PolskaJanusz Rewiński - satyryk na zesłaniu

Janusz Rewiński - satyryk na zesłaniu


Po długiej przerwie w publicznych występach satyryk Janusz Rewiński weźmie udział w opolskim kabaretonie. Czy zdoła nas rozśmieszyć tym, że jak twierdzi, niedoli prostych ludzi w Polsce winny jest jednak Donald Tusk?

Janusz Rewiński - satyryk na zesłaniu
Źródło zdjęć: © AKPA

Kto pana przysyła? W jakiej sprawie?

- Przysyła mnie społeczeństwo, bo społeczeństwo nie wie, czy satyrycy są jeszcze potrzebni, czy może wszyscy ważni wystarczająco sami się kompromitują. Odpowiadam społeczeństwu. Satyra jest potrzebna, ponieważ satyra prawdę mówi, względów się wyrzeka, chwali urząd, czci króla, a sądzi człowieka. A człowiek jest skomplikowanym gatunkiem i bywa straszny i śmieszny. Jeżeli społeczeństwo interesuje się człowiekiem, czyli samym sobą, i chce się śmiać z samego siebie, to powinno mieć na wyposażeniu satyryków, którzy się tylko tym będą zajmować.

A władzy satyrycy są potrzebni czy są tylko hałasującą kulą u nogi?

– Zawsze byli potrzebni królowi i społeczeństwu. Królowi mówili prawdę. Dostawali za to kopa, ale później też i jedzenie, a społeczeństwu mówili, że król to golas. Jak to teraz wygląda, nie wiem tak dokładnie, ponieważ z nową władzą nie miałem do czynienia. Od kiedy nastąpiła nowa władza, nie uprawiam swojego zawodu.

Z własnego wyboru czy z wyboru władzy?

– Z wyboru władzy, ale nie tej.

Czyli?

– Ale czy to jest teraz czas, żeby to rozgrzebywać?

Społeczeństwo nauczyło się, że najprzyjemniejszą rzeczą jest rozgrzebywanie różnych ran. A i władza mówi, że to jest taka lecznicza terapia prawdą. Porozgrzebujmy.

– Ja przypomnę społeczeństwu, że przez sześć lat taki był program w telewizji, nie publicznej, tylko prywatnej, nazywał się „Ale plama!”. On miał swoją klientelę. Ale nastąpił taki krytyczny moment, kiedy trzeba było przeprowadzić rozmowy dotyczące formy tego programu, ponieważ przedłużała się tak zwana przerwa na reklamę. Program miał 24 minuty, najpierw szło 17 minut, potem ustawowa przerwa na reklamę i później taka końcówka. No i ta przerwa się przedłużała, bo zaraz po reklamie pokazywał się pan, który mówił, jakie tam filmy kiedyś będą, po czym zaczęły się pokazywać dwie panie, które mówiły o swoich dobrych sercach. Później byłem wręcz obligowany do uczestnictwa w takich imprezach, na których jedna z pań kopała piłkę na dużych stadionach.

Z dobrego serca oczywiście.

– Tak, a dzieci prosiły o autografy, a ona je składała. No to ja zapytałem kiedyś żonę właściciela stacji, czy my czasami koleżance nie dokuczamy za mocno w tym naszym programie. I ona wprost powiedziała – „Tak, trochę dokuczacie, panowie”. Ja koledze się z tego zwierzyłem.

Bo ta druga pani z sercem to, rozumiem, była żoną prezydenta?

– Tak, proszę pana, bo to były dwa serduszka bijące zgodnym rytmem. W każdym razie nastąpił taki moment podniosły, patetyczny, dostaliśmy kolejnego Wiktora, no i ja tam ze sceny powiedziałem zdanie, że życie nasze byłoby nic nie warte, gdyby nie Wejchert i Walter. Wzbudziło to ogromny śmiech, ponieważ...

...ludzie panu nie uwierzyli.

– W moim wykonaniu to była wazelina budząca śmiech. No, ale przy tej okazji poprosiłem pana, młodego właściciela stacji, czy nie można by ustalić jednak konkretnej godziny emisji tego programu, bo ona zaczęła być dopasowywana do możliwości czasowych tych dwóch pań, dwóch serc. One miały raz o 16 czas, a później o 18, następnego dnia o 17.30 i nasi wierni widzowie byli skołowani. Potem poprosiłem, żeby ta przerwa nie była taka długa, bo program ma taką konstrukcję, że się czymś zaczyna, a później na końcu to coś pioseneczką puentuje. No i coraz trudniej było się widzom zorientować, czego ta puenta dotyczy, po półgodzinnej przerwie z sercami. No i po trzecie, poprosiłem delikatnie – po sześciu latach – o podwyżkę, symboliczną, w związku z otrzymanym Wiktorem. No i na te trzy pytania odpowiedź była „nie”. No to my, że dziękujemy. Głęboka prawda polegała na tym, że ja nie chciałem uczestniczyć w promowaniu tych serduszek i męża jednego z serduszek, nie lubiłem tego, że moim prezydentem jest tak skonstruowana
postać.

