Jest zadyma, jest impreza - tęsknota za "Żelazną Damą"
W społecznościach zróżnicowanych kulturowo, etnicznie, wyznaniowo, a także pod względem statusu społecznego i materialnego zawsze "pompuje się balon". Z mniej lub bardziej istotnego powodu ten symboliczny balon w końcu pęka. Tak się stało w Londynie, a potem kilku innych miastach Wielkiej Brytanii.
Gdyby policjanci nie zastrzelili czarnego dealera narkotyków, ale potrącili na pasach nastolatkę, byłoby to samo. Gdyby ktoś kopnął psa należącego do obwieszonego złotymi łańcuchami, ale mimo wszystko poszkodowanego przez społeczeństwo, "wykluczonego" mieszkańca Brixton, to pewnie też. Psychologia tłumu działa - jest zadyma, jest impreza. Kaptur na głowę, szalik na nos i można "dymić". Londyn ćwiczy to dość często. Poprzednio, podczas protestu studentów przeciwko podwyżkom czesnego na uczelniach, też większość zadymiarzy stanowiły osoby stroniące na co dzień od wyższych uczelni.
Już w pierwszych komentarzach pojawiają się spostrzeżenia, że margines społeczny w wielkich aglomeracjach jest całkiem spory i ma wielu sympatyków. To nie tylko nastolatki z rodzin rozbitych, albo żyjących z zasiłków wynoszą ze zdemolowanych sklepów telewizory plazmowe za 2 tysiące funtów, albo butelkę piwa za 90 pensów.
Oczywiście, przy takich okazjach leje się wodospad krokodylich łez - obmierzłe społeczeństwo nie ma oferty dla części współobywateli, rosną szeregi wykluczonych, są dwa społeczeństwa - żyjące obok siebie i całkowicie sobie obce. Jedno opływające w wszelki dostatek i to kategorii "B". Z drugiej strony, pojawiają się opinie, których głoszenie, na co dzień nie licowałoby z polityczną poprawnością.
W "The Independent" napisano: "Nie można zaprzeczyć, że rasa odgrywa rolę". To jest kwestia, która także wrze pod przykrywką politycznej poprawności. Gdy jakiś czas temu, po fali zabójstw z użyciem noża, policja prowadziła akcję przeciwko noszeniu przy sobie "sprężynowców", maczet i tym podobnych akcesoriów, szybko okazało się, iż znajdowano je częściej u osób o ciemniejszej karnacji skóry. Zaraz więc zaprotestowały organizacje broniące praw człowieka, gdyż dopatrzyły się pobudek o charakterze rasistowskim. A poza tym, w pewnych kulturach prawdziwy mężczyzna musi mieć coś długiego - od biedy chociaż nóż.
Załatwić to jak Thatcher
Równocześnie powraca tęsknota za czasami rządów Żelaznej Damy, czyli premier Margaret Thatcher, która nie miała zwyczaju patyczkować się z kimkolwiek, kto stawiał na przemoc (pseudokibice, protestujący górnicy). Nie obawiała się oskarżeń o brutalność policji. Zwykle bardzo przyjacielscy "bobbies" - jak się pieszczotliwie mówiło o policjantach - lali pałami każdego, kto się nawinął, jeśli znalazł się w niewłaściwym miejscu i czasie. Akceptacja dla takich metod wynikała wówczas także z faktu, że równolegle nastąpił okres wyjątkowej prosperity gospodarczej w Wielkiej Brytanii. Wiele rodzin, nawet o umiarkowanych dochodach, kupiło wtedy swój pierwszy własny dom, nastąpił rozkwit klasy średniej, na garnuszku państwa było znacznie mniej osób.
Komentatorzy zwracają uwagę, że nie można porównywać czasów Żelaznej Damy do obecnych. Podobnie jak standardów postępowania w sytuacjach kryzysowych. Zarzuty, że policja nie działa wystarczająco zdecydowanie (czyli nie używa armatek wodnych, gazów łzawiących i nie strzela gumowymi kulami), przy widoku płonących domów wydają się uzasadnione. Z drugiej jednak strony, jak zauważyła w rozmowie z Wirtualną Polską była burmistrz londyńskiej dzielnicy Ealing Barbara Czarniecka-Yerolemou, biorąc pod uwagę skalę wydarzeń i ich niespodziewany charakter, uspokojenie sytuacji w ciągu trzech dni trzeba przyjąć za spore osiągniecie.
Tym żyją gazety
Brytyjskie media wyciągają z ostatnich wydarzeń najróżniejsze wnioski. "The Guardian", pisze o "wyalienowaniu czarnoskórych" ze społeczności brytyjskiej. Gazeta wskazuje też na odpowiedzialność licznych gangów mających okazję na zaprezentowanie swoich możliwości i porachunki z konkurencją. Trudno uniknąć porównań obecnych zamieszek do podobnych incydentów na tle rasowym w latach 80. Podobnie jak wówczas iskrą, która wywołała pożar była śmierć czarnoskórego mężczyzny i wątpliwości, co do działań policji. Trzydzieści lat temu zdarzenia miały jednak znacznie bardziej dramatyczny przebieg - zginęło wtedy kilkaset osób. Dziś raczej giną markowe spodnie i adidasy ze zdemolowanych sklepów.
"Financial Times" dostrzega pozytywne zmiany w policji - coraz więcej funkcjonariuszy wywodzi się z różnych grup etnicznych. Krytykuje natomiast cięcia w wydatkach na programy integracyjne i socjalne dla mniejszości. Media atakują portale, głównie Twitter i Facebook za to, że nie ukróciły zamieszczanych tam "zaproszeń" na rabunki i zadymy.
Z Londynu dla polonia.wp.pl
Robert Małolepszy