Joanna Podsadecka: Zrobił dla nas tak wiele, zróbmy teraz coś dla niego. Wspomnienie o ks. Janie Kaczkowskim
- Pokochały go miliony Polaków. Każdy pewnie z innego powodu. Miał dar mówienia o trudnych sprawach prostym językiem. Był odważny. Narzucał takie tempo, że trudno było dotrzymać mu kroku. Wiedział, że ma mało czasu. Na wszystko, co osiągnął, zapracował sam. Miał pod górkę. Nie tylko ze względów zdrowotnych. Hierarchowie Kościoła, który kochał, niczego Mu nie ułatwiali – wspomina Joanna Podsadecka, dziennikarka i przyjaciółka zmarłego w poniedziałek ks. Jana Kaczkowskiego.
- Pokochały go miliony Polaków. Każdy pewnie z innego powodu. Miał dar mówienia o trudnych sprawach prostym językiem. Był odważny. Narzucał takie tempo, że trudno było dotrzymać mu kroku. Wiedział, że ma mało czasu. Na wszystko, co osiągnął, zapracował sam. Miał pod górkę. Nie tylko ze względów zdrowotnych. Hierarchowie Kościoła, który kochał, niczego mu nie ułatwiali – wspomina Joanna Podsadecka, dziennikarka i przyjaciółka zmarłego w poniedziałek ks. Jana Kaczkowskiego.
Luty i marzec spędziłam w Sopocie, z Janem i jego troskliwą rodziną. Przez kilka pierwszych tygodni nagrywaliśmy rozmowę do naszej nowej książki, na którą umówiliśmy się dawno temu. Tak bardzo chciał nią jeszcze komuś pomóc... Na kilka kolejnych zostałam, bo nie potrafiłam wyjechać, widząc, że Przyjaciel z dnia na dzień traci siły. Nie mogłam zrobić wiele. Jedynie znaleźć do rozmowy temat, który go zainspiruje albo rozbawi, włączyć utwór, którego do tej pory nie znał, przeczytać coś ciekawego, zrobić wędzonego pstrąga ze szpinakiem, fetą i orzechami czy zupę z prawdziwków. Być. Uczył, że obecność się liczy.
W ostatnim czasie jego żarty były specyficzne. Na pytanie, czy chce się przekręcić (na łóżku), odpowiadał: „Nie, jeszcze się nie chcę przekręcić. Jeszcze długo nie”. Kiedy tata pomagał Mu wysiąść z samochodu, zauważał: „Gdy prosi: »wyciągnij już nogi« – brzmi to dosyć dwuznacznie”. O ojcu zresztą lubił opowiadać publicznie. Nie dziwi mnie to. Cudowniejszego chyba nie mógł sobie wymarzyć.
Pamiętam momenty, gdy spodziewał się wznowy. Ale też radość, że znów przywiozłam mu marynowane rydze. I ten lokal na Kaszubach, do którego mnie zabrał na najlepszego tatara z łososia, jakiego w życiu jadłam... Przede wszystkim jednak pamiętam to jego łapczywe chwytanie dobrych chwil, uważność, poczucie humoru i porażającą wrażliwość na cudzą krzywdę. Gdy tylko mógł, cerował cudze popsute światy.
Tyle scen przemyka mi przed oczami... Chyba nie potrafię dziś wybrać tej najważniejszej.
Pokochały go miliony Polaków. Każdy pewnie z innego powodu. Miał dar mówienia o trudnych sprawach prostym językiem. Był odważny. Narzucał takie tempo, że trudno było dotrzymać mu kroku. Wiedział, że ma mało czasu. Na wszystko, co osiągnął, zapracował sam. Miał pod górkę. Nie tylko ze względów zdrowotnych. Hierarchowie Kościoła, który kochał, niczego mu nie ułatwiali.
Był taki dzień (wtedy już widziałam, że choroba Jana postępuje), kiedy wyszłam na plażę, nad którą wisiały czarne chmury, i zaczęłam się z Panem Bogiem o niego targować. Nagle chmury się rozproszyły, niebo stało się niebieskie, pojawiła się na nim tęcza. Nie wiem, co znaczyła w tamtym momencie i czy znaczyła w ogóle, ale przechowuję ten obraz w pamięci. „Mistyki należy szukać w prozie dnia codziennego. Pan Bóg jest bardzo delikatny, trzeba go czytać uważnie” – twierdził Jan.
Nie znam takich słów, które wyraziłyby moją wdzięczność za to, że był. W niewiele rzeczy wierzę tak mocno jak w to, że jest teraz bardzo szczęśliwy. I że już nigdy nie będzie miał pod górkę.
*
Wiosną i latem zeszłego roku pracowaliśmy z Janem nad jego wcześniejszą książką – „Grunt pod nogami”. Nie tylko w Sopocie, ale i w Pucku – w hospicjum, które zbudował z miłości do tych, którzy straszliwie cierpią. Słyszałam młodą kobietę mówiącą: „Tu jest jak w domu. Nie chcę stąd wychodzić!”. Ona już wiedziała, dlaczego akurat to hospicjum dostaje nagrody dla najlepszego w kraju.
