Jan Kobuszewski: jestem leniem z honorem hydraulika
Jestem pracowitym leniem – zdradza nam Jan Kobuszewski. W poniedziałek Jan Kobuszewski wystąpi w Teatrze Polskim we Wrocławiu w spektaklu „Dwie morgi utrapienia”.
12.11.2005 | aktual.: 12.11.2005 14:31
Sam Pan zdradził, że jest mężczyzną upartym, konsekwentnym i optymistą. A i jeszcze trochę leniem.
Jan Kobuszewski: O leniu coś wspominałem?
Przyznał się Pan kiedyś, że bardzo lubi oglądać filmy, ale nie lubi w nich grać.
– Tak się rodzą plotki. Choć moje lenistwo to cecha wrodzona, ale też największa zaleta. Jestem leniem bardzo pracowitym. Ociągam się z robieniem tego, czego nie lubię. A mój dystans wobec filmowej produkcji ma podłoże znacznie głębsze. Proszę sobie wyobrazić, że przed każdym swoim filmem dzwonił do mnie mój rówieśnik i przyjaciel Stasio Bareja z jednym pytaniem: co chcę zagrać – rolę czy epizod? Zawsze wybierałem epizod. Praca w filmie mnie nudziła, wydawała mi się jałowa i mało twórcza. Co nie przeszkadzało, że końcowy efekt czasami bardzo mi się podobał. Uważam się zdecydowanie za aktora teatralnego. Podobno z komediowym zacięciem. Lubię te najwspanialsze komedie wymagające wielkiej wszechstronności.
Nie można powiedzieć, że od początku chciał Pan być aktorem komediowym. Z długiej listy dramatycznych ról przypomnę tylko Doktora w „Dziadach” u Dejmka, tytułową rolę w „Janie Karolu Macieju Wścieklicy” Witkacego i Lucky’ego w „Czekając na Godota”.
– Grałem w kilku sztukach Witkacego i od Wścieklicy wyżej cenię w swojej hierarchii rolę Ojca Unguentego w „Gyubalu Wahazarze”. Tego spektaklu prawie nikt nie widział, zdjęła go cenzura. Przez ponad dwadzieścia lat grałem w teatrach dramatycznych bardzo poważne role i co ciekawe, nikt się nie śmiał, gdy wchodziłem na scenę. Zawsze chciałem zagrać Cyrana de Bergeraca. Nie zagrałem do tej pory. Nikt go dla mnie nie wyreżyserował. Dlaczego zostałem aktorem komediowym, nie wiem. To był jakiś zbiorowy spisek i próba ograniczenia mojego emploi. Najpierw w telewizji ciągnący się jak dzisiejsze seriale „Wielokropek”, w którym występowałem razem z Jankiem Kociniakiem. Potem były też różne komedie filmowe i teatralne, wreszcie kabaret „Dudek” Edwarda Dziewońskiego, Kabaret Starszych Panów i Kabarecik Olgi Lipińskiej. Jakąś drobną rolę odegrało też pewnie moje poczucie humoru.
No i hymny pochwalne, które Pan zbierał zewsząd. Teatralni krytycy licytowali się, który o Panu piękniej napisze. Na zdanie Andrzeja Hausbrandta: „Od jego wejścia komedia nabiera tempa, werwy, humoru, dowcipu”, natychmiast odpowiedział Stanisław Witold Balicki: „Jan Kobuszewski to w naszym teatrze najprzedniejszy humorysta, o własnym, głębszym, tkliwym stylu”. Obu przebił krytyk filmowy Krzysztof Demidowicz: „Kobuszewski jakby mimochodem, nie narzucając się publiczności podniósł sztukę rozśmieszania na wyższe piętro. Fenomen jego aktorstwa polega na połączeniu żywiołowego komizmu z zadumą i autoironią”.
– Ma pan więcej tych cytacików?
