Janik: Odwołanie Mariana Banasia. Czy(m) wypełnić lukę w prawie? (Opinia)
Zamieszanie wokół Mariana Banasia nie tylko nie cichnie, ale wydaje się przybierać na sile. Według najnowszych doniesień, w czasie gdy obecny Prezes Najwyższej Izby Kontroli był Ministrem Finansów, osoby pracujące w jego resorcie na wysokich stanowiskach wchodziły w skład grupy przestępczej wyłudzającej podatek VAT. Dodatkowo wczoraj syn Banasia pozwał TVN za wyemitowanie reportażu "Superwizjera".
Marian Banaś - jak gdyby nigdy nic - powrócił po bezpłatnym urlopie do pracy w NIK, twierdząc, że będzie "przeciwstawiał się wszelkim próbom ataku na jego osobę jako Prezesa Najwyższej Izby Kontroli". Z powrotu Banasia do pracy przed ostatecznym wyjaśnieniem niejasności związanych z jego majątkiem zrobił się nie tylko polityczny, moralny, ale i prawny problem.
Ustawa o Najwyższej Izbie Kontroli precyzuje, w jakich sytuacjach prezes NIK traci stanowisko i żaden z tych przypadków nie ma miejsca. Banaś nie zrzekł się posady, nie stał się trwale niezdolny do pełnienia obowiązków na skutek choroby, nie został skazany prawomocnym wyrokiem sądu za popełnienie przestępstwa, nie złożył niezgodnego z prawdą oświadczenia lustracyjnego, ani też Trybunał Stanu nie złożył go z urzędu.
Trudno powiedzieć, czy twórcom ustawy o NIK zabrakło wyobraźni i nie wpadli na to, że szefem jednego z najwyższych urzędów w państwie może być osoba, co do której są poważne wątpliwości natury prawnej i moralnej, a która sama nie widzi przeszkód, aby dalej swoją zaszczytną funkcję pełnić. Nic dziwnego, że w takiej sytuacji w przestrzeni publicznej zaczęły pojawiać się różne pomysły dotyczące tego, jak Mariana Banasia ze stanowiska się jednak pozbyć.
Proponuje się różne możliwości, ze zmianą ustawy o NIK, czy nawet Konstytucji, na czele. Zmianę ustawy zasadniczej należy jednak zdecydowanie odrzucić - to procedura zbyt poważna i długotrwała, aby przeprowadzać ją dla odwołania z funkcji jednego tylko polityka, nawet tak ważnego. Prawo nie może być tworzone dla jednostkowego przypadku, bo gdy przypadek ten już przejdzie do historii, zbyt kazuistyczne przepisy pozostają na lata w systemie prawnym i nie da się ich już tak szybko wymazać. Doświadczenie podpowiada, że najtrwalsze są rozwiązania tymczasowe.
Problem ze zmianą prawa jest też jednak taki, że jakiekolwiek nowe przepisy dotyczące odwołania Banasia powinny działać jedynie na przyszłość, to znaczy dotyczyć nowego prezesa Najwyższej Izby Kontroli, a nie obecnie piastującego to stanowisko. Pytanie jakie się rodzi, to czy PiS będzie przejmować się opiniami konstytucjonalistów, czy może po prostu - tak, jak przez cztery ostatnie lata - zrobi swoje i przegłosuje taką ustawę, jaką będzie chciał?
Skrócenie "wstecz” kadencji członka konstytucyjnego organu państwa ustawą zwykłą - wbrew Konstytucji - nie powinno dla aktualnej władzy stanowić większego problemu, ponieważ kilka razy obecnie rządzący już to ćwiczyli, jak choćby w przypadku Krajowej Rady Sądownictwa, czy co najmniej mieli taki pomysł, ale ktoś im w tym przeszkodził (weto Andrzeja Dudy do ustawy o Sądzie Najwyższym wyrzucającej z SN wszystkich sędziów, z Pierwszą Prezes Małgorzatą Gersdorf na czele). Wiadomo, że papier przyjmie wszystko, a 231 rąk do głosowania też się znajdzie.
Zdaniem Wojciecha Hermelińskiego, sędzia Trybunału Konstytucyjnego w stanie spoczynku, jedynym wyjściem z sytuacji jest "perswazja” i chyba ma rację. Można apelować do sumienia i poczucia przyzwoitości szefa NIK, ale czy to wystarczy? Chociaż, gdyby Marian Banaś czuł, że coś jest nie tak, chyba sam już dawno podałby się do dymisji. Sytuacja jest jak widać dynamiczna, trudno jednak wyobrazić sobie, aby ten stan trwał jeszcze przez sześć kolejnych lat, do końca dopiero co rozpoczętej kadencji Banasia. Jeżeli Banasowi nie uda się rozwiać wątpliwości wokół jego osoby, należy raczej spodziewać się jakichś niestandardowych rozwiązań ze strony PiSu, który, jak wiadomo, jest w tym dobry.
Tomasz Janik dla WP Opinie. Autor jest adwokatem, członkiem Pomorskiej Izby Adwokackiej w Gdańsku