Budynek z przeszklonymi korytarzami i wewnętrznymi ogródkami robi wrażenie. Wszystkie pokoje chorych znajdują się na parterze. Są tak rozmieszczone, by pacjenci czuli się komfortowo także w czasie toalety. Atmosfera jest domowa. W powietrzu unosi się życzliwość. Na stole, w pełnym światła hallu, stoi koszyk z jabłkami. Na białej kanapie ktoś siedzi z książką w ręku, ktoś inny obserwuje rybki w akwarium. Nikogo nie dziwi, gdy mąż jednej z pacjentek zaczyna grać na pianinie koncert dla swojej ukochanej.
W Puckim Hospicjum spełnia się kulinarne zachcianki chorych. Wieczorem są pytani o to, co chcieliby zjeść następnego dnia. Bo każdy ma czuć, że jest kimś wyjątkowym. Ci, którzy przez całe życie palili papierosy, nie muszą się tu z paleniem ukrywać – w końcu są dorośli. Mają specjalny kącik.
Jan pytany, czym jest dobra śmierć, odpowiadał: „To jest śmierć w zgodzie. Słowo »godność« pochodzi od słowa »zgoda«. Jest to odejście w zgodzie z sobą, z Panem Bogiem i z innymi, a także ze światem, który się opuszcza. I teraz dodałbym od siebie: w zgodzie z własnym organizmem – a więc z tak ustawionymi lekami przeciwbólowymi, że nas nie boli. W pełnej integralności. Myślę, że tak się da umrzeć i tak bym chciał”. Gdy ktoś poddawał w wątpliwość istnienie nieśmiertelnej duszy, mówił: „Powietrza też nie widziałem, ale raczej w nie wierzę”.
Zrobił dla nas tak wiele, zróbmy coś dla niego – nie zapomnijmy o Puckim Hospicjum pw. św. Ojca Pio. Jan żył na pełnej petardzie, wciąż myśląc o nim.
*
I na koniec jeszcze kilka słów od Jana:
„Myślę dzisiaj: Janie, wiele rzeczy ci się udało. Całe życie ci mówiono: »inteligentny, ale leń«, a pokonałeś to lenistwo. Zrobiłem jakiś śmieszny doktorat (każdy by potrafił), specjalizację z bioetyki, habilitację przerwała mi choroba. Uczciwie byłem wikariuszem. Uczyłem w szkole z wielką pasją – najpierw w zawodówce, potem w dobrych liceach, w których chciałem się wzbijać na szczyty erudycji. Zawsze pisałem uczniom na tablicy numer telefonu do siebie i mówiłem: »Skorzystajcie, jak będziecie w trudnej sytuacji« (no dobra, przyznam się. Mówiłem: »Jak będziecie naprawdę w czarnej dupie«). Zdarzało się, że telefon w środku nocy zadzwonił. Zresztą i dziś się to zdarza.
Przykładałem się do wykładania na uczelni. Zbudowałem jedno z najlepszych hospicjów w Polsce. Co ja mówię! Ja? Zbudowaliśmy! To ciężka praca wielu ludzi.
Ale może Pan Bóg chce mi pokazać, że to wszystko jest nieważne? Może chce mi pokazać, że to, czym mógłbym się szczycić, to, na co pracowałem przez długie lata, że to są śmieci? A coś, co uważałem za straszną porażkę – chorobę, powinienem uznać za sukces? Może to coś najważniejszego, co miało mi się w życiu przydarzyć? Bo otworzyło mnie na rzeczywistości, których będąc w innej sytuacji, nigdy bym nie dostrzegł?
Wiecie, jak mi to trudno powiedzieć? Wciąż we mnie walczą różne siły…
Bo, moi państwo, ja się wcale nie cieszę z tego glejaka, nie mówię z czułością: mój glejaczku kochany, rozwijaj się. Nie. To jest kawał biologicznego świństwa. Ale może Pan Bóg chce mnie ogołocić? Może chce mi powiedzieć: Jan, najistotniejsze, byś pokazał ludziom, że ważne jest zbawienie, że ważna jest relacja ze Mną, ważna jest miłość, uczciwość i bliskość. Może…”.
Joanna Podsadecka dla Wirtualnej Polski
Joanna Podsadecka- dziennikarka, redaktorka wielu książek (m.in. „Grunt pod nogami” oraz „Abonent chwilowo nieosiągalny”). Autorka zbioru wywiadów poświęconych Jerzemu Turowiczowi („Gen ryzyka w sobie miał…”) oraz współautorka monografii „Krąg Turowicza”. Stale współpracuje m.in. z Wirtualną Polską. Aktualnie pracuje nad ostatnim wywiadem rzeką z ks. Janem Kaczkowskim.
*
Jeżeli chcesz wesprzeć działalność Puckiego Hospicjum - przekaż pieniądze na konto:
Puckie Hospicjum pw. św. Ojca Pio
84-100 Puck, ul. Dziedzictwa Jana Pawła II 12
Bank Spółdzielczy w Krokowej
30 8349 0002 0004 6633 2000 0010
Bank Spółdzielczy w Pucku
38 8348 0003 0000 0017 2404 0001
Więcej informacji na stronie Hospicjum.