PolskaJudyta Kruk z Fundacji Rzecznik Praw Rodziców: co piąte dziecko jest odbierane z powodu biedy

Judyta Kruk z Fundacji Rzecznik Praw Rodziców: co piąte dziecko jest odbierane z powodu biedy

Judyta Kruk z Fundacji Rzecznik Praw Rodziców: co piąte dziecko jest odbierane z powodu biedy
Źródło zdjęć: © WP.PL | Łukasz Szełemej
12.02.2014 10:57, aktualizacja: 12.06.2018 14:21

Co piąte dziecko w Polsce jest odbierane wyłącznie z powodów socjalnych tzn. biedy w rodzinie. I są to oficjalne dane rządowe. To skandal, bo wielu rodziców nie jest winnych takiej sytuacji, a państwo zamiast im pomóc jeszcze ich prześladuje - mówi Judyta Kruk z Fundacji Rzecznik Praw Rodziców, Koordynator Telefonu Wsparcia dla rodzin zagrożonych odebraniem dzieci.

WP: Agnieszka Niesłuchowska: Z raportu przedstawionego przez ministerstwo polityki społecznej wynika, że w ubiegłym roku, na mocy urzędniczych decyzji, z rodzicami rozłączono ponad 1,8 tys. dzieci. Statystyki nie napawają optymizmem.

Judyta Kruk: Dane są alarmujące. W naszej ocenie ma to między innymi związek z ustawą o przeciwdziałaniu przemocy w rodzinie, której nowelizacja przyjęta cztery lata temu, pozwoliła na odbieranie dzieci z domu przez urzędników, nim zadecyduje o tym sąd. Pojawienie się na poziomie ustawowym szerokiej definicji przemocy przy zastosowanej nazwie – ustawa o przeciwdziałaniu przemocy w rodzinie – sugeruje, że to rodzina jest źródłem przemocy. Jest to sprzeczne z polską konstytucją, która w kilku artykułach podkreśla, jak dobrą i ważną dla społeczeństwa instytucją jest rodzina. W zachodnim ustawodawstwie stosuje się sformułowanie o przeciwdziałaniu przemocy domowej, co nie stygmatyzuje rodziny. Warto wiedzieć, że za przemoc jest również uznawane niezapewnienie dziecku odpowiednich warunków materialnych.

Co piąte dziecko w Polsce jest odbierane wyłącznie z powodów socjalnych tzn. biedy w rodzinie. I są to oficjalne dane rządowe. To skandal, bo wielu rodziców nie jest winnych takiej sytuacji, a państwo zamiast im pomóc jeszcze ich prześladuje.

WP: Założeniem ustawodawcy była jednak lepsza ochrona dzieci.

- Dobre chęci bywają niewystarczające. Ostatni Raport Najwyższej Izby Kontroli wykazał, że sytuacja ofiar przemocy od czasu wprowadzenia ustawy się pogorszyła. Szczytne założenia ustawodawcy zweryfikowała rzeczywistość.

WP: System jest niewydolny?

- Odebranie dziecka to, w świetle prawa, ostateczność. Najpierw pracownik socjalny, kurator czy asystent rodziny powinien wesprzeć rodzinę tak, aby poprawić sytuację dziecka. Tak też stanowi Europejska Konwencja o wykonywaniu praw dziecka z 1996 r., ratyfikowana przez Polskę, która mówi, że gdy dochodzi do konfliktu "pożądana jest próba osiągnięcia porozumienia wewnątrz rodziny, zanim sprawa zostanie przedstawiona organowi sądowemu”. Z naszych obserwacji wynika jednak, że rzadko ma to miejsce. Nie zawsze jest to zła wola urzędników, często są oni przeciążeni pracą, brak im odpowiedniej wiedzy, doświadczenia i infrastruktury.