Próbowaliście potem w innych telewizjach?

– Dwukrotnie w publicznej. Najpierw przy prezesie Dworaku przyszła do mnie propozycja, żebym przyszedł na rozmowę z nowym dyrektorem Jedynki, panem Grzywaczewskim, że chce właśnie taki program. Żebyśmy go prowadzili z Piaseckim, ale może bez tej gitary, na to mówię, że może to ja będę z gitarą. Już witaliśmy się z gąską, już zrobiliśmy czołówkę. Po czym telefon: pan Grzywaczewski proponuje stawkę – połowę tego, cośmy już ustalili. No to my: „nie, dziękujemy”. Uznaliśmy to za jakiś pretekst, ktoś kogoś namówił, żeby taką zaporową odpowiedź dać, bo wiadomo, że się na to nie zgodzimy, bo wiemy, jaka to jest praca. Później nastąpił Wildstein i przyszła dziewczyna od rozrywki, z komórką, samochodem służbowym, zaprosiła nas do gabinetu pana Grzelaka. Siedliśmy z Piaseckim, pogadaliśmy. A jak ten tytuł będzie? A czy z tą gitarą? Żeby to tak samo nie było. Ja mówię: „Proszę państwa, żebyśmy się nawet poharatali, peruki założyli, to dwóch facetów będzie gadało”. „No, ale jaki tytuł?”. „Macie na Dwójce program »Warto
rozmawiać«, to my może »Szkoda gadać«?”. Po tej rozmowie znowu czołówka nagrana na gitarze do kamery. Nawet taką zwroteczkę myśmy zrobili do tego „Szkoda gadać”: „czy to ksiądz do bezpieki raporty składał na tego, co mu się spowiadał, wstyd to jest czy degrengolada, a szkoda gadać, szkoda gadać”. I oni się potem w ogóle nie odezwali.

Czyli jest pan satyrykiem odrzuconym przez system?

– Proszę pana, ja nie wiem, kim ja jestem. Żeby nie tracić czasu, zająłem się czymś, żeby rano wstawać, do wieczora mieć zajęcie i nie myśleć o tym, że ktoś gdzieś mnie odrzucił. Kilka dni temu zadzwoniła dziennikarka z Opola i pyta: „Proszę pana, czy pan wystąpi w tegorocznym kabaretonie?”. Ja mówię: „Nie, do kabaretonu nie”, a ona: „bo pan Wolski”, i w tym momencie ja się zacząłem strasznie śmiać.

Wolski taki śmieszny?

– Jak on się pojawiał nam w tym radiu, to mieliśmy zabawę, ktoś fajnie napisał, że to był „obywatel Piszczyk”. Zawsze między satyrykami miał opinię I sekretarza z Trójki, takiego, co to kolegom wytnie puentę, żeby jego słabsza była na wierzchu, albo w czołówce puści siedem razy „Powtórka z rozrywki”, żeby Zaiks stukał. No, a teraz się okazuje, że on robi ten festiwal, to ja mówię – no nie, gdzie tam.

A co z szansą powrotu?

– Tak sobie rozmawiam z tą panią dziennikarką. Ledwo skończyłem tę rozmowę, telefon od pana Radziszewskiego, że on od ośmiu dni pracuje w telewizji publicznej i że bardzo prosi, żebym ja wystąpił w tym kabaretonie, bo to nic, że Wolski reżyseruje, że Zaorski... Ja mówię: „Panie Piotrze, przecież my mamy wspólną sześcioletnią historię”. Pan Radziszewski był redaktorem prowadzącym, a Piasecki i Rewiński występowali w „Ale plama!”. Nie da się odmówić, oczywiście, że jedziemy, tylko niech pan spyta Piaseckiego, czy on może, bo on pracuje. Zadzwonił za chwilę, że może, to jedziemy.

I z czego będziecie żartowali?

– Czy ja wiem, co się wydarzy do 15 czy 16 czerwca?

Rozumiem, że nie usłyszeliście, że „o tym można, a o tym nie można”?

– Ja żyję tyle lat w tym kraju. Miałem Edwarda Gierka, później mnie dali elektryka, później niepełnego magistra, dzisiaj mam dwóch doktorów prawa...

Prezydent jest profesorem.

– Profesor, panie, i gdzie ja się nadaję do polemiki? Władza jest bardziej wykształcona niż ja. I pan sądzi, że ci faceci tym się zajmują, żeby Marcin Wolski albo jakiś satyryk nie mówił słowa „kaczka”?

