Joschka Fischer: Koszmar się spełnia
Nie należy spodziewać się żadnych oznak wzmocnienia albo nowego otwarcia dla Unii. Wprost przeciwnie, pomimo nawoływania do zmian motywowanego szokiem Brexitu, wiele wskazuje na to, że wszystko będzie się działo tak, jak dawniej - pisze Joschka Fischer, były minister spraw zagranicznych Niemiec. Artykuł w języku polskim ukazuje się wyłącznie w WP Opiniach, w ramach współpracy z Project Syndicate.
06.07.2016 | aktual.: 25.07.2016 15:37
Decyzja brytyjskich wyborców żeby wyjść z Unii Europejskiej nie jest przykładem tego czarnego humoru z wysp, który tak uwielbiam. To nie "Latający Cyrk Monty Pythona" albo "Hotel Zacisze". To tylko Borys i Dave ze swoim katastrofalnym political reality show.
Zważywszy na gospodarczą, polityczną i militarną siłę Wielkiej Brytanii, jej wyjście z UE pozostawi po sobie dojmującą pustkę. Ale to nie zniszczy Europy. W tym momencie jednak nie można powiedzieć tego samego o Zjednoczonym Królestwie. Czy kraj ten pozostanie zjednoczony? A może Szkoci wyjdą z tej wspólnoty, a Irlandia Północna zwróci się o przyłączenie do Republiki Irlandii? Czyżby Brexit utorował drogę do upadku jednej z najbardziej dynamicznych gospodarek UE i zakończył dominację Londynu w roli globalnego centrum finansowego?
Wyjście Wielkiej Brytanii z Unii Europejskiej jest czymś bezprecedensowym i bez wątpienia przyczyni się do wielu nieprzyjemnych niespodzianek. Dotychczas Unia wyłącznie się powiększała, pomijając Grenlandię, której wyjście ze wspólnoty zajęło trzy lata. Dlatego też nikt za bardzo nie wie, w jaki sposób Brexit będzie przebiegać, jak długo zajmie i jakie konsekwencje będzie mieć dla Wielkiej Brytanii i UE.
Nawet jeżeli wszystko rozpocznie się lada moment, to jedno jest pewne: brytyjska decyzja zapoczątkowała właśnie długi okres politycznej i gospodarczej niepewności. Europa skupiać się będzie teraz przede wszystkim na własnych problemach, podczas gdy świat dokoła sam ulega gwałtownym przemianom. Jeżeli tylko źródłem przyszłych decyzji będzie racjonalne rozumowanie, to 27 pozostałych krajów członkowskich podejmować będzie działania wzmacniające UE. Zgodnie z własnymi interesami, poczynią kroki w celu stabilizacji i wzmocnionej integracji wspólnoty. Jednak niewiele przesłanek pozwala mieć nadzieję, że tak będzie.
Różnice w strategii i taktyce są po prostu zbyt znaczące. Mam na myśli zwłaszcza podziały między Niemcami a Francją, jak również między północnymi a południowymi członkami strefy euro. Wszyscy dobrze wiedzą, co należy zrobić. Trzeba znaleźć nowy kompromis w łonie unii walutowej między germańską upartą oszczędnością, a śródziemnomorską potrzebą zwiększania wydatków dla przywrócenia wzrostu i konkurencyjności. Ale przywódcom politycznym Europy zdaje się brakować odwagi do podążania w tym kierunku.
W efekcie nie należy spodziewać się żadnych oznak wzmocnienia albo nowego otwarcia dla Unii. Wprost przeciwnie, pomimo nawoływania do zmian motywowanego szokiem Brexitu, wiele wskazuje na to, że wszystko będzie się działo tak, jak dawniej.
Wciąż jednak podstawowe przyczyny odrzucenia Europy przez Brytyjczyków kryją się głębiej niż bieżące konflikty. Odradzający się nacjonalizm przywrócił do życia mit utraconego złotego wieku. Mit ten głosi, że dawne państwa narodowe były lepsze, bo etnicznie i politycznie homogeniczne, wolne od zewnętrznych zobowiązań i zabezpieczone przed negatywnymi konsekwencjami globalizacji.
