Jest po udarze i przeszczepie serca, a grozi jej eksmisja. "W baraku bez łazienki umrę"

Jest po udarze i przeszczepie serca, a grozi jej eksmisja. "W baraku bez łazienki umrę"

Jest po udarze i przeszczepie serca, a grozi jej eksmisja. "W baraku bez łazienki umrę"
Źródło zdjęć: © Archiwum prywatne/Beata Szczepanik
Nina Harbuz
18.08.2017 19:43, aktualizacja: 18.08.2017 20:17

– Wstydziłam i nadal wstydzę się tego, że dwoje dorosłych ludzi doprowadziło do sytuacji, w której ich dziecko w każdej chwili może być pozbawione dachu nad głową – mówi nam Beata Szczepanik. – Nie mogę podarować sobie tego, jak byliśmy naiwni. Co wydarzyło się w rodzinie Szczepaników?

Z balkonu ciągnącego się przez całą długość mieszkania Beata Szczepanik widzi las. Nad nim góruje komin elektrociepłowni. Kiedy na niego patrzy, wyobraża sobie, że to latarnia morska. – Może po prostu zdziecinniałam po udarze i dlatego mam takie skojarzenia? – zastanawia się.

Ten balkon, tak naprawdę, nie należy już do Beaty. Podobnie jak niebieskie ściany, niebieska podłoga i niebieskie blaty kuchenne. Wybrała niebieski kolor, bo kojarzył jej się z wodą i deską windsurfingową, na której kiedyś pływała, jeszcze przed udarem mózgu. Do Beaty nie należy też pokój z zieloną podłogą, do którego zresztą nie lubi wchodzić, bo mąż trzyma w nim dokumenty firmy, pokwitowania z banku i pisma od komornika. Kiedy na nie patrzy czuje strach i wracają wspomnienia historii, która doprowadziła do tego, że mieszkanie, w którym żyją nie należy już ani do niej, ani do męża i powinni je natychmiast opuścić.

Wszystko zaczęło się w 2003 roku. Typowo. Do tego stopnia, że mogła to być historia każdego. Wtedy razem z mężem założyła firmę transportową. Beata ukończyła logistykę na Politechnice Warszawskiej, więc miała niezbędną wiedzę. Zdobyli nawet zagranicznych kontrahentów. Układało się 6 lat. W lipcu 2009 roku włoski klient zniknął, nie płacąc należności. Inni też zalegali z płatnościami. Zbiegło się to ze szkodą samochodu, której nie uznał ubezpieczyciel. Koszty naprawy pokryli z własnej kieszeni. Podwykonawcy zaczęli upominać się o wypłaty. – A myśmy nie mieli z czego im zapłacić, bo straciliśmy płynność finansową – opowiada Paweł, mąż Beaty. Firma upadła. W tym samym miesiącu Beata dostała udaru mózgu. Czy silny stres miał na to jakiś wpływ? Niewykluczone – mówili lekarze. Od tamtej pory Beata ma niedowład lewej strony ciała. W oświadczeniu zespołu ds. orzekania o niepełnosprawności można przeczytać: "Konieczność stałej lub długotrwałej opieki lub pomocy innej osoby w związku ze znacznie ograniczoną możliwością samodzielnej egzystencji". Praca wyłącznie w warunkach chronionych.

Obraz
© Archiwum prywatne

Beata Szczepanik

Beata chciała pracować. Zatrudniła się jako portier, żeby mieć kontakt z ludźmi. – Nie chciałam czuć się jak darmozjad i roślina – mówi. Jej mąż zatrudnił się w Biedronce jako pracownik biurowy. Połowę ich wynagrodzenia i rentę Beaty zajął komornik. Po pół roku Pawła zwolniono. Codziennie wysyłał po kilka CV. Cisza. Pojawiło się załamanie i depresja. Bez pracy był przez 8 miesięcy. Beata zaczęła podupadać na zdrowiu, zrezygnowała z zatrudnienia. Dały o sobie znać problemy z sercem. Jej stan pogorszył się na tyle, że latem 2016 roku została zakwalifikowana do przeszczepu. W tym samym czasie ich mieszkanie trafiło na licytację komorniczą.

