PublicystykaJakub Majmurek: "Sprawna demokracja potrzebuje też politologów" (Opinia)

Jakub Majmurek: "Sprawna demokracja potrzebuje też politologów" (Opinia)

Poglądy Leszka Balcerowicza na państwo, gospodarkę, rynek i ich relacje z tym, co społeczne praktycznie nie zmieniły się od czasu, gdy marszałkiem Sejmu był Józef Zych, a idolem nastolatków Kurt Cobain.

Jakub Majmurek: "Sprawna demokracja potrzebuje też politologów" (Opinia)
Źródło zdjęć: © Agencja Gazeta | Dawid Zuchowicz
Jakub Majmurek

W tym czasie radykalnie zmieniło się się jednak to, co opinia publiczna uznaje w tych kwestiach za zdroworozsądkowe i oczywiste – Balcerowicz nie jest już w 2019 kończącą wszelkie dyskusje wyrocznią, jaką dla istotnej części opinii publicznej był w latach 90.

Profesor Balcerowicz w głoszeniu swoich poglądów jest za to bardzo aktywny w mediach społecznościowych, co generuje liczne kontrowersje. Wiele z nich bierze się z interakcji profesora z młodszymi osobami, które większość swojego życia, jeśli nie całe, przeżyły już w wolnej Polsce. Ojciec polskiej terapii szokowej wydaje się mieć nieustanne pretensje do młodych, że zamiast walczyć z niszczącym demokrację PiS, domagają się dla siebie niezasłużonych socjalnych "przywilejów”, oraz – co najgorsze - nie doceniają wielkiego sukcesu, jakim okazała się transformacja i III RP. Z tego właśnie sporu wziął się niedawny facebookowy wpis profesora:

Wielu młodych nie chce wziąć odpowiedzialności za siebie (nie mówiąc już odpowiedzialności za własny kraj). Wybierają kierunki studiów, po których najprawdopodobniej nie odnajdą się na rynku pracy. No i wtedy uznają się za „wykluczonych” i będą mieli pretensje do innych. Ilu np. potrzebujemy politologów czy specjalistów od stosunków międzynarodowych?
prof. Leszek Balcerowicz

**

Jak można się było spodziewać, młodzi nie byli zachwyceni. Wpis profesora jest jednak wart uwagi, jako przykład pewnych założeń, jakie ciągle żywią najważniejsi polscy konserwatywni liberałowie. Założenia te, nie tylko stawiają ich w kontrze do zmieniającej się opinii publicznej, ale często od dawna trudno traktować je inaczej, niż jako błędne.

Weź sprawy w swoje ręce i nie zawracaj nam głowy

Jakie to założenia? Można je sprowadzić do jednego punktu: obowiązkiem każdego członka społeczeństwa jest wziąć sprawy w swoje ręce i nie zawracać innym głowy jeśli się nie uda. Społeczeństwo jest bowiem sumą indywidualnych wyborów, jednostki muszą ponosić ich konsekwencje. Jeśli komuś się nie udało, nie może żądać od państwa, by przyszło mu z pomocą. Zgodnie z tą filozofią edukacja i praca powinny zostać pozostawione rynkowi, nie polityce państwa.

Przez długi czas polskie społeczeństwo tak właśnie sądziło. "Weź sprawy w swoje ręce” było credo lat 90. Po kryzysie lat 80. i upadku PRL, gdzie gospodarka całkowicie podporządkowana została polityce, byliśmy gotowi uznać, że gospodarkę od państwa dobrze jest trzymać jak najdalej. Tylko od lat 90. minęło już trochę czasu. Dorosły pokolenia, które nie mają osobistej pamięci PRL, mają za to doświadczenie życia w zachodnich demokracjach. Gdzie czymś zupełnie normalnym jest to, że społeczeństwo wysuwa do polityków żądania dotyczące polityki gospodarczej: pensji, warunków pracy, dostępnych młodych ludziom miejsc pracy i ścieżek kariery zawodowej.