Piszę te słowa mając w pamięci stulecie rzezi pod Sommą, 1 lipca 1916 roku. Najwyraźniej dwie potworne wojny światowe utraciły zdolność gromienia mitów. Choć niegdyś zapewniły energię do budowania wspólnej Europy i uformowania Unii Europejskiej, teraz nie wystarczą żeby podtrzymać projekt integracji po roku 1945. Były prezydent Francji, François Mitterand, w swoim ostatnim przemówieniu przed Parlamentem Europejskim powtarzał: "le nationalisme c'est la guerre!", "nacjonalizm to wojna!". Te słowa zdają się być dawno zapomniane.
Dzisiaj nacjonalizm umacnia się prawie wszędzie w Europie, nakierowany przeważnie przeciwko obcokrajowcom i Unii. Te dwie kwestie były głównym tematem kampanii Brexitu. Zwolennicy wyjścia Wielkiej Brytanii odwoływali się prawie wyłącznie do mitu nacjonalistycznego, podczas gdy zwolennicy pozostania w Unii nierzadko brzmieli jak księgowi. Anemiczne gryzipiórki nie miały szans z tak epickim przeciwnikiem.
Odwracanie pozytywnej wizji Europy lekceważy więcej niż tylko przeszłość. To również symptom zmierzchu Europy, albo nawet całego Zachodu, który skutkuje poważną nieufnością wobec "elit". Europa nie jest osamotniona w tej kwestii: prawdopodobny kandydat republikanów na prezydenta USA, Donald Trump, powitał Brexit z otwartymi ramionami i w swojej kampanii sam używa podobnie nacjonalistycznych wzorów.
Wielu obywateli Zachodu obciąża takie twory jak UE odpowiedzialnością za kryzys, zamiast pokładać w nich nadzieję na łagodzenie globalnych przesunięć władzy lub reagowanie zgodnie z europejskimi wartościami i interesami. W takich opowieściach UE stawia się w jednym szeregu winnych razem z rozwijającymi się gospodarkami Chin czy Indii. Dlatego też ludzie szukają zbawienia w państwie narodowym. Niestety, jak wkrótce pokaże przykład Wielkiej Brytanii, ta strategia jest jedynie samospełniającym się proroctwem upadku.
Nie sposób odepchnąć rosnący przypływ nacjonalizmu dopóki idea Europy nie odzyska siły swojej pozytywnej wizji. Ta potrzebuje z kolei więcej niż tylko nowej europejskiej narracji. Potrzebuje odnowionej Unii Europejskiej. Możliwe, że do odnowy przyczyni się naturalny eksperyment z samozniszczeniem prowadzony przez Wielką Brytanię.
Przede wszystkim należy wyjaśnić milionom europejskich obywateli, gdzie mieści się prawdziwa siła UE: nie w Brukseli czy Strasburgu, ale w rękach rządów narodowych. Instytucje UE obwinia się o przeróżne problemy: globalizację, imigrację, cięcia wydatków socjalnych, thatcheryzm, bezrobocie młodych, niedemokratyczność, etc. W rzeczywistości rządy narodowe powstrzymują UE przed zajęciem się tymi problemami, przez co jeszcze je wzmacniają. Same rządy z kolei nie potrafią sobie efektywnie z tymi trudnościami poradzić.
Póki co, rządy prawie wszystkich krajów członkowskich utrzymują sprzeczną postawę. Odrzucają możliwość dalszej integracji, a równocześnie oczekują od UE większej aktywności. Nie tłumaczą jednak w jakiej sferze i jak większa miałaby to być aktywność, kiedy odmawiają możliwości dalszej integracji. Nawet w Europie nie da rady mieć ciastko i zjeść ciastko.
Ciągle jeszcze możemy mieć szanse i czas, żeby odwrócić negatywny trend na Zachodzie. Nie potrzebujemy zwycięstwa w przyszłorocznych wyborach prezydenckich Trumpa czy Marine Le Pen, przywódczyni francuskiego Frontu Narodowego, żeby wiedzieć, dokąd prowadzi nacjonalizm motywujący głosy, które poparły Brexit.
Joschka Fischer - był niemieckim ministrem spraw zagranicznych i wicekanclerzem w latach 1998-2005, w okresie mocnego poparcia Niemiec dla interwencji NATO w Kosowie (w roku 1999) oraz sprzeciwu dla wojny w Iraku. Fischer zaangażował się w działalność polityczną po udziale w protestach antysystemowych w latach 60. i 70., grając ważną rolę w tworzeniu niemieckiej Partii Zielonych, której przewodził przez niemal dwa dziesięciolecia.
Tłumaczenie: Mikołaj Golubiewski
Copyright: Project Syndicate, 2016