Jestem potrzebny prawicy
W tej chwili ugrupowania lewicowe nazwałbym partiami samopomocy psychicznej
Jerzy Urban, redaktor naczelny „NIE”
Rozmawiają Paweł Dybicz i Robert Walenciak
10.01.2006 | aktual.: 10.01.2006 16:05
- Czy Jerzy Urban już się boi, czy jeszcze nie?
– Nie boję się, ponieważ uważam, że jestem potrzebny prawicy. Oni po prostu potrzebują uosobienia wroga, tak jak Kościół katolicki potrzebuje diabła. Czyli mnie. Jestem, w ich rozumieniu, komunistą, a przy tym ateistą, hedonistą, kosmopolitą, cynikiem.
- Ale tych układów, z którymi oni walczą, pan nie personifikuje...
– Można mnie do układów przyłączyć. Poza tym mam bardziej wiecznotrwałe cechy – jestem rozwiązłym staruchem, bogaczem, to wszystko sprawia, że jestem eksponatem im potrzebnym. Mogę też służyć jako egzemplarz do pokazywania, że w tym reżimie istnieje polityczna różnorodność. (...)
- Na razie narodowi to się podoba, ludzie chcą silnej ręki.
– Rozpasanie policyjne wpierw dotyka Kulczyka, ale potem się reprodukuje w każdym powiecie. A na to społeczeństwo zacznie reagować niechętnie. Również ci, którzy liczą, że chrześcijański rząd przytuli do swojego łona i nakarmi ubogich, doznają rozczarowania. Jednakże w miarę, jak oni będą brnąć w kłopoty, będą nasilać kurs represyjno-ideologiczny. Młodzież będzie temu niechętna, ta bardziej wykształcona, zezująca na Zachód. Ale to wszystko się nie zespoli w ruchu oporu, majdan z pomarańczową rewolucją. Raczej będzie tak, że wszyscy będą mieli w pewnym momencie dosyć katolicko-nacjonalistycznej prawicy z bardzo różnych powodów.
- Siłą ekipy rządzącej jest to, że ponad parlamentem zwraca się do wyborców. Ludziom podobają się zapowiedzi Ziobry, że będą śledztwa, procesy, wskazywani kolejni winni... Oni są silni poparciem ludzi, których łatwo podjudzić.
– To byłaby trwała siła, jeśliby przyjąć, że ludzie prymitywni to jest większość głosów wyborczych. Moim zdaniem, nie jest. Poza tym z czasem dojdą do głosu nowoczesne tendencje społeczne. Przecież niechęć do rządów SLD została wywołana przez przypisywanie tym rządom niecnoty, bo nie z powodu wyników gospodarczo-społecznych, które są dobre. Na Zachodzie mogłoby to skłaniać wyborców do przedłużenia mandatu.
- Gdyby Kowalski nie oglądał telewizji, zagłosowałby na SLD?
– Przynajmniej mogłoby tak być. Uważałem, że rządy SLD były koteryjnymi rządami niecnoty. Ale PiS-owcy są już u żłobu dwa miesiące i nie widzę tych afer SLD, które mieli ujawniać, dowodów tej wielkiej korupcji millerowców. Afera Rywina miała znaczenie ze względu na komisję śledczą i pokazywanie pewnej, nie powiem patologii władzy, bo oni przesadzają, ale pewnego złego klimatu jej funkcjonowania. Starachowice to w ogóle rzecz rozdęta. Trochę jest korupcyjnych spraw lokalnych. Ale też nie budzą one emocji.
- Może trzymają te wielkie afery w zanadrzu, żeby uderzyć w odpowiednim momencie?
– Ależ oni powinni teraz legitymizować potrzebę IV RP! Właśnie ujawnianiem jakichś złych i tajemnych spraw. (...) LEWICA DLA LEWICY
- W takim razie w tej wizji Polski miejsce dla lewicy jest żadne, ona zostaje gdzieś daleko, w przedpokojach.
– Lewica jest potrzebna lewicowcom.
- Tylko im?
– W tej chwili tylko. To są partie, które nazwałbym partiami samopomocy psychicznej. Bo dzięki nim pokonani nie są sami, mają swój klub polityczny i swoją trybunę w Sejmie, gdzie działa SLD. Natomiast gdyby zacząć szukać, jakiej grupie społecznej, zawodowej grupie interesu, jest potrzebna lewica, to trudno byłoby ją znaleźć. Nadzieje socjalne związane z lewicą dziś są ulokowane w PiS, LPR i Samoobronie, natomiast nadzieje liberalno-nowoczesne, wolnościowe są rozproszone. Moim zdaniem, ma szansę powstania partia, która albo będzie powrotem na scenę Demokratów razem z „borówkami”, albo nawet Demokratów, „borówek” i liberałów z PO (jeśli PO się rozpadnie). A czy odbuduje się lewica? Oczywiście, ona będzie, ale czy w głównym nurcie politycznym, w to wątpię. Zgraliśmy się, nie zaspokajając niczyich nadziei. * - Odnosimy wrażenie, że mówiąc „lewica”, myśli pan o SLD. A przecież w Sojuszu, poza nazwą, lewicowości zbyt wiele nie było...*
– Tak żeśmy się nazywali, ale lewicą nie byliśmy. To była partia liberalna gospodarczo i nieliberalna politycznie, unikająca wojowania o prawa kobiet itp. I jeszcze do tego nie umiała się zakotwiczyć społecznie. Była partią państwową, partią swoich i w ogóle nie chciała w żaden sposób robić takich rzeczy jak przedwojenny PPS, zakładać spółdzielnie spożywcze, spółdzielnie mieszkaniowe, kasy zapomogowe, Towarzystwo Uniwersytetów Robotniczych. Tam po prostu nie było społecznikostwa. Ono w ogóle w Polsce nie istnieje, może śladowo, gdzieś w Kościele. Ale nie w SLD. Żeby coś lewica wymyśliła w skali Polski, rozpoczęła coś, co nie jest akcją wyborczą, to wykluczone.
