Kalinowskiego bój o własną toaletę
Jaki jest główny atrybut władzy w Sejmie?
Wbrew pozorom nie własne biurko czy sekretarka. Jarosław
Kalinowski jako członek prezydium izby zażądał gabinetu z
oddzielną toaletą - pisze "Życie Warszawy".
05.11.2005 | aktual.: 05.11.2005 20:43
Obiekt pożądania lidera ludowców ma około półtora metra kwadratowego powierzchni i jest wyposażony w klozet z klapą oraz niedużą umywalkę. Właśnie taka mini-toaleta przylega do każdego z czterech pokoi, w których w zeszłej kadencji urzędowali wicemarszałkowie izby. Problem polega na tym, że obecny Sejm wicemarszałków wybrał aż pięciu.
Jarosławowi Kalinowskiemu, jako przedstawicielowi najmniejszego klubu, zaproponowano zatem, by przeprowadził się do pomieszczenia ostatnio zajmowanego przez szefa komisji spraw zagranicznych - wyjaśnia dziennik.
Albo dostanę gabinet z łazienką, albo będę siedział na korytarzu - tak zareagował polityk PSL, nie bacząc nawet na to, iż oferowany mu pokój znajduje się bardzo blisko siedziby samego marszałka. W efekcie pozostali członkowie władz Sejmu już się urządzają (tabliczki z ich nazwiskami zawisły na drzwiach), tymczasem ludowiec wciąż nie ma przydziału.
Proszę nie robić z tego afery, po prostu uważam, że wicemarszałkowie są równi i powinni pracować w takich samych warunkach - wyjaśnia "Życiu Warszawy" całe zamieszanie Kalinowski. Polityk niby od niechcenia napomyka jeszcze, że on podczas wyboru składu prezydium dostał najwięcej głosów ze wszystkich kandydatów, a "to o czymś świadczy". (PAP)