PolskaJan Bielecki: my mamy promocję, a Romney kampanię

Jan Bielecki: my mamy promocję, a Romney kampanię

- My mamy swoją promocję, a gubernator ma swoja kampanię - uznał Jan Krzysztof Bielecki, szef Rady Gospodarczej przy premierze, były premier, o wystąpieniu prawdopodobnego kandydata Partii Republikańskiej na prezydenta USA Mitta Romneya w Warszawie. - Nie usłyszałem tutaj czegoś szczególnego - stwierdził z kolei Bogdan Borusewicz, marszałek senatu. - Romney po powrocie do USA zmontuje sobie filmiki z Wałęsą i opublikuje je na swojej stronie internetowej, a jesienią wplecie je w swoją reklamówkę wyborczą (...). Tylko do tego jesteśmy mu potrzebni - prognozuje prof. Bohdan Szklarski, szef Ośrodka Studiów Amerykańskich na Uniwersytecie Warszawskim.

Jan Bielecki: my mamy promocję, a Romney kampanię
Źródło zdjęć: © PAP | Tomasz Gzell

31.07.2012 | aktual.: 31.07.2012 17:59

- Każdy ma swoje cele do osiągnięcia. Kandydat ma swoje cele, natomiast my korzystamy z tego, że jest z nim 40 dziennikarzy towarzyszących, że Polacy po raz któryś z rzędu mogą z innego, amerykańskiego źródła dowiedzieć się, że nasza gospodarka się podwoiła przez 20-lecie - ocenił Bielecki.

Były premier uznał, że przy okazji wizyty Romneya "my swoje wygrywamy". I wskazał na słowa gubernatora do swoich rodaków: "Patrzcie na Polskę, bo to jest ciekawy kraj".

- To kolejne pokazanie miejsca naszego kraju w Europie, pokazanie Polski jako kraju sojuszniczego, kraju, który stoi na wartościach wolności i demokracji, o które biliśmy się 25 lat temu. My mamy swoją promocję, a gubernator ma swoja kampanię - powiedział.

"Nie usłyszałem tutaj czegoś szczególnego"

- To było przemówienie nastawione na wyborcę amerykańskiego. Nie usłyszałem tutaj czegoś szczególnego: podsumowanie drogi Polski, podkreślenie roli papieża Jana Pawła II. Nie miałem większych oczekiwań. To było dobre przemówienie - uznał Bogdan Borusewicz.

- Była pochwała roli Polski w zdobywaniu wolności na świecie, pochwała wolnego rynku i wskazanie, że jeśli się pożycza pieniądze, to trzeba też myśleć, z czego się odda - wylicza marszałek senatu.

Borusewicz przyznał, że nie czekał na konkrety, bo "jeśli coś więcej Mitt Romney mówił, to w spotkaniach indywidualnych". - Tutaj nie wchodził w tematy kontrowersyjne - dodał.

- To, że kandydat na prezydenta największej potęgi światowej był w Polsce, jest istotne. To podnosi rangę naszego kraju - ocenił marszałek senatu.

Kurtuazyjne przemówienie Romneya* *

- To było przemówienie symboliczne, kurtuazyjne. Mówił miłe, dobre rzeczy o Polsce. Było też takie przesłanie dla polityki wewnętrznej, bo mowa o tym, że nie pożycza się więcej niż można oddać, to tak naprawdę przesłanie do wyborcy amerykańskiego - wyraził opinię Marcin Zaborowski, szef Polskiego Instytutu Spraw Międzynarodowych.

Zdaniem Zaborowskiego, w wystąpieniu gubernatora aluzyjnie była widoczna kampania wyborcza. - Chodzi o to, żeby powiedzieć, że prezydent Obama zapożyczył się nadmiernie bez jednoznacznej krytyki prezydenta Baracka Obamy, bo tego nie wolno robić za granicą. To jest źle odbierane - powiedział.

- To, że nas chwali, naszą metodę walki z kryzysem, wskazuje również, że taka metoda powinna być również stosowana w Stanach Zjednoczonych. Trochę mu nie wypadało mówić o planach, bo jeszcze jest w takim momencie kampanii, że byłoby to źle odebrane - uznał.

Szef Polskiego Instytutu Spraw Międzynarodowych podzielił zdanie marszałka Borusewicza, że Romney unikał poruszania kontrowersyjnych spraw. - Przemówienie było skoncentrowane na symbolice, na sprawach, które są kompletnie niekontrowersyjne: przyjazd do Polski, powiedzenie o nas jak najmilszych rzeczy, mało odniesień do własnego sporu politycznego, dbanie o to, żeby dobrze mówić o gospodarzu, co się nie do końca udało w Wielkiej Brytanii - wyjaśnił.

"Chwilowy rozgłos dla Polski"

- Wizyta Romneya przyniosła Polsce chwilowy - ale to też cenne - rozgłos na świecie - powiedział prof. Zbigniew Lewicki, amerykanista z Uniwersytetu Warszawskiego. Dodał, że pojawienie się wizyty amerykańskiego gubernatora w Polsce na pierwszych stronach gazet jest "dobrą reklamą naszego kraju". - Im więcej wizyt ważnych polityków, tym lepiej dla kraju - ocenił.

Dlaczego zabrakło konkretów w przemówieniu Romneya? Lewicki stwierdził, że takowych być nie mogło. - Romney nie jest prezydentem, jest tylko kandydatem na prezydenta - przypomniał.

