Jeśli pić, to włoskie
O tym, jak Węgier zrobił Toskańczykom wino.
08.09.2008 | aktual.: 16.09.2008 14:10
Winogrona na wino zbiera się w Toskanii pod koniec lata, we wrześniu. Takim wielkim winobraniem kończy się też „Winnica w Toskanii”, książka pewnego Węgra, który po długich życiowych wędrówkach od Kanady przez Kalifornię i Francję osiadł wreszcie we Włoszech. Tamże wyszperał dawno opuszczony średniowieczny toskański klasztor, pieczołowicie go w celach mieszkalnych odrestaurował i założył winnicę, marzenie życia. Kto czytał cykl prowansalski Petera Mayle’a, od „Roku w Prowansji” po „Jeszcze raz Prowansja”, a też „Pod słońcem Toskanii” Francis Mayes, z miejsca chwyci tonację książki Máté. Przygody cudzoziemca zakochanego w Południu i podnoszącego z ruin zapomnianą budowlę często bywają zabawne i nawet pouczające, zwłaszcza gdy opisuje je ktoś patrzący na obyczaje autochtonów okiem Darwina odkrywającego wyspy Galapagos. Informacja dla niedowiarków: książkowa winnica w Toskanii istnieje naprawdę, a jej cabernety, syrahy, merloty i sangiovesy należą do najlepszych win włoskich.
++++ „Winnica w Toskanii”, przeł. Zbigniew Kordylewski, Prószyński i S-ka, Warszawa 2008, s. 240, 22 zł