WP: Szerokim echem odbiła się historia rodziny Bajkowskich z Krakowa, którym odebrano dzieci, choć szukali wsparcia, zgłosili się na zajęcia terapeutyczne, by rozwiązać problemy wychowawcze. Miesiącami walczyli o powrót dzieci do domu. Głośno było też o pięciolatku z Korzyc, którego chciano odebrać dziadkom, ponieważ, jak uznała kuratorka, dziecko miało nadwagę. To pojedyncze absurdy urzędnicze czy niebezpieczny trend?

- Prawo w zakresie ścigania przemocy domowej jest skrajnie nieprecyzyjne, zawiera zasadę domniemania winy i zostawia zbyt dużą dowolność urzędnikom. I tak, jak nie ma idealnych rodzin, tak nie ma wzorowych urzędników. Złe prawo, w połączeniu z brakiem profesjonalizmu czy zwykłym przeciążeniem pracownika socjalnego, który opiekuje się 100-200 rodzinami, skutkuje skracaniem ścieżki pracy z rodziną na rzecz odebrania dziecka. Nie zawsze urzędnicy zadają sobie kluczowe pytanie: czy dziecko, które zostanie odebrane będzie faktycznie bezpieczniejsze i szczęśliwsze w nowym miejscu. Czytając raporty dotyczące przemocy w domach dziecka wiemy, że zwykle jego sytuacja jeszcze się pogorszy.

WP: W jaki sposób powinna wyglądać współpraca urzędnika z rodziną?

- Jeśli w rodzinie pojawi się problem, zakładając, że nie jest to skrajnie patologiczna sytuacja, nie dochodzi do zagrożenia życia lub zdrowia dziecka, państwo ma obowiązek wesprzeć rodzinę, nie tylko finansowo, ale wychowawczo. Istotą jest zdiagnozowanie problemu. Jeśli kłopotem jest bieda, brak pracy, urzędnik powinien wesprzeć opiekunów w wyborze ścieżki zawodowej, skierować do placówki, specjalisty, który pomoże w znalezieniu pracy, przebranżowieniu się.

WP: W małych miejscowościach ludzie najczęściej wykonują pracę na czarno, są bez szans na legalne zatrudnienie. Chce pani powiedzieć, że urzędnicy są w stanie pomóc tym osobom?

- To zależy od woli urzędnika. Jedni są zaangażowani, podchodzą twórczo do problemów, w tym bezrobocia, starają się wykorzystać najróżniejsze sposoby znalezienia wyjścia z sytuacji. Inni wykonują pozorne ruchy i zależy im tylko na tym, aby nikt nie mógł formalnie zarzucić im błędu. Pomagaliśmy rodzinie, której odebrano dzieci, ponieważ rodzice nie byli w stanie udokumentować swoich przychodów, pomimo że ojciec rodziny pracował bez umowy, zapewniając rodzinie skromne utrzymanie. Dla urzędnika najważniejsze było to, czy zgadza się wszystko w papierach. Jednocześnie absurdem jest to, że odbierając dzieci państwo ponosi ogromne koszty utrzymania dzieci w placówkach.

WP: Do podobnej tragedii doszło kilka tygodni temu w Suwałkach. Rozłąki z matką nie zniósł siedemnastolatek, który popełnił samobójstwo w miejskim centrum interwencji kryzysowej.

- Urzędnicy posługują się procedurami, co powoduje, że pojęcie dobra dziecka staje się abstrakcyjne. Opisana przez panią sytuacja jest tego przykładem. Takie decyzje powinny być podejmowane tylko w ostateczności przez osoby o bardzo wysokich kompetencjach. Wiele zgłaszających się do nas rodzin ma poczucie szykanowania ze strony urzędników. Rodzice, którym trudno obiektywnie zarzucić zaniedbywanie dzieci, opowiadają nam o tym, że są traktowani jak przestępcy, nikt nie liczy się z ich zdaniem, nie stosuje się wobec stawianych im zarzutów domniemania niewinności. "Donos'' sąsiada, dalekiej rodziny, nauczyciela nie zawsze jest uzasadniony. Czasem wynika z chęci zemsty czy udowodnienia swojej racji. Niestety ustawa pozwala na rozpoczęcie wobec rodziny działań już po jednym niesprawdzonym sygnale. Nawet jeśli podejrzenia "życzliwych'' się nie potwierdzą, rodzina żyje już z piętnem patologii, zwykle udokumentowanym w postaci Niebieskiej Karty.