- Mieszkanie kupiliśmy na kredyt – opowiada Paweł. – I kiedy bank dowiedział się, że nasza firma upadła, a rentę Beaty i moją pensję zajął komornik, żeby spłacić długi wierzycielom, wezwał nas do natychmiastowej spłaty całego kredytu.

Kredytu spłacić nie mogli, bo nie mieli z czego. Mieszkanie zajął komornik. O tym, że trafiło na licytację komorniczą Paweł dowiedział się w drodze na spotkanie z klientem. – Jechałem samochodem, kiedy zadzwonił ktoś z banku z tą informacją. – wspomina. – Pamiętam, że ledwo zapanowałem nad kierownicą. Zatrzymałem się i stałem na poboczu godzinę, żeby ochłonąć - opowiada. Żonie nic nie powiedział. Czekała na kwalifikację do przeszczepu, nie chciał jej dodatkowo martwić. – Gdyby wiedziała, nic by to nie zmieniło, a każda stresująca informacja była dla niej zagrożeniem – mówi. Mieszkanie sprzedano za cenę wywoławczą na pierwszej licytacji. Nie było chętnych.

O tym, że nie mieszka w swoim mieszkaniu, Beata dowiedziała się niedługo przed przeszczepem. Płakała bez przerwy. Wyobrażała sobie siebie, męża i ich córkę Krysię pod mostem. Zaczęła bać się, że wszyscy umrą i marzyła o tym, żeby ktoś przygarnął dziewczynkę i zaopiekował się nią. – Wstydziłam i nadal wstydzę się tego, że dwoje dorosłych ludzi doprowadziło do sytuacji, w której ich dziecko w każdej chwili może być pozbawione dachu nad głową – mówi. – Nie mogę podarować sobie tego, jak byliśmy naiwni.

Obraz
© Archiwum prywatne/Beata Szczepanik

Beata Szczepanik z córką Krysią

Paweł nie wstydzi się porażki. – Nie nasza firma pierwsza upadła i nie nasza była ostatnia – mówi. Ma świadomość, że w każdej chwili cierpliwość nowego właściciela może się skończyć. – W końcu kupił to mieszkanie w jakimś celu, a nie po to, żeby obcy ludzie w nim przebywali – stwierdza. – Nie oceniam tego, że kupił mieszkanie z lokatorami. Ja bym tak nie zrobił, ale to nie jest nielegalne, więc w sumie nie dziwię mu się, że chce odzyskać lokal, którego stał się właścicielem - dodaje.

Beata i Paweł pisali do prezydenta, premier, Minister Rodziny, Pracy i Polityki Społecznej, Rzecznika Praw Dziecka, Rzecznika Praw Obywatelskich, do Fundacji Batorego i Fundacji Kulczyka. Odpowiedzi nadeszły z kancelarii premiera i od Rzecznika Praw Dziecka. – Obie instytucje zrzuciły obowiązek udzielenia nam pomocy na burmistrza Ząbek, gdzie znajduje się mieszkanie. Stwierdzono, że to on powinien zapewnić nam mieszkanie – powiedziała Beata.

Obraz
© Archiwum prywatne

Beata Szczepanik z córką Krysią

Poszli do burmistrza, ale gmina nie ma w tej chwili wolnych mieszkań komunalnych i socjalnych. – Poradzono nam w urzędzie, żebyśmy nie dali się wyrzucić i opóźniali eksmisję jak najdłużej – opowiada Beata. – Mogą nam zapewnić jedynie barak na obrzeżach miejscowości, ale ja nawet w zaświadczeniu lekarskim wydanym przez Instytut Kardiologii w Aninie stwierdzone mam stałe ryzyko infekcji i zakażeń, które zagrażają mojemu życiu, więc w takim baraku bez łazienki zwyczajnie umrę – żali się zrozpaczona Beata.

We wspominanym oświadczeniu lekarz napisał: "Konieczne jest zapewnienie chorej właściwych warunków socjalno-bytowych, w szczególności dobrych warunków mieszkaniowych i sanitarnych.

Oceń jakość naszego artykułuTwoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.
Komentarze (110)
Zobacz także