PublicystykaKarolina Korwin-Piotrowska: Królowie sumień czy okładek?

Karolina Korwin-Piotrowska: Królowie sumień czy okładek?

Czasem warto wyrwać się z zamkniętego kręgu tych samych znajomych i ulic, wśród których przebywa się nieustannie i zobaczyć coś więcej. Zobaczyć, czym naprawdę żyją ludzie i co ich interesuje.

Karolina Korwin-Piotrowska: Królowie sumień czy okładek?
Źródło zdjęć: © Instagram.com
Karolina Korwin-Piotrowska

Bo w mediach po staremu. Jedna celebrytka ma płaski brzuch, inna nie. Jedna je, druga właśnie przestała. Obie dzielą się sposobami na życie w kolejnych książkach dla złaknionej wiedzy merytorycznej gawiedzi. Jedna celebrytka pozuje w basenie, inna na plaży, a jeszcze inna w toalecie. W gazetach wyścig na medialne ustawki w wykonaniu znanych i lubianych. Na plaży, na ulicy, w restauracji, do której chodzą „wszyscy” utyskując potem na żywot ściganej przez media gwiazdy albo w warsztacie samochodowym. Jedni pozują z butelką alkoholu w łóżku, inni - niby przyłapani na ulicy - dyskretnie sprawdzają, czy aby dobrze wyszli. Na okładkach do znudzenia wciąż te same twarze, z biegiem lat jakby gładsze. Bo nie ma ludzi starych albo brzydkich, są jedynie biedni. A przecież nas interesują jedynie ci bogaci.

Dominują piosenkarki bez przebojów, przemielone przez lata na sto sposobów gwiazdy tych samych seriali i celebrytki znane z tego, że mają konkretnych mężów. Bogatych - bo tylko tacy się liczą. Patrząc na okładki gazet, na strony główne różnych serwisów, widać non-stop te same twarze i nazwiska. Jakby inny świat nie istniał. Już chyba każdy opowiedział o swym życiu, o swej rodzinie. Czy był molestowany albo czy miał ciężkie dzieciństwo. Każdy się modli, widział Jezusa, a Matka Boska to jego najlepsza znajoma. Oczywiście wszystko to w ramach ścisłego chronienia prywatności. Czasem na pierwszą linię frontu, jak ostatnio, wpadną politycy lub ich żony, które albo mają kłopot z etykietą dyplomatyczną i stają się gwiazdami gifów, albo mają kłopot same ze sobą i zapowiadają ostrą zemstę na niedobrych mężach. Jakby ludzi interesowało tylko kto, z kim i dlaczego, jakie ma nowe usta, narzeczoną czy samochód. I czy reklamuje aktualnie zegarki, alkohol czy buty na Instagrami. Oraz jak bardzo zgłupiał.

Los autentycznych idoli

Nic bardziej mylnego. Na liście najchętniej kupowanych płyt w Polsce zwyciężają ludzie nieobecni w mainstreamie, którzy w przeciwieństwie do tych pokazywanych wszędzie nie mają problemu z wypełnieniem sali koncertowej czy sprzedażą koncertów. Tacy jak Tede czy Kękę. Dorzućmy do tego Kazika, OSTR, Mrozu czy nieodżałowanego Zbyszka Wodeckiego i mamy czołówkę polskich wykonawców na liście sprzedaży płyt, a nie aranżowanych ustawek, wywiadów o Bogu oraz rodzinie i medialnej obecności. To od lat zadziwiająco się rozjeżdża. Media swoje, a rynek swoje. W muzyce widać to szczególnie. Telewizja? Lansowane agresywnie seriale często nie mają widzów, publiczność woli zapłacić za płatne kanały dystrybucji filmów i mieć dobrej jakości medialny towar. Ale ich bohaterów z trudem znajdziemy w mainstreamowych mediach, chyba że w serwisach dla fanów. Taki ich los. Autentycznych idoli.

Wszędzie te same twarze, zlewające się w jedną, anonimową masę, w której trudno odróżnić, kto jest kim. Wszyscy coś w kółko udają, kłamią, byleby jakoś istnieć. A z drugiej strony coraz częściej narzekamy, że powoli głupiejemy, że jesteśmy agresywni, że stajemy się analfabetami, których nic, poza wyspaniem się i najedzeniem, nie obchodzi. Stajemy się powoli półanalfabetami, którym wciska się do głowy ten sam, wyretuszowany szajs. Jednak wystarczy wyjść poza zaklęty krąg mediów, śpiewających nieustannie te same, nudne piosenki, by zobaczyć, że istnieje inny świat.

Ci ludzie też istnieją

Ostatnio byłam na kilku festiwalach, gdzie widziałam, jak tłumy ludzi w różnym wieku, ale głownie młodych, chodziły na spotkania z fajnymi, mądrymi i ciekawie mówiącymi ludźmi. Nie chodzili słuchać plotek, głupot ani licytować się, kto ma fajniejszą torebkę albo mniej w talii. Ludzie słuchali innych ludzi, byli ciekawi ich poglądów na świat, życie, politykę czy kulturę albo na historię Polski i świata. Bohaterów tych spotkań, słuchanych przez tłumy, nie zobaczymy raczej na okładkach, paparazzi nie będą za nimi biegać sprawdzając, czy kupują w sklepie ekologicznym czy na zwykłym targu, czy jeżdżą modnym samochodem czy rowerem. Nie zainteresują żadnego wysokonakładowego tygodnika o gwiazdach. Taka nasza specyfika. Ale to nie znaczy, że oni nie istnieją, bo nie ma o nich newsa w prasie kolorowej, nie robią zakupów w Vitkacu, nie jadają w ulubionej restauracji polskich celebrytów i nie wszyscy mają konta na Instagramie.