WP: Często zdarzają się fałszywe donosy?

- Pamiętam historię pewnej rodziny z kilkorgiem dzieci z małej miejscowości. Ojciec był właścicielem sklepu spożywczego. Niedaleko znajdował się drugi sklep. Zaczęła się walka o klientów, niezdrowa rywalizacja. Któregoś dnia wpłynęła na policję informacja, że jeden z właścicieli sklepu znęca się nad rodziną, a w jego domu dochodzi do przemocy. Plotki szybko się rozeszły, rodzina borykała się z interwencjami instytucji. Dzięki naszemu wsparciu udało się sprawę wyjaśnić. Mimo to zła atmosfera pozostała, a sklep zamknięto.

Zgłosiła się do nas również mama, której nastoletnia córka przeżywała zawód miłosny. Dziewczyna była smutna, co nie umknęło uwadze nauczyciela. Nastolatka pochodziła z rodziny wielodzietnej, dlatego pedagog szkolny założył, że w rodzinie muszą być problemy. Dziecko zostało skierowane do szkolnego psychologa, który, nie owijając w bawełnę, powiedział: "albo opowiesz, co się dzieje w domu, albo zgłoszę to do kuratora". To sytuacja niedopuszczalna.

WP: Co doradzacie rodzicom, którzy doświadczyli podobnych sytuacji?

- Po pierwsze: spokój. Zanim zaczną podejmować jakieś kroki, wdadzą się w konflikt z nauczycielem, psychologiem, pracownikiem opieki społecznej, powinni wyciszyć się i przygotować do merytorycznej rozmowy. Warto udać się do pediatry, zapytać, czy w jego ocenie dziecko było do tej pory zaniedbywane, uzyskać od lekarza stosowne zaświadczenie.

WP: Kto się do was zgłasza najczęściej? O jakich problemach alarmują dzwoniący?

- Rodzice zagrożeni odebraniem dzieci, tacy, którym już odebrano dzieci oraz ci, którzy mają problem w kontakcie z instytucjami państwowymi. Ostatnio często dzwonią opiekunowie dzieci, u których stwierdzono problemy rozwojowe lub np. zespół Aspergera. Zaburzenia te obejmują przede wszystkim upośledzenie umiejętności społecznych, na skutek czego rodzice mogą spotkać się z niezrozumieniem ze strony pedagogów. Nauczyciele oceniają tylko pracę, zachowanie dziecka na lekcji, wychodzą z założenia, że problemy, które dziecko przysparza, wypływają ze środowiska domowego, złej opieki. Zamiast odpowiedniej diagnozy i wdrożenia specjalistycznego wsparcia dzieci, rodzice są oskarżeni o zaniedbywanie dziecka, a sprawa nierzadko trafia do sądu. Jeśli rodzice nie wiedzą, że oprócz opinii szkoły warto dostarczyć opinie lekarza, sąsiadów, proboszcza, to sąd wydaje decyzję tylko na podstawie obrazu rodziny, jaki przedstawiła szkoła. Bywa, że dziecko jest zabierane z domu a rodzina nie może zrozumieć, jak mogło do tego dojść.

WP: Co, jeśli faktycznie doszło do zaniedbań w domu?