Model państwa rynkowego, gdzie polityka gospodarcza zostaje wyjęta z gospodarczej debaty, a problemy wywoływane przez rynek – nierówności, bezrobocie, praca poniżej kwalifikacji i aspiracji – są wyłącznie problemami jednostek, jakich dotykają, stracił w Polsce legitymację polityczną. Polacy i Polki chcą państwa, które bierze odpowiedzialność za ekonomiczny dobrostan obywateli – w tym za sensowne miejsca pracy dla politologów. I nie, nie jest to żaden socjalizm, tylko zapisana w konstytucji społeczna gospodarka rynkowa. Państwo nie musi wszystkiego nacjonalizować i wytaczać nowych bitew o handel, by pomóc rynkowi w realizacji społecznie ważnych celów: w miarę powszechnego dobrobytu, rozsądnego poziomu bezpieczeństwa socjalnego, zabezpieczenia przed skrajną deprywacją itd.

Nie kształcimy się tylko na pracowników…

Bardzo wątpliwe jest także milczące założenie obecne we wpisie Profesora, że przejawem odpowiedzialności za siebie jest wybór wykształcenia, które natychmiast zapewni pracę. Przecież we współczesnych, nieustannie dynamicznie zmieniających się gospodarkach rynkowych to tak nie wygląda. Fach, jaki dziś zapewnia pracę za godziwą płacę, może zniknąć w ciągu dekady, lub dwóch albo radykalnie stracić na znaczeniu dla gospodarki.

Opinię publiczną nieustannie bombardują przecież raporty o dziś pożądanych na rynku pracy zawodach, które w nie tak długim czasie zostaną zastąpione przez pracę maszyn. Są one przy tym na tyle sprzeczne i niepewne, że trudno na ich podstawie dokonywać życiowych wyborów. Na pewno coraz mniej z nas może oczekiwać, że dziś wybierając zawód będzie mogło go wykonywać do końca życia. Także przedstawiciele profesji w 2019 wyśmiewających się bezrobotnych politologów mogą się za dziesięć lat poczuć "wykluczonymi”.

Poza tym, czy celem edukacji ma być wyłącznie przygotowanie danej osoby do potrzeb rynku pracy? Niekoniecznie. Idziemy na studia nie tylko po to, by zdobyć zawód, ale także, by realizować swoje pasje, zainteresowania, aspiracje. Czy nawet jeśli nie każdy absolwent stosunków międzynarodowych, filologii rumuńskiej, czy etnologii znajdzie pracę w zawodzie, podjęcie takich studiów jest stratą czasu i pieniędzy podatników? Czy dobrze wykształcone społeczeństwo nie jest celem samym w sobie?

Jeśli ludziom, którzy chcą się uczyć strona liberalna będzie miała do powiedzenia tylko "nie traćcie czasu, zajmijcie się tym, by zdobyć jakiś solidny fach” przegra, głucha na aspiracje społeczeństwa. Nie możemy oczywiście każdej politolożce, czy bohemistce zagwarantować pracy w zawodzie, ale warto każdemu, kto ma do tego zdolności umożliwić zdobywanie wiedzy. Politologicznej i nie tylko.

Nie dziwcie się potem, że nikt nie broni wolnych sądów

Zwłaszcza, że taka wiedza jest przydatna. Jeśli nawet nie dzisiejszemu rynkowi pracy, to na pewno polskiej demokracji. "Odpowiedzialność za państwo”, o której pisze Balcerowicz nie ogranicza się przecież do troski o własną pozycję na rynku, dotyczy też obywatelskiej wspólnoty.

Ta potrzebuje wiedzy politologicznej. Ile razy słyszeliśmy w ostatnich czterech latach – w tym ze środowisk bliskich Profesorowi – narzekań na społeczeństwo, które nie rozumie zagrożeń, jakie rządy PiS stwarzają dla demokracji, zasady państwa prawa, trójpodziału władzy, wolności prasy itd. Trudno, by te zagrożenia rozumiało społeczeństwo o niskim poziomie kultury obywatelskiej i politycznej.

A do jej kultywowania politolodzy mogą być przydatni. Choćby po to, by wspólnie z pedagogami napisać dobry program do WOS i wykształcić uczących go nauczycieli. By dostarczyć wiedzy, umożliwiającej społeczeństwu lepsze zrozumienie jego własnej politycznej sytuacji. Gdy tak wiele na polskim rynku zależy od unijnych pieniędzy, nie muszę chyba dodawać jak potrzebni są nam kompetentni politycy i urzędnicy, znający Europę i potrafiący się w niej poruszać.

Liberałowie mogą oczywiście wzruszyć na to wszystko ramionami i uznać, