branże zamykano i otwierano bez ładu i składu, czasami - jak w przypadku branży gastronomicznej - w nocy z piątku na sobotę, zostawiając przedsiębiorców z towarem, którego już nie zdążą sprzedać.
W przypadku równie niespodziewanego zamknięcia cmentarzy przedsiębiorcy mogli przynajmniej liczyć na interwencyjny skup chryzantem, od właścicieli wcześniej zamkniętych z dnia na dzień restauracji nikt zakupionych produktów nie skupił i tony jedzenia się po prostu zmarnowały.
Byłoby więc dobrze, gdyby po wielu miesiącach walki z pandemią rząd zrozumiał wreszcie, że wprowadzając radykalne ograniczenia rujnujące wielu ludziom budowane latami biznesy, warto ich informować z wyprzedzeniem, że powinni się zacząć zwijać. A jeszcze lepiej - zawczasu z nimi konsultować swoje plany, bo wielu ograniczeń można było uniknąć, gdyby rząd wsłuchał się w głos poszczególnych branż i wspólnie z nimi wypracował optymalne rozwiązania pozwalające pogodzić ochronę zdrowia z ochroną miejsc pracy.
Dość łatwo mogę sobie wyobrazić wprowadzenie gwarantujących bezpieczeństwo ograniczeń w siłowni, w muzeum, w bibliotece czy na basenie. Także w kinie można bez problemu zorganizować pracę tak, aby sprzedaż biletów ograniczyć do internetu, kinowy barek zamknąć, a zajętość miejsc ograniczyć do co drugiego. Któryś minister tłumaczył co prawda, że kina i teatry trzeba zamknąć, bo ludzie muszą tam dojechać transportem publicznym, a tam ryzyko zarażenia jest większe, ale to już bajka dla najbardziej naiwnych. Nawiasem mówiąc, ograniczeń w transporcie publicznym (przynajmniej w Warszawie) nikt akurat nie przestrzega, ale też nikt nawet nie próbuje ich wyegzekwować, co w kinie czy bibliotece byłoby przecież dużo łatwiejsze.
Nie wiem, jaki pomysł ma rząd na wsparcie branż, które czasowo zamknął, ale jeśli pomysłem są kredyty inwestycyjne dostępne dopiero kiedyś, to może już nie być komu pomagać. Jeśli nas nie stać na ratowanie biznesów - a jest już raczej oczywiste, że nie - powinniśmy je zamykać bardzo punktowo, ale za to konsekwentnie, w każdym przypadku biorąc pod uwagę nie to, które branże da się najłatwiej zamknąć, a wyłącznie to, które absolutnie muszą zostać zamknięte ze względów bezpieczeństwa.
Rząd zamknął muzea, choć akurat tam tłumów nie ma, nie można niczego dotykać, a bezpieczną odległość zachowuje się nawet bez COVID, ale za to salony piercingu pozostają otwarte, a od klientów ani obsługi nie wymaga się nawet negatywnego testu na COVID. Logika? Chyba żadna.
"Z konferencji premiera wyłania się polski plan na pandemię: doczekać szczepionki" - tak podsumował dzisiejszą konferencję dziennikarz "Do Rzeczy" Łukasz Zboralski. I jest to bardzo celne podsumowanie, z jednym wszak zastrzeżeniem - szczepionek zamówiliśmy 16 milionów, bo tyle nam przysługuje, a potrzeba dwóch dawek, zatem niewielu z nas będzie mogło z niej skorzystać. Inna sprawa, że w takim tempie przyrostu zakażeń do czasu udostępnienia szczepionki ta połowa może już mieć przechorowanie COVID za sobą. Kto przeżyje, ten żyć będzie.
Minister zdrowia wskazał dzisiaj kolejne progi zakażeń, które będą powodować luzowanie lub zaostrzanie ograniczeń. Wiadomo, do ilu tysięcy dzienna ich liczba musi spaść, żeby część ograniczeń znieść, wiadomo też, że jeśli przekroczy próg 27 tysięcy, konieczna będzie narodowa (jak wszystko u nas) kwarantanna. Nie kwestionując zasadności określenia progów na takiej właśnie wysokości, trochę się dziwię, że ciągle operujemy gołą liczbą zakażonych, a nie np. odsetkiem zakażonych wśród wszystkich testowanych - ta liczba dawałaby lesze pojęcie o trendach, bo nie byłaby uzależniona od tego, ile badań jest wykonywanych.
Na którymś etapie zwalania winy na lekarzy pojawiło się przecież zawoalowane oskarżenie, że liczba testów jest mała, bo lekarze nie chcą ich zlecać, nie mówiąc już o tym, że wiele osób przechorowuje COVID w domu, nie mając nawet robionych testów albo robiąc je prywatnie. Może więc warto uniezależnić się od dość wątpliwego wskaźnika i poszukać czegoś dającego lepszy obraz rzeczywistej sytuacji? Nie wiem, nie znam się, ale może ten licealista, który swoją bazą danych zawstydził rząd, mógłby pomóc.
Zakaz rodzinnych świąt trudno będzie wyegzekwować bez wprowadzenia kolejnych obostrzeń
Ogłoszone dzisiaj ograniczenia będą jeszcze na pewno wałkowane, zwłaszcza że premier zapowiedział też, że rząd pracuje nad ograniczeniami prawnymi dotyczącymi przemieszczania się, co miałoby zapobiec masowemu łamaniu zakazu organizowania także w święta Bożego Narodzenia spotkań w domach w gronie przekraczającym 5 osób (z wyłączeniem osób mieszkających razem). Premier ma więc świadomość, że zakaz rodzinnych świąt trudno będzie wyegzekwować bez wprowadzenia kolejnych obostrzeń, które zapewne - tak jak wiele innych - będzie można dość łatwo obejść.
Wprowadzając ograniczenia, których ludzie nie rozumieją - jak wiosenne zamknięcie lasów - rząd nauczył nas kwestionowania przepisów, których logiki sam nie umiał wytłumaczyć. Mści się to dzisiaj, gdy wiele z tych obostrzeń jest uzasadnionych, ale władza dawno straciła niezbędną do mobilizowania społeczeństwa wiarygodność. Nie pomaga też nieustanna propaganda sukcesu, w ramach której Szpital Narodowy robiący za dekorację dla kolejnych konferencji prasowych premiera wrzuca na Twittera zdjęcia z uroczystego przyjęcia pacjenta, któremu trzech medyków pomaga przesiąść się na łóżko, a czwarta osoba robi zdjęcie.
Tymczasem jesteśmy już na tym etapie, że zamiast uspokajających komunikatów o dziesiątkach respiratorów w zapasie i liczbie wolnych miejsc w Szpitalu Narodowym dla Prawie Zdrowych, rząd powinien raczej nagłaśniać tak wstrząsające relacje jak ta dziennikarza Pawła Reszki i lekarzy opisujących dramaty w swoich szpitalach. To już dawno nie jest czas na uspokajanie nas, teraz trzeba tych najbardziej opornych trochę postraszyć, ale tego nie zrobi się samymi ograniczeniami, zwłaszcza jeśli są tak nielogiczne, że wielu z nas po prostu ich nie rozumie i przyzwyczaja się, że zakazy są niepoważne.
Od kilku tygodni zamknięte dla prywatnych gości pozostają hotele i znajdujące się w nich restauracje, do hotelu można tylko służbowo, ale wystarczy złożyć oświadczenie, że jest się w delegacji i już można się zameldować w celach turystycznych. Hotel ani nie może tego weryfikować, ani nie ma w tym żadnego interesu, bo branża hotelarska i tak już mocno ucierpiała i każdy chce jakoś oszczędzić swoje miejsca pracy. Jaka zatem logika kierowała zakazem przebywania w hotelu w celu turystycznym i co mają zrobić przyjeżdżający do Polski zagraniczni turyści, bo przecież granic nie zamknęliśmy? To samo co wszyscy - kombinować, ściemniać, obchodzić.
Kasyna jak kościoły
Wprowadzając nieżyciowe i nieegzekwowalne prawo władza bardzo do tego zachęca. Nie można zatem w celu niesłużbowym przenocować w hotelu ani zjeść w hotelowej restauracji, można się za to udać do mieszczącego się w hotelu kasyna, bo rząd, który zakazał nawet wyświetlania filmów na świeżym powietrzu, konsekwentnie pomija branżę hazardową. Do każdego z mieszczących się w hotelach kasyn można wejść z ulicy, potłoczyć się wspólnie z innymi przy stole do ruletki, trudno nawet policzyć, przez ile rąk przechodzi jednego wieczora kasynowy żeton. A to wszystko w kraju, gdzie władza zakazała nawet turnusów rehabilitacyjnych!
W najnowszym rozporządzeniu wprowadzono co prawda ograniczenie liczby osób w kasynie do 1 osoby na 15 metrów kwadratowych, czyli tyle, ile w kościele, ale kasyna pozostają otwarte mimo zamknięcia wszystkiego, co wpadło władzy w oko. Najwyraźniej nie mając najmniejszych problemów z ograniczaniem dostępu do usług gastronomicznych, zdrowotnych, sportowych czy kulturalnych rząd uznał, że kasyna realizują jakieś ważniejsze potrzeby obywateli i zostawił je otwarte, nie wprowadzając choćby tego wymogu, jaki wprowadził dla hospicjów, gdzie warunkiem przyjęcia jest przedstawienie nie starszego niż 6-dniowe zaświadczenia o negatywnym wyniku testu na koronawirusa.
Może po prostu uznał, że jak ktoś lubi hazard, to i w covidową rosyjską ruletkę chętnie zagra. Jednak w którymś momencie warto byłoby - coraz bardziej wkurzonym ograniczeniami i utratą środków do życia - właścicielom małych rodzinnych kawiarenek wytłumaczyć, dlaczego dla władzy ich budowane latami biznesy są mniej ważne niż kasyna.
Konferencja premiera ani mnie nie uspokoiła, ani nie sprawiła, że wzrosła moja wiara w istnienie jakiegoś racjonalnego, wykonalnego i skutecznego planu walki z pandemią i jej gospodarczymi skutkami - ale też już od dawna tego nie oczekuję. Niewątpliwym jej plusem jest natomiast poddanie najnowszych ograniczeń konsultacjom publicznym, których tak bardzo brakowało przy poprzednich. Z obserwacji i własnego doświadczenia wiem co prawda, że każde konsultacje można zmienić w zwykłą formalność i hurtowo nie uwzględniać nawet najbardziej sensownych uwag, ale tym razem szczególnie warto się w tej sprawie wypowiedzieć.