Jesteśmy w niebezpieczeństwie - Sanepid załamuje ręce
- Nasze kontrole od trzech lat to czysta fikcja - mówią w Sanepidzie. Dlaczego? Inspektorzy, z wyjątkiem kontroli wody i żywności, wszystkie inne muszą zapowiadać z miesięcznym wyprzedzeniem.
26.08.2011 | aktual.: 29.08.2011 12:11
"1 września o godzinie 12 będziemy czekać na Pana na 235 kilometrze. Sprawdzimy prędkość i trzeźwość". Tak mogłoby wyglądać zawiadomienie o kontroli, gdyby drogówka miała obowiązek informować o niej kierowców. To, co wygląda na absurd wzięty żywcem z Monty Pythona nie śmieszy jednak inspektorów sanepidu, którzy z wyjątkiem kontroli wody i żywności wszystkie inne muszą zapowiadać z miesięcznym wyprzedzeniem.
- Nasze kontrole od trzech lat to czysta fikcja - denerwuje się Danuta Napieralska, pracownik nadzoru oddziału higieny komunalnej oraz przewodnicząca Związku Zawodowego Pracowników Powiatowej Stacji Sanitarno-Epidemiologicznej w Poznaniu. - Zakłady uprzedzone o kontroli urządzają nam niemal pokazy. Jak przyłapać fryzjera na używaniu brudnego grzebienia, skoro na kontroli wszystko jest prosto ze sklepu?
Autorzy nowelizacji ustawy o swobodzie działalności gospodarczej z 2008 roku, najwyraźniej jednak uznali, że nie należy stresować przedsiębiorców niezapowiedzianymi kontrolami.
- Szkoda tylko, że nie pomyśleli o klientach tych zakładów - mówi Danuta Napieralska. - Przy takich przepisach nie jesteśmy w stanie chronić ich zdrowia i życia, a przecież zaniedbania, które wykrywaliśmy wcześniej, nagle nie zniknęły.
Zapowiadane kontrole są również kosztowne. Wysłanie jednego zawiadomienia to koszt 6 złotych. Tylko dla oddziału higieny komunalnej PSSE w Poznaniu, który przeprowadza w roku kilka tysięcy kontroli, jest to wydatek rzędu kilkunastu tysięcy złotych. Do tego trzeba doliczyć koszt papieru, na którym drukowane są nie tylko zawiadomienia, ale także upoważnienia do przeprowadzenia konkretnej kontroli. Inspektor, który wybiera się na kontrolę, nie musi zabierać ze sobą jedynie... odpisu aktu urodzenia. Na jego podręczny zestaw składa się bowiem legitymacja służbowa, wystawiane na rok upoważnienie do przeprowadzania kontroli i osobne do wystawiania mandatów oraz wspomniane już upoważnienie do przeprowadzenia danej kontroli.
- Można doprowadzić biurokrację do granic absurdu, ale u nas już dawno je przekroczono - mówi Danuta Napieralska. - Tyle że walka z tym przypomina na razie walkę z wiatrakami.
Związkowcy od czerwca czekają na odpowiedź premiera, do którego skierowali apel nie tylko w sprawie absurdalnych przepisów, ale także żenujących pensji. Na to, żeby osiągnąć górne widełki płacowe w budżetówce młodszy asystent musiałby pracować 8850 lat (!). Na razie musi mu wystarczyć niecałe 1600 złotych brutto. Na apel, który trafił także do marszałka sejmu i szefów największych partii, odpowiedziało jedynie Ministerstwo Zdrowia. Nie była to jednak odpowiedź, która cokolwiek by zmieniała. Związkowcy czekają teraz na nowy rząd i nowy parlament.