- Najlepiej żeby rodzina sama podjęła działania naprawcze, nim sprawy zajdą za daleko. Osoba kompetentna powinna uważnie zdiagnozować i dopasować odpowiednią formę wsparcia - warsztaty kompetencji wychowawczych, terapia rodzinna, mediacje, terapie dla osób współuzależnionych czy grupy wsparcia. Niestety w praktyce, aby trafić na terapię czy warsztaty, konieczna jest wyprawa do najbliższego dużego miasta. Nie możemy jednak pozwolić, aby dziecko było umieszczone w placówce, bez pewności czy w domu dochodziło do przemocy. Dla dziecka zawsze będzie to traumatyzujące wydarzenie.

WP: Jak w tym wszystkim odnajduje się bezbronne dziecko?

- Odebranie dziecka rodzicom przebiega nieraz bardzo brutalnie. Dziecko nie odnajduje się w takiej sytuacji, zaburzone zostaje jego poczucie bezpieczeństwa. Jest bezradne. Jednym ze sposobów radzenia sobie w nowym środowisku jest odcięcie się od trudnych emocji. Dziecko tłumi uczucia i może zamknąć się w sobie. Rodzice popadają we frustrację, ponieważ po paru miesiącach rozłąki, dziecko staje się obce, nie chce się przytulać. Traumatyczne przeżycia zostają w jego psychice na zawsze. To historie złamanych dziecięcych życiorysów.

WP: Wiele dzieci umieszczonych w placówkach wychowawczych wraca do domu? Państwa wsparcie okazuje się skuteczne?

- Jeśli rodzice zgłoszą się do nas na etapie zagrożenia odebraniem dziecka, mamy ogromne pole do działania. Często udaje nam się rozwiązać problem. Gdy dzieci są już w placówce wychowawczej, sytuacja jest trudniejsza. W grę wchodzą procedury, okres oczekiwania między jedną rozprawą a drugą, dochodzi do zaburzenia więzi. Wspieramy rodziców, tłumaczymy zachowania dzieci. Dla rodziców szczególnie trudny jest chłód emocjonalny dzieci, który pojawia się jako forma radzenia sobie z własnym cierpieniem. Jednocześnie pomagamy w kontaktach z sądem, w gromadzeniu dowodów świadczących na korzyść rodziny.

Jest kilka takich spraw, które napawają optymizmem, jak wspomniana historia rodziny Bajkowskich, dzieci po kilku miesiącach rozłąki wróciły do rodzinnego domu. Zdarzają się jednak inne, jak również opisywana szeroko sprawa z Polkowic - matce odebrano niemowlaka po konflikcie z lekarzami. I choć sąd II instancji skrytykował decyzję o rozdzieleniu rodziny, nakazując sądowi rejonowemu ponowne rozpatrzenie sprawy, a matka miała pozytywną opinię asystenta rodziny, położnej środowiskowej i pracowników domu dziecka, sąd nie tylko nie zwrócił jej córeczki, ale dwa tygodnie temu postanowił odebrać również starsze dziecko.

WP: Co zrobić, by nie dopuścić do zerwania więzi? W jaki sposób walczyć o kontakt z dzieckiem?

- Musimy mieć świadomość jak trudna to sytuacja. Dziecko jest zdezorientowane, nie wie, co się dzieje. Wsparcie psychologiczne dziecka w placówce często bywa niewystarczające. Pracownicy domów dziecka nie są przygotowani do współpracy z rodzicami, często brak im zrozumienia i delikatności, traktują rodziców niczym intruzów. Ci popadają w rozpacz, często nie działają racjonalnie, bardzo martwią się o dzieci. Nie wszyscy wiedzą, że istnieje możliwość tzw. urlopowania – zabierania dziecka do domu np. na weekend. Szkoda, że rodzice dowiadują się tego dopiero od nas. Weekendy spędzone w domu rodzinnym dają szansę na podtrzymanie więzi.

Rozmawiała Agnieszka Niesłuchowska, Wirtualna Polska

Oceń jakość naszego artykułuTwoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.
Komentarze (0)
Zobacz także