Juhas pilnie poszukiwany
Prawdziwym problemem dla podhalańskich baców
staje się brak rąk do pracy. Gazdowie na halach narzekają, że
młodzi nie garną się do tzw. juhaski, czyli wykonywania
podstawowych czynności w czasie wypasu - dojenia, zaganiania czy
robienia oscypków. Więcej, uciekają z bacówek i wyjeżdżają na
Zachód - pisze "Gazeta Krakowska".
Darek Rapacz ma 23 lata i pochodzi z Raby Wyżnej. Swoje juhasowanie rozpoczął zaraz po ukończeniu gimnazjum. Z jego rocznika na czterdziestu chłopaków we wsi zostało może pięciu. Reszta wyjechała do Wielkiej Brytanii, Irlandii, Niemiec i Włoch. Dlaczego pomimo małych zarobków i ciężkiej pracy zdecydował się na pracę u bacy?
Jakoś mi za tę granicę nie spieszno - mówi Darek. Na bacówce pracuję już od sześciu lat. Tę robotę trzeba lubić. W mojej rodzinie wypasem owiec zajmował się jeszcze dziadek, ja poszedłem w jego ślady.
Takich jak Darek wśród dzisiejszej młodzieży jest jednak jak na lekarstwo. Większość z tych, którzy zostali, ma co najmniej kilkunastoletni staż pracy, dodatkowo sami zajmują się hodowlą owiec. Jeżeli powiedzieliby bacy, że odchodzą, ten kazałby im po prostu zabrać swoje stada. A w lecie jest poważny problem ze znalezieniem dobrych pastwisk.
Większość gazdów nie ukrywa, że brak rąk do pracy sprawił, iż owce dojone są nie trzy, a jedynie dwa razy dziennie. Coraz częściej doją sami bacowie, a jeszcze kilka lat temu te czynności były wyłącznie domeną juhasów. (PAP)