Jankowski: "Wiarygodność głupcze! Czyli czego zabrakło opozycji w kampanii wyborczej" (Opinia)
W niedzielę pójdziemy do urn wyborczych. Czynność w demokracji wydawałoby się oczywista, czasami wręcz rutynowa. Jednak w tym roku mogliśmy po wielokroć usłyszeć, że 13 października będzie dniem o niezwykłym znaczeniu w historii Polski.
Podobno czekają nas najważniejsze wybory od upadku komunizmu, a nawet, jak napisał jeden z topowych dziennikarzy (i to nie jest żart), od wybuchu II wojny światowej.
Co prawda, gdyby uważnie wsłuchać się w słowa polityków i politycznie zaangażowanych komentatorów, to może się okazać, że każde wybory w III RP były tymi najważniejszymi. Na pewno najważniejszymi dla polityków, bo od każdej kolejnej elekcji zależy ich być lub nie być w zawodzie. Przyjmijmy jednak na chwilę za prawdziwe twierdzenie o wyjątkowości zbliżających się wyborów i z tej perspektywy zadajmy sobie pytanie, czy intensywności prowadzonej kampanii odpowiada zakładanemu znaczeniu niedzielnego głosowania.
W PiS "wszystkie ręce na pokład"
Jeżeli spojrzeć na kampanię rządzącego Prawa i Sprawiedliwości, to widać, że partii Jarosława Kaczyńskiego zdaje się wierzyć w taką tezę. Siły partyjne, ale też cała machina rządowa, której moc polityczną mogliśmy oglądać w ramach tzw. Piątki Kaczyńskiego, zostały zmobilizowane w pełnym zakresie. Rządzący nie zawahali się użyć znacznych środków z budżetu państwa.
Sondaże wewnętrzne PO. Witczak: można odsunąć PiS od władzy
Najpierw na 13. emeryturę przed wyborami do Parlamentu Europejskiego, a następnie już z myślą o jesiennym głosowaniu, z programu "Rodzina 500+" popłynęły środki na pierwsze dziecko. Do tego jeszcze zmniejszenie wymiaru podatku PIT. Należy też dodać niesłychaną aktywności wszystkich zasobów partyjnych, od premiera i prezesa po ostatnich kandydatów z list wyborczych. Jednym słowem: "wszystkie ręce na wyborczy pokład".
Wybór cywilizacyjny
Patrząc na działa PiS-u śmiało można uwierzyć, że przed nami wybory decydujące o przyszłości Polski, że 13 października czeka nas prawdziwy wybór cywilizacyjny. W takim wypadku partie opozycyjne powinny być w równie istotnym stopniu zaangażowane w swoje kampanie, ponieważ to ze strony polityków Koalicji Obywatelskiej padały najdalej idące słowa o panującej w Polsce dyktaturze, odradzaniu się faszyzmu oraz upadku demokracji i wolności. Żeby nie być gołosłownym wystarczy wspomnieć ostatni list trzech byłych prezydentów mówiący o nadzwyczajnym charakterze wyborów, uzasadniając to pełzającym zamachem stanu.
Obserwując poziom emocji, żeby nie powiedzieć histerii środowisk opozycyjnych, w czasie kampanii, prędzej powinniśmy się spodziewać takich polityków jak Sławomir Nitras czy Kamila Gasiuk-Pihowicz z koktajlem Mołotowa na barykadach walki o wolność, ewentualnie przemycającymi nielegalną bibułę, a nie radośnie uśmiechniętych na kampanijnych bilbordach. Trudno tutaj znaleźć jedność słów i czynów.
Kończąca się kadencja przyniosła nam niezwykłe zaostrzenie sporu politycznego w zakresie retoryki, jednocześnie z utrzymaniem normalnego funkcjonowania życia politycznego. Jeżeli politycy PO naprawę wierzyliby w postępujący faszyzm, w całkowity zanik demokracji oraz zniszczenie niezależności wymiaru sprawiedliwości, to czy pracowaliby wspólnie z politykami PiS-u na komisjach parlamentarnych, czy popijaliby razem kawę w sejmowej restauracji, albo miło i z uśmiechem przekomarzali się z politykami koalicji na korytarzach sejmowych? A takie sceny są w polskiej polityce codziennością. Jak większość wyborców miała uwierzyć w podstawowy element narracji opozycji, skoro mogli zobaczyć jak znaczny jest rozziew między wiecowym słowem a codzienną praktyką polityczną w wykonaniu opozycji.
Niewiarygodna KO
W trakcie kampanii Koalicja Obywatelska okazała się nie tylko niewiarygodna w zapowiadanych propozycjach gospodarczych, których nawet jej własny elektorat nie brał zbyt poważnie, ale także niekonsekwentna w ocenie stanu wolności i demokracji. Próbując podtrzymać mobilizację twardego elektoratu, chcącego wierzyć, że żyjemy w drugiej Korei Północnej, opozycja straciła kontakt z bardziej umiarkowaną częścią własnych wyborców.
Teatralizacja prowadzonej polityki pozostaje największym kłopotem dla Koalicji Obywatelskiej. Kiedy PiS szło do władzy można było wątpić w szanse na realizacje programu Rodzina 500 plus, ale w poprzedniej kampanii to właśnie propozycje PiS-u stały się przedmiotem kampanijnych debat. Tym razem żadna z propozycji opozycji nie stała się nośnym hasłem. Można się zgadzać lub nie z rządowym pomysłem podnoszenia płac minimalnych, ale nikt przy zdrowych zmysłach nie traktuje go niepoważnie, a czy ktoś uwierzył, że jak premierem zostanie Grzegorz Schetyna lub Małgorzata Kidawa-Błońska, to rząd będzie dopłacał po 600 zł miesięcznie do pensji większości pracujących?
W tej kampanii wyborczej Koalicja Obywatelska nie była w stanie wyjść z narożnika ekstremistycznego elektoratu spod znaku Obywateli RP i podjąć z rządem wiarygodnej debaty na propozycje programowe. A wszystko zaczęło się od gołosłownych zapowiedzi o upadku demokracji i powszechnym zniewoleniu w Polsce, wypowiadanych już w kilka tygodni po wygranej PiS w 2015 roku. Takiej inflacji słowa, wiarygodność żadnej partii by nie wytrzymała, tym bardziej Platformy Obywatelskiej i to jest jeden z kluczy do zrozumienia dlaczego Koalicja Obywatelska nie mogła nawiązać różnorzędnej walki z obozem rządzącej.
Łukasz Jankowski dla WP Opinie