- Było to niewątpliwie potrzebne, udane, dobre wydarzenie, ale bez żadnych fajerwerków i sensacji. To po prostu była profesjonalna wizyta, chociaż pozbawiona jakichkolwiek elementów wyjątkowości - uznał.

Jego zdaniem wizyta Romneya w Polsce wypadła bladziej niż te w Izraelu czy Wielkiej Brytanii. - Nie wydarzyło się nic kontrowersyjnego (...). Ale taka jest cecha dobrze zorganizowanych, poprawnych wizyt, że przebiegają bez wielkich sensacji, na tym polega profesjonalizm - komentował.

Lewicki ocenił, że przemówienie w Bibliotece Uniwersytetu Warszawskiego było "bardzo ładnie skonstruowane". - Ale było to wystąpienie seminaryjne, tzn. dobrze zaplanowane, które jednak w żaden sposób nie porwało nikogo, do nikogo nie przemawiało. I to jest problem Romneya, że jest osobą po prostu zimną, która potrafi poprawnie odczytać tekst, natomiast nie potrafi w ten tekst włożyć emocji - stwierdził.

- Wiem, że były próby zorganizowania spotkania z opozycją. Amerykanie chcieli, żeby to było spotkanie szersze, nie tylko z jedną partią opozycyjną, ale ze wszystkimi, to z kolei nie spotkało się z akceptacją na naszej dość skłóconej scenie politycznej, taka nasza polska specyfika - zdradził amerykanista.

W czym pomoże Romneyowi wizyta w Polsce? Lewicki uważa, że może ona pomóc mu w wyborach, a konkretnie przełożyć się na głosy Polonii. - A są sytuacje, kiedy nawet kilka tysięcy głosów może zdecydować, kto zdobędzie elektorów z jakiegoś stanu. Może się okazać, że w tych kilku kluczowych stanach niewielka różnica może być dla Romneya decydująca - powiedział Lewicki.

"Przyjmowaliście Romneya jak króla"

- Romney przegra jesienią wybory i więcej o nim nie usłyszymy, a ta wizyta będzie miała takie znaczenie, że Barack Obama pomyśli: "to tacy jesteście, przyjmowaliście Romneya jak króla - prezydent, premier, Wałęsa, prasa śledziła to od rana do wieczora" - prognozuje prof. Bohdan Szklarski, szef Ośrodka Studiów Amerykańskich na Uniwersytecie Warszawskim.

Zdaniem Szklarskiego "zagraliśmy va banque na porażkę Obamy". - Bardzo się dziwię, że polskie służby dyplomatyczne zdecydowały się na tak karkołomną rozgrywkę - ocenił.

- Romney miał swój jasny, wyborczy cel: zdjęcie z Wałęsą, powiedzenie paru słów na wewnętrzny amerykański rynek, uwiarygodnienie się wobec własnej partii, z którą ma poważny kłopot. Nie składał żadnych obietnic, a nawet gdyby to robił, to byłoby naiwnością brać je poważnie. Jesteśmy dzisiaj 51. stanem USA, dokąd Romney przyjechał się pokazać. A myśmy zagrali dokładnie w to, co on chciał - uważa szef Ośrodka Studiów Amerykańskich.

Szklarski nie szczędzi słów na gubernatorze. - Romney po powrocie do USA zmontuje sobie filmiki z Wałęsą i opublikuje je na swojej stronie internetowej, a jesienią wplecie je w swoją reklamówkę wyborczą, łącznie z uściskami dłoni Davida Camerona i Benjamina Netanjahu, co będzie miało pokazać, że on jest mężem stanu, gotowym do bycia prezydentem. Tylko do tego jesteśmy mu potrzebni - prognozuje.

I dodaje: "daliśmy się rozegrać jak dzieci". - Obstawiliśmy złego konia. Kilka miesięcy temu, jak do Polski przyjeżdżał znacznie ważniejszy człowiek, bo już wtedy prawie pewny wygrany w wyborach na prezydenta Francji, czyli Francois Hollande, to myśmy się odwrócili do niego plecami - przypomina.

Ocenia również, że w kontekście Hollande wizyta Romneya wygląda po prostu fatalnie. - No ale to jest Polska i Ameryka. My mamy szalenie naiwny stosunek do USA, pełen niespełnionych oczekiwań. Mamy w stosunku do Ameryki jakiś kompleks i jak przyjeżdża do nas ważna postać, to to nas nobilituje. W tym kontekście być może ta wizyta ma po prostu dla nas znaczenie terapeutyczne, bo możemy się przez chwilę czuć ważniejsi - stwierdza.

Jego zdaniem wizyta Romney w Polsce przejdzie bez echa. - Można powiedzieć, że być może szkoda, że podczas niej nie wydarzyło się nic spektakularnego, że na przykład Romney się nie potknął czy nie było kolizji jego kolumny z ambulansem - żartuje Szklarski.

Zauważa, że podobna sytuacja miała miejsce podczas wizyty gubernatora w Wielkiej Brytanii. - Czy ktokolwiek mówi coś o rozmowach Romneya z Cameronem? Nie, do mediów przebiła się jakaś gafa na temat organizacji olimpiady - mówi.

- Wcale nie jest tak, że media światowe dużo mówią o tej wizycie, co mogłoby przynieść choćby chwilowy rozgłos Polsce. To, co mówią te media to, że przyjechał, że spotkał się z Wałęsą i nieznanymi światowej opinii publicznej polskim premierem i prezydentem. Większości - łącznie z Amerykanami - nic to nie obchodzi, gdzie pojechał i co robił Mitt Romney - powiedział prof. Szklarski.

Źródło artykułu:PAP
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (17)