PolskaJest śledztwo ws. zaginięcia akt śledztw ws. zbrodni hitlerowskich

Jest śledztwo ws. zaginięcia akt śledztw ws. zbrodni hitlerowskich

Prokuratura Okręgowa w Warszawie wszczęła formalne śledztwo w sprawie zaginięcia akt polskich śledztw w sprawach zbrodni hitlerowskich - przez lata wysyłanych do Niemiec, skąd już nie wracały. Doniesienie złożył w czerwcu 2006 r. prezes Instytutu Pamięci Narodowej Janusz Kurtyka.

Rzecznik prokuratury Maciej Kujawski powiedział, że śledztwo wszczęto w sprawie "przestępstwa funkcjonariuszy publicznych, polegającego na przekazywaniu innym organom bez podstawy prawnej materiałów z prowadzonych postępowań karnych". Grozi za to do 3 lat więzienia.

Kujawski zapowiedział zbadanie, czyje podpisy widniały pod decyzjami o wysyłce akt. Nie wykluczył też wystąpienia do strony niemieckiej o informacje w całej sprawie.

Chodzi o przekazywanie od lat 60. przez ścigającą ówcześnie zbrodnie hitlerowskie w Polsce Główną Komisję Badania Zbrodni przeciwko Narodowi Polskiemu (poprzedniczkę pionu śledczego IPN) do centrali ścigania zbrodni narodowosocjalistycznych w Ludwigsburgu oryginałów materiałów kilku tysięcy śledztw dotyczących zbrodni niemieckich z lat wojny. Na wysyłane akta składały się m.in. protokoły przesłuchań świadków, akty zgonów, dane o sprawcach, zdjęcia, plany itp. Miały one niekiedy być przesyłane Niemcom bez zachowywania kopii.

W czerwcu tego roku Kolegium IPN zobowiązało Kurtykę do złożenia zawiadomienia do prokuratury, wobec wyczerpania możliwości wyjaśnienia całej sprawy w IPN. Według "Naszego Dziennika", w gronie osób odpowiedzialnych za nieprawidłowości wskazano kolejnych szefów Głównej Komisji, w tym prof. Witolda Kuleszę - dzisiejszego szefa pionu śledczego IPN.

"Zarzut wydaje się absurdalny" - mówił Kulesza. Podkreślał, że w sytuacji gdy Niemcy nie wydają swych obywateli, była to jedyna droga, aby zbrodniarze nie mogli się czuć całkiem bezkarni. Dodał, że w kilkuset śledztwach, których akta sam zbadał, nie było ani jednego przypadku niezachowania kopii. Podkreślił, że oryginały akt wysyłano dlatego, że niemieccy adwokaci hitlerowskich zbrodniarzy torpedowali procesy, podnosząc, że Polska przesyła niewiarygodne kopie, a nie oryginały zeznań.

Dziś pion śledczy IPN, chcąc zakończyć kilka tysięcy śledztw, których akta wysyłano do Niemiec, musi się każdorazowo zwracać do strony niemieckiej z pytaniem w danej sprawie. Według Kuleszy, nic nie stoi jednak na przeszkodzie, by w oparciu o informacje z Niemiec np. o śmierci sprawcy danej zbrodni, pion śledczy IPN umarzał śledztwo wobec niego.

Początek sprawy datuje się na wczesne lata 60., gdy to w Głównej Komisji podjęto praktykę wysyłania do Ludwigsburga akt tych zbrodni, których sprawcy jeszcze mogli żyć - by strona niemiecka ich osądziła (tylko nieliczni stanęli przed niemieckim sądem). Centrala w Ludwigsburgu, która powstała w 1958 r. do ścigania zbrodniarzy hitlerowskich, dziś jest jedynie archiwum tych spraw.

Akta miały być wysyłane do Niemiec bez podstawy prawnej, bo kodeks postępowania karnego precyzyjnie określa warunki przekazywania śledztw za granicę. Odbywało się to poza Ministerstwem Sprawiedliwości, które pośredniczy w kontaktach prawnych z zagranicą.

IPN ma opracować pełny bilans spuścizny po dawnej Głównej Komisji, by precyzyjnie ustalić skalę strat.

Źródło artykułu:PAP
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)