- Jeżeli to te słowa przeczytają liderzy SLD, będzie im minorowo.
– Chyba jest im i tak minorowo, ponieważ czas biegnie i ci nowi liderzy właściwie niczego nie zaproponowali, niczego ciekawego nie powiedzieli. Nie może być przywództwa partii, które jedyną swoją legitymację wywodzi z tego, że jest młode, wobec tego nie odpowiada za minione zło. To jest wystarczający argument, żeby nie stawać za stan wojenny, czy to przed sądem państwowym, czy sądem historii. Ale nie jest to legitymacja do tego, żeby się ubiegać o współwładzę. Ja w ogóle nie zauważam, żeby oni cokolwiek mówili, poza klepaniem tych formułek, które SdRP i SLD klepały zawsze. Z dodatkiem, że teraz to już zajmiemy się np. aborcją, prawami kobiet i kilkoma innym starymi pomysłami. Rychło w czas! Ani to jest ośrodek analityczny, ani to jest jakiś ośrodek myśli. A odróżnić to, co mówi Borowski, od tego, co mówią Napieralski z Olejniczakiem, to trzeba już wielkiego znawcy. W tej chwili ludzie lewicy są zajęci na szczeblu centralnym spekulowaniem, kogo wyrzucą, a kto gdzieś się uchroni i wyślizgnie, a na szczeblu
lokalnym – czy jakoś się jeszcze utrzymamy w tych radach.
- Kogo wyrzucą PiS-owcy, o to panu chodzi?
– Tak, tak. Żadne inne życie lewicy nie istnieje, więc ja bym to nazwał obumieraniem lewicy. (...) KWAŚNIEWSKI JAK WAŁĘSA
- Kwaśniewskiego spisał pan na straty, choć wielu wierzy, że jak wróci, to pociągnie...
– Uważam, że on swoje pięć minut przegapił. Te pięć minut to był rok miniony. Wysunąłem wtedy w jakimś tekście propozycję, żeby on abdykował na rzecz Cimoszewicza, jak jeszcze Cimoszewicz był marszałkiem Sejmu, i stanął przed wyborami na czele koalicji lewicowej. Wtedy przy poparciu dla niego oscylującym między 50 a 60% i przy stworzeniu koalicji możliwy był wynik wyborczy rzędu 17-18%. A teraz zaczyna się niszczenie Kwaśniewskiego.
- Polacy sympatyzują z niszczonymi.
– Ale jego tak nie niszczą, żeby to wzbudziło sympatię. Gdyby go wsadzili, postawili przed sądem... Ale oni mu docinają, że laluś, że tego... Poza tym, jak on sobie wyobraża, że przez rok odpocznie, pojeździ, porozmawia o posadach międzynarodowych, a potem wróci i stanie na czele? Na to nikt się nie nabierze, on już wtedy będzie miał poparcie rzędu kilku procent. Dozna przyjemności, którą miał Wałęsa, że zjechał z 50% do 1%. Polityka wymaga albo siedzenia w Sulejówku i politykowania z pozycji Sulejówka, albo politykowania bez Sulejówka, tzn. czynnego. A jak on grzecznie przekazał pałac i pojechał do Szwajcarii, to przestał się liczyć. (...)* - Jak widzimy, nie jest pan pogrążony w rozpaczy i gnuśności.*
– Ja bym czerpał optymizm nie z tego, że lewica odrodzi się i potężna, czysta i mądra przejmie władzę. Ważne jest, żeby jak największej liczbie ludzi było jak najlepiej. Żeby się żyło w kraju przyjemnym i mądrym. Zdolności do przewodzenia krajowi mogą się okazać przechodnie. I mogą nie tylko pod szyldem lewicy rozkwitnąć.
- PiS pan przekreśla?
– Nie może być trwała sytuacja, w której partia rządząca uważa jednostkę za nieistotny fragment rodziny, ponieważ to jest anachronizm i PiS jest anachroniczny w swojej katolickości, eurosceptycyzmie, w swoim niedookreśleniu gospodarczo-programowym, w swoim tradycjonalizmie, w skłonności do odchodzenia od skomplikowanej gry demokratycznej na rzecz prostych środków autorytarnych. To wszystko jest z zamierzchłej epoki, oni są bardziej bliscy PRL niż dzisiejsza lewica. Wobec tego ich czas powinien dość szybko minąć. Ale to nie znaczy, że nie powstanie jakaś nowa chrześcijańska demokracja, bardziej nowoczesna, i że ona nie będzie trwałą partią rządzącą, bo tak może też się zdarzyć poprzez przemiany w PiS, w PO i w ogóle na scenie politycznej. Dziś, po ostatnich wyborach, po prostu nie wierzę w przyszłość formacji lewicowej. Uważam, że samo to słowo traci wyrazistość, skuteczność odróżniania się od innych, że potrzebne są nowe instrumenty językowe, żeby się samookreślić przy niezmienności przekonań i skłonności.