Niektórzy satyrycy odmówili udziału w kabaretonie, teraz będzie pan miał łatkę żołnierza armii rządowej. Ma pan tego świadomość?

– Kompletnie nie mam. Wyznawałem zawsze pogląd wierności sprawie przegranej.

To jest światełko nadziei dla tych, którzy nie lubią tej władzy, bo jeżeli pan zawsze ze sprawą przegraną...

– No nie wiem. Może czas najwyższy stać się apologetą władzy. Pana, człowieka żyjącego na wsi, wśród ptactwa, muszą śmieszyć ludzie, którzy boją się kaczek, niewielkich skądinąd ptaków?

– Proszę pana, w ogóle jest to nieporozumienie, nieszczęście. Ja to odbieram ze zgrozą, czytam moją ulubioną „Gazetę Wyborczą” i patrzę, co się z ludźmi porobiło. Mieli dystans i stracili go, to jest jakaś reakcja bez akcji. Wszystko na „nie”. To jest jakaś niesłychana aberracja. Przyjechał do mnie kiedyś człowiek z tej gazety, poważny dziennikarz. Jest rozmowa, ja widzę, że on rozmawia ze mną jak ze swoim, a ja mówię: „A może, proszę pana, to jest wina Donalda Tuska?”.

Więc pan wierzy tej władzy, że chce dobrze i robi dobrze?

– Może bez przesady, że generalnie, ale niektóre posunięcia są dla mnie fascynujące.

Weźmy Giertycha – jest fatalnym ministrem edukacji. To, co jest potrzebne w tej chwili w polskiej edukacji, czyli modernizacja i kształtowanie otwartego na świat ucznia, w ogóle się nie dzieje.

– Może to nie jest dobre. Ale ważniejsze jest co innego, ten Tusk właśnie. Bo miał być wspólny rząd, a tu słyszę, że jeden musiał powiedzieć do drugiego zdanie, ja nie wiem do dziś, o co w tym chodzi: „Myśmy – powiedział jeden z polityków do drugiego – myśmy o abolicji dla panów z poprzedniej ekipy przedtem nigdy nie rozmawiali”.

I pan w to wierzy Jarosławowi Kaczyńskiemu, bo on to powiedział.

– A ja nie wierzę, bo ja nie wiem.

Z ust premiera w różnych wywiadach wysłuchałem już tylu opowieści o tym, że dowiedział się czegoś strasznego o kimś, choć dzisiaj nie może powiedzieć, ale być może w przyszłości to wypłynie, że to jest już chyba kwestia psychologii, a nie prawdy materialnej.

– Ale z drugiej strony można powiedzieć, że mówi, bo się dowiedział, i mówi, ma argument.

Ale jakie dobro niosą ze sobą te rządy?

– Może kogoś zobaczyły? Codziennie widzę o godzinie 5, 6 kobiety wiozące 20 litrów mleka na rowerze – zimą i latem. Tu też jest Polska, tu ktoś kogoś wydymał po kolei. Te kobiety są teraz Polską. One mają średnio 20 litrów dziennie, to jak pan sobie niecałą złotówkę razy 20 litrów dziennie pomnoży, to wie, że ona ma z tego 600 złotych, a codziennie o 5 rano na piechotę, bo tym rowerem się nie da jechać, tylko trzeba iść, musi mleko zawieźć do tak zwanej zlewni i z powrotem. Ci ludzie byli dla mnie jak takie olśnienie, że tacy są, gdzieś mieszkają, tak mówią, tacy są przygięci, przybici. I ta masa czegoś chce. Jak się dowiedzieli, że ktoś nierówno podzielił, to nie mogą tego zrozumieć, że jak to można było tak podzielić to dobro, że jeden ma odrzutowce, a drugi ma to, co oni mają. I teraz się dowiadują, że były jakieś służby, że ktoś coś sprzedał Ruskim, ktoś kogoś na tym złapał, tu Ałganow, tu, proszę pana, doktor zabił, a może nie zabił.

I że winna jest PO.

– Dokładnie i osobiście Donald Tusk, który coś powiedział lub nie powiedział. Ja bym chciał usiąść z panami w programie pod tytułem „We wtorek wieczorem aktor z kaczorem” i zapytać, żeby premier publiczności powiedział, na czym polegała ta abolicja, o co to chodziło?

Był pytany, nic więcej nie chciał powiedzieć.

– No to może kiedyś powie. Ludność teraz wie i o laboratorium osocza, i o fundacji pani Kwaśniewskiej, ludzie chcą strasznie wiedzieć, skąd Kulczyk tak wyrósł, jak to się robi? Wie pan, jak to jest, ludzie o niczym innym nie gadają, szczególnie na wsi, tylko o pieniądzach. Lud prosty reaguje czasem też nie wprost, tak jak politycy. Też nie mówią, że Olek wrócił do polityki, żeby bronić demokracji, to znaczy demokracja jest dla niego tak zagrożona, że widocznie na niego coś takiego mają, że nie ma gdzie uciekać, tylko musi uciekać w tę stronę, po immunitet i po jakieś stanowisko. W społeczeństwie jest też taki pogląd, że ci wszyscy sędziowie...