Rozumiem, że trzeba podkreślić je „wężykiem, wężykiem”. Jako Majster hydraulików miał pan w „Dudku” ucznia, Wiesława Gołasa. Naprawiał coś kiedyś u Pana w domu?
– U mnie w domu nie miał prawa. Honor hydraulika by mi nie pozwolił, żeby obcy grzebał mi w rurach. Sam jestem majsterklepką i dam radę każdej uszczelce i muszelce.
Wiem, że niewiele osób słyszało o pańskiej przyjaźni z Wiechem, jednym z najsłynniejszych warszawiaków, Stefanem Wiecheckim, dziennikarzem, felietonistą i pisarzem, dziś chyba trochę zapomnianym.
– Nieprawda, ukazują się jego książki i nie leżą długo w księgarniach. Nie ukrywam, że szczycę się tą przyjaźnią, bo Wiech był człowiekiem absolutnie wyjątkowym, obdarzonym wspaniałym słuchem językowym i słowotwórczym talentem, nie wiem, czy nie większym od Tuwima. Niech pan posłucha jego przekleństw: „Jesteś pan filimon za podpinkie szarpany. Odklapnij się”. Żaden honorowy mieszkaniec Szmulek czy Pelcowizny tej zniewagi by nie zniósł, więc w rewanżu posyłał taką wiąchę: „Przymknij się smolipysku drobnem szabrem w ciemie drapany, bo w przeciwnem bądź razie będę zmuszonem oblicze ci w głębszy orzech albo w kostkie numer drugi wyprawić”. Czyż to nie poezja wśród najgenialniejszych wulgaryzmów literackich? Te Wiecha wiązanki przypomniała niedawno pani Jolanta Zarembina w „Newsweeku”. Jak już zasypujemy się cytatami, to jeszcze przytoczę opinię Lechonia o twórczości Wiecha: „To stanowczo niedoceniony pisarz pierwszej klasy, który zdołał opisać bodaj tysiąc razy pijaństwo i mordobicie, za każdym razem inaczej”.
Obaj mieszkaliśmy na Saskiej Kępie...
... o której napisał Pan książkę.
– Strasznie pan przesadza. Napisałem ledwie jeden rozdział, to była praca zbiorowa, zatytułowany „Topielec, Bocian, Sacharyna i inni”. Tak nazywali się moi najbliżsi koledzy z powojennych czasów na Saskiej Kępie. A autorem zostałem po kumotersku, bo tę książkę o tej pięknej dzielnicy wymyśliła moja siostrzenica – Hanna Faryna-Paszkiewicz.
Czy warszawiakowi z krwi i kości przejdzie jakie miłe słowo o Wrocławiu.
– To po to pan tyle się nagadał, żeby wyłudzić marny komplement?
Jan Kobuszewski
Urodził się w 1934 roku w Warszawie. Dyplom PWST dostał w 1956 roku. W TVP zadebiutował w roku 1955 i oglądaliśmy go w: „Wielokropku”, „Muzyce lekkiej, łatwej i przyjemnej”, „Kabarecie Olgi Lipińskiej”, „Kabarecie Starszych Panów”, „Bajkach dla dorosłych” i „Bajkach o Leninie”. Grał w Kobrach i telewizyjnym Teatrze Komedii. Pojawił się w kilku serialach: „Jan i Barbara” (jedna z głównych ról), „Alternatywy 4”. „Czterdziestolatek” i „Zmiennicy”. Występował na scenach trzech teatrów: Młodej Warszawy, Polskiego i Narodowego. W 1976 roku związał się z Teatrem Kwadrat. Był podporą kabaretów „Dudek” i ZAKR. Zagrał we wszystkich filmach Barei i wielu innych komediach.
Długie toto jak Don Kichot przynajmniej, chude toto, gęba pociągła i mizerna, nos orli, niestety, uszy odstające, a do tego od dołu takie długie nogi, a od góry takie długie ręce. Czerwony Kapturek mógłby omdleć – tak sam się opisał.
Krzysztof Kucharski