Kalinowski nie ma sobie nic do zarzucenia
Szef PSL i były minister rolnictwa Jarosław Kalinowski w sprawie rynku zbóż nie ma sobie nic do zarzucenia. Według niego, jeśli szukać winnych wykrytych ostatnio nieprawidłowości to raczej w regionalnych oddziałach Agencji Rynku Rolnego.
28.05.2003 | aktual.: 28.05.2003 20:00
Straty poniesione przez Skarb Państwa z powodu zaginięcia z prywatnych elewatorów 36 tys. ton zboża należącego do ARR szacowane są na kwotę około 18 mln zł. Minister rolnictwa Adam Tański spotka się w czwartek z premierem Leszkiem Millerem w sprawie odwołania prezesa Agencji Rynku Rolnego.
Kalinowski zapytany, czy premier powinien odwołać szefa ARR Ryszarda Pazurę, powiedział, że jeżeli są jakieś uchybienia, to prawem zwierzchników jest wyciągać konsekwencje.
"Natomiast sądzę, że jeśli trzeba szukać winnych, to bardziej może na poziomie regionalnych oddziałów. Być może tutaj były jakieś porozumienia między tymi, którzy kontrolują, a tymi którzy magazynują zboże" - uważa Kalinowski.
Kalinowski zadał również rządowi, premierowi i ministrowi sprawiedliwości pytanie, jak to się stało, że po kontroli NIK z 2001 r, która wykazała, że "poseł Samoobrony Ryszard Bonda wyłudził od ARR dopłaty za zboże, którego nie sprzedawał", wymiar sprawiedliwości nie zareagował.
"To były kwoty, jak pamiętam, kilkuset tysięcy złotych. Jak to się stało, że wymiar sprawiedliwości daruje, czy zamazuje tego typu sytuacje?" - pytał Kalinowski.
Elewatory, w których stwierdzono niedobory agencyjnego zboża, należą m.in. do posła Ryszarda Bondy, który wszedł do Sejmu z listy Samoobrony, a obecnie jest posłem niezależnym.
Na pytanie, czy czuje się współodpowiedzialny za sytuację na rynku zboża, powiedział, że z tego co wie, jeszcze w kwietniu tego roku były prowadzone kontrole dotyczące zboża państwowego i nic nie wykazały. "Podobne kontrole były prowadzone na moje zlecenie w okresie żniw roku ubiegłego. Ja nie mam sobie w tej sprawie akurat nic do zarzucenia, wręcz odwrotnie" - dodał Kalinowski.
Ocenił, że po swoim poprzedniku na stanowisku szefa resortu rolnictwa, ministrze w rządzie Jerzego Buzka Arturze Balazsu, przejął zupełnie zrujnowany rynek zbóż.
"W tej chwili ten rynek, pomimo podwyżek cen, jest rynkiem w mojej ocenie uporządkowanym. Nie mówię o sprawach karnych, przestępczych tych, którzy to zboże ukradli, tylko mówię generalnie o rynku. Ceny poszły w górę, ale poszły w górę do cen światowych" - powiedział Kalinowski.
Dodał, że dzieją się "rzeczy przedziwne", np. ARR sprzedała swoje zboże na giełdzie, ale nie zostało ono odebrane, ponadto - według niego - Agencja wydawała zezwolenia na import zbóż, a importu nie ma. "Dla mnie wniosek z tego jest jeden - zboże w kraju jest, nie brakuje go. Ci, którzy produkują mąkę, mają to zboże. Być może jest tu coś, co można określić może jakąś zmową tych największych operatorów na rynku" - powiedział Kalinowski.
Podkreślił, że rolą ARR i Urzędu Ochrony Konkurencji i Konsumentów jest, by przeciwdziałać takim sytuacjom.
Według niego, wadą sytemu interwencji na rynku zbóż jest to, że dopłaty uzyskuje tylko około 50 tys. rolników. Dodał, że rocznie w kraju produkowane jest 25-27 mln ton zbóż, a skupem z dopłatami objętych w 2001 r. było 4 mln ton, zaś w 2002 r., w okresie gdy był ministrem, prawie 5 mln.
Problem - zdaniem Kalinowskiego - polega na tym, że ARR, gromadząca w imieniu państwa rezerwy strategiczne, ale i rezerwy operacyjne, dzięki którym ma możliwość interweniowania i regulowania rynku zbóż, nie dysponuje własną bazą magazynową, co zmusza ją do dzierżawienia powierzchni od prywatnych właścicieli.