Sama też słyszę, o co pytają mnie od kilku lat ludzie na spotkaniach czy wykładach. I serce rośnie, słuchając świetnych uwag, mądrych pytań, w których widać ciekawość świata, głód wiedzy, chęć doskonalenia się i ostry, inteligentny ogląd otaczającej nas rzeczywistości. I narastające znudzenie tym, co serwuje nam świat.

Piosenki, które już znamy

Widziałam masę osób, słuchających z uwagą innych ludzi, którzy mają coś do powiedzenia, o zaproponowania coś więcej niż kolejna modna stylizacja, niby przypadkowa ustawka czy sprzedana mediom plotka. Widziałam to ostatnio bardzo często i zadaję sobie pytanie, co zadecydowało, że nie lansuje się, nie pokazuje się u nas ludzi innych niż ci, od których obecności (mnie na przykład) robi się powoli słabo i ciemno przed oczami. Nie chodzi o to, by komukolwiek cokolwiek zabraniać. Nie chodzi o cenzurę, ale jakiś płodozmian, jakąś nowa krew. Nowe twarze bardzo by się moim zdaniem przydały. Podobno, tak twierdzą specjaliści od mediów i ci, którzy je robią, to my, wy, państwo, nie chcecie nowych nazwisk. I jak to w kultowym polskim filmie, kochacie tylko te piosenki i gwiazdy, które już znacie. Naprawdę? Aż tak jesteśmy przewidywalni i sterowalni? Tak bardzo chcemy być nudni? Serio?

Takich idoli nam trzeba

Na szczęście ostatnio zobaczyłam Wiolę Smul, drobną dziewczynę o sile całej armii, którą na okładce pokazała jedna z gazet. Ona jedna, odważna, blokuje z innymi wycinkę Puszczy Białowieskiej. "Wiszę 9 metrów nad ziemią, bo przekroczono granicę, której przekraczać nie można", mówi. To ona, a nie kolejna blogerka, trenerka, celebrytka, aktorka czy polityk ma realny wpływ na świat, na nas w końcu, i to ona i wiele jej podobnych, powinna być lansowaną bohaterką masowej wyobraźni. Robi wszystko, ryzykuje wiele dla idei, a nie dla lajków, szerów czy taniego fejmu, o którym za tydzień wszyscy zapomną, a którym jesteśmy nieustannie karmieni.

Patrzę na Wiolę na okładce „Wysokich Obcasów” i cieszę się bardzo, że znalazła się na niej tak fenomenalna dziewczyna, którą oglądał świat, w tym jej mama, kiedy wspinała się w 2015 roku podczas akcji Greenpeace w Londynie przeciwko wierceniom na Arktyce: "weszłam na budynek, który wygląda jak wielka góra lodowa i powiesiłam flagę Save the Arctcic", mówi ot tak. Budynek ma 300 metrów i jest najwyższy w Europie, a Wiola wspięła się na niego z międzynarodową ekipą kobiecą. I dała radę. I jest na okładce, jest wzorem dla innych, którzy realnie zmieniają świat. Tak, Wiola Smul i inni obrońcy Puszczy powinni nie schodzić z okładek, z pierwszych stron serwisów informacyjnych. To wojownicy nowych czasów. Takich idoli nam potrzeba, walczących dla idei.

Kogo brakuje?

Brakuje mi jeszcze wielu osób, które mogłyby zastąpić te, które z okładek nie schodzą. Chciałabym zobaczyć Michalinę Olszańską, której polskie kino nie zauważa, a która gra w filmach wyłącznie za granicą. Chciałabym zobaczyć Jowitę Budnik, która dostała nagrodę aktorską w Karlovych Varach i która swoje koleżanki z okładek, dumnie prężące się po rolach w filmach, których ludzie nie oglądają i którym daleko do ideału, mogłaby uczyć warsztatu. Chciałabym zobaczyć Miuosha, Żulczyka, Ziołę, Czerneckiego czy Kalarusa. Ludzi, których warto posłuchać, którzy mają wpływ na otaczający ich świat i swoich odbiorców.

Jest wielu artystów, muzyków i sportowców, których nie ma w mediach, a którzy zasługują, by o nich pisać, by pokazać ich światu. Nie chce słuchać i oglądać kolejnej nudnej celebrytki, która będzie mi mówiła kolejne wymyślone bzdety. Nie chce kolejnego celebryty, który wyciera się słowami jak ścierkami, nie znając ich znaczenia. Potrzeba świeżej krwi. Nowych nazwisk, twarzy i poglądów.

Doczekam się zmiany warty? Czy polskie media stać na ryzyko i kreatywność, a nie na nudne powielanie nieustannie tych samych tematów, twarzy i wzorców?

Karolina Korwin-Piotrowska dla WP Opinie

Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)