Jednej ofierze wyciął kawałek wzgórka łonowego. 40 lat temu wykonano na nim w Polsce karę śmierci
Sprawa Zdzisława Marchwickiego znanego jako "Wampir z Zagłębia" do dziś wzbudza wątpliwości. Przez to, że jedną z ofiar była bratanica Edwarda Gierka, śledztwo musiało zakończyć się sukcesem. 26 kwietnia 1977 roku w milicyjnym garażu w Katowicach wykonano na domniemanym seryjnym mordercy wyrok śmierci.
Gdy upatrzył sobie ofiarę, szedł za nią. Kiedy byli już w ustronnym miejscu, podbiegał i uderzał w głowę ciężkim tępym przedmiotem. 7 listopada 1964 w Dąbrówce Małej doszło do zabójstwa pierwszej ofiary – Anny Mycek. Przez kolejne 6 lat doszło do 21 napadów, w tym 14 śmiertelnych. Wszystkie przypisano "wampirowi z Zagłębia".
Apogeum zbrodni przypada na rok 1965. "Wampir" zaatakował wówczas aż jedenaście razy. Kobiety bały się wychodzić z domów, mężczyźni drżeli o swoje żony. W 1965 roku w Komendzie Wojewódzkiej Milicji Obywatelskiej w Katowicach powołano specjalną grupę w celu ujęcia napastnika. Początkowo nosiła ona nazwę "Zagłębie", wkrótce jednak zmieniono ją na "Anna" - od imienia pierwszej ofiary "Wampira".
Śmierć Jolanty Gierek
Miesiące mijały, a efektów działań służb nie było. Czara goryczy przelała się, gdy 11 października 1966 roku w Będzinie wydobyto z rzeki zwłoki 18-letniej Jolanty, bratanicy Edwarda Gierka, ówczesnego I sekretarza Komitetu Wojewódzkiego PZPR w Katowicach. Gierek za punkt honoru wziął sobie rozwiązanie sprawy "Wampira", a milicjanci już wiedzieli, że teraz muszą się wykazać, bo to ich "być albo nie być".
Przyparci do muru śledczy, zaoferowali gigantyczną nagrodę za pomoc w ujęciu seryjnego mordercy - milion złotych. Była to równowartość 40-letnich zarobków.
"Wąskie" grono podejrzanych
Nagroda rozpaliła wyobraźnię Polaków, którzy zalali milicję zgłoszeniami. Służby na tej podstawie wytypowały "zaledwie"... 267 podejrzanych. W ich gronie znalazł się Zdzisław Marchwicki, którego żona oskarżyła o znęcanie się nad rodziną. Aresztowano go jednak dopiero 6 stycznia 1972 roku, w blisko dwa lata po ostatnim morderstwie przypisanym "Wampirowi z Zagłębia", którego ofiarą padła miłośniczka i badaczka Śląska Jadwiga Kucianka. .
Kilka miesięcy po zatrzymaniu mężczyzny aresztowano także dwóch jego braci - Jana i Henryka. Obu oskarżono o współudział w zamordowaniu Jadwigi Kucianki.
Wyrok: kara śmierci
Proces Marchwickich rozpoczął się 18 września 1974 roku, a zakończył 28 lipca 1975 roku. Miał być pokazowy i tak też się stało. Cieszył się dużym zainteresowaniem; wejście na salę umożliwiała tylko specjalna wejściówka. Jednej z rozpraw przyglądało się 800 widzów.
Ostatecznie Zdzisława i Jana skazano na karę śmierci, a Henryka - na 25 lat więzienia. Było wiele sprzecznych informacji, co do kwestii wykonania wyroku. Mówiło się, że mogło to być jednak 29 kwietnia. Ostateczna wersja mówi o tym, że wyrok na Zdzisławie Marchwickim wykonano 26 kwietnia w Areszcie Śledczym w Katowicach. Pochowany został jako NN na cmentarzu w Katowicach Panewnikach. W sąsiedniej kwaterze nr 38 pochowany został w 1968 inny seryjny morderca Bogdan Arnold.