Premier i prezydent im podpowiadają ocenę.

– ...że ci wszyscy sędziowie ze starego nadania bronią samych siebie, ci profesorowie mianowani przez Kwaśniewskiego i wszystkie trybunały, one dopiero będą uczciwe, kiedy to wszystko spłynie razem z panią Łętowską na czele, która jest przeciwniczką chrześcijaństwa. Opluli ją, jak była rzecznikiem praw obywatelskich, ja to pamiętam. Tak jest, i to nie jest najlepiej, ale gdyby Donald Tusk...

Więc z czego się pan będzie śmiał, z kogo? Z Donalda Tuska?

– No, gdyby Donek się nie uparł...

Ale on nie rządzi.

– On rządzi w inny sposób. Donek spowodował taką katastrofę, że nasi najuczciwsi obywatele Rzeczypospolitej, synowie Rajmunda, żołnierza Armii Krajowej, którzy nawet nie mają swojego konta, tylko u mamy trzymają pieniądze, proszę pana, nie mogli ze swoimi kolegami zrobić rządu tak, jak chcieli, bo jeden się uparł, że jakąś abolicję trzeba zrobić, że kogoś będzie bronił, żeby zapomnieć...

Należy pan do osób, które podobnie jak nasza władza dokładnie i szczegółowo objaśniają świat tajemnicą.

– Nie.

Nie niepokoi pana – przecież przeżył pan co najmniej dwa ustroje z mutacjami – kiedy pan słyszy, jak szefowie PiS mówią, że można mieć tylko takie poglądy jak ich i tylko posiadacze takich są uczciwi?

– Nie słyszałem takich wypowiedzi. Nie mam telewizora.

Ci ludzie tutaj z tymi kankami mleka, oni też nie chcą tylko propagandy. Oni by chcieli, żeby to się rzeczywiście działo, jak sądzę.

– Oni by chcieli nie wozić tego mleka. Krótko. I ciągle się boją.

Minister Lepper im tego nie załatwi, bo jest zajęty zupełnie czymś innym.

– Lepper do każdego zawiadomienia z KRUS, że składkę trzeba zapłacić, dołącza list, jaki to on dobry, jaki pracowity.

Odpisał mu pan?

– Trzeba by wysłać gnojówkę w butelce. No co to jest za sztuka być teraz generalnie przeciw władzy albo nawet za? Nic za to nie grozi. Ja wiem, że jak jest zmowa elit, to ja dwa i pół roku nie pracuję w mediach. Nie ma cenzury. Jest cenzura towarzyska.

Czyli to jest wygnanie.

– Zesłanie.

Czy kabareton to będzie dla pana jakieś nowe otwarcie?

– Nie mam nadziei, ale chciałbym popracować. Miejsce nasze powinno być w telewizji publicznej. Kilku producentów tu było. A ja im mówię: idźcie do pana premiera i spytajcie się, czy nie powinien być taki program w telewizji wieczorem we wtorek „Kaczor z aktorem”. No raz byłby Kazio Kaczor, raz byłby pan premier. Może pan premier chciałby pogadać tak z wariatami? Pan prezydent pije piwo podobno, w książce wyczytałem, że przekonał się do piwa w wieku 57 lat, to może chciałby zbliżyć się do meneli, trochę zrozumieć, żeby wiedzieć, dlaczego piwo powinno być tańsze. A to jest emerytów napój...

To nie są ci prezydenci, nie są ci premierzy.

– Nie, ja tak nie sądzę. Na kogo pan czeka? Kto to będzie „ten”?

Na nikogo nie czekam. Jestem od tego, żeby władzę krytykować, jakakolwiek by była.

– Jakby pan chciał tego Pinokia wystrugać i ożywić, to kto? Na kogo by pan ich zamienił? Teraz ma pan taką władzę sprawczą, wypuszcza pan tę wodę z wanny i co tam nalewa?

Ja bym przede wszystkim ich zmniejszył. Nie jestem zwolennikiem wizji, że państwo musi najpierw opanować wszystko i obsadzić partyjnymi niefachowcami, a potem w miarę kaprysu władzy oddawać poszczególne dziedziny ludziom, związkom. Chciałbym mieć mniejszego Pinokia. Nawet za cenę jeszcze dłuższego nosa.

Rozmawiał Piotr Najsztub
**Warszawa, 19 maja 2007 r.

Źródło artykułu:WP Wiadomości
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)