Na Janie Marchwickim wyrok wykonano tego samego dnia w milicyjnym garażu.
Kontrowersje do dziś
- Wątpliwości w tej sprawie pojawiły się jeszcze w latach 70., ale nie brakuje takich, którzy do dziś są przekonani, że Marchwicki był winny. Przejrzenie samych akt to za mało, by mieć tę pewność. Sam przeczesałem na ten temat wszystko i wiem, ile nieścisłości pojawia się w sprawie. Sędzia przykładowo przygotowywał się do określenia profilu podejrzanego, zakreślając czerwoną kredką to, co pasowało mu do opisu Marchwickiego. Jeśli napisano, że „mężczyzna był wysoki lub niski”, zaznaczał „wysoki”, bo taki był Marchwicki. W ten sposób każdego można było dopasować do profilu podejrzanego - mówił w rozmowie z Newsweekiem Przemysław Semczuk, autor książki o "Wampirze z Zagłębia".
W przeszłości informowaliśmy już, że zwolennicy tej tezy uważają, że Milicja Obywatelska, działająca pod ogromną presją władz partyjnych, chciała po latach niepowodzeń zamknąć sprawę "Wampira". W efekcie nacisków funkcjonariusze nie tyle szukali rzeczywistego sprawcy morderstw, co kozła ofiarnego, na którego można by było zrzucić za nie winę.
Marchwicki nadawał się idealnie do tej roli. Cierpiącego na poważne zaburzenia psychiczne mężczyznę, choć od początku nie przyznawał się on do zarzucanych mu czynów, łatwo było skłonić do niekorzystnych dla siebie zeznań. Zmęczony długimi przesłuchaniami Marchwicki opowiadał w końcu o swoich rzekomych zbrodniach, podając jednak szczegóły, które nigdy nie miały miejsca. Gdy odzyskiwał siły, wcześniej podpisane zeznania opatrywał dopiskiem "Ale to nieprawda".
Także jego kluczowe przyznanie się do winy pod koniec procesu wygląda, przynajmniej z dzisiejszej perspektywy, kuriozalnie.
Na pytanie sądu, czy jest mordercą, Marchwicki odpowiedział: "No z tego co słyszałem, co się dowiedziałem, no to chyba tak".
Tajemnicza śmierć trzeciego z braci
Henryk Marchwicki wyszedł z więzienia w 1991 roku. Choć schorowany - szybko trafił do domu pomocy społecznej - zaczął domagać się kasacji wyroku braci. "Byli niewinni, a zostali zamordowani w majestacie prawa" - powiedział na krótko przed śmiercią Janowi Dziadulowi, dziennikarzowi "Polityki".
Wkrótce po rozmowie z Dziadulem Henryk Marchwicki już nie żył. Podobno spadł ze schodów.
"Jestem mordercą"
Emocje wokół sprawy na nowo rozgrzał film Macieja Pieprzycy "Jestem mordercą". Obraz jest inspirowany wydarzeniami z lat 60. i 70. Główny bohater filmu, Janusz Jasiński, jest młodym porucznikiem milicji. Po kolejnych niepowodzeniach dotychczasowego śledztwa w sprawie brutalnych zabójstw kobiet zostaje mianowany nowym szefem grupy dochodzeniowej. Stara się zrobić wszystko, by wykorzystać życiową szansę i złapać seryjnego mordercę.
- Pamiętam tę sprawę, moja rodzina jest z Gliwic. Mężowie odprowadzali swoje żony z metalowymi prętami. Gdy złapano Marchwickiego, cały Śląsk odetchnął z ulgą. Tyle że stracono niewinnego człowieka - mówi Arkadiusz Jakubik, który zagrał postać inspirowaną słynnym "Wampirem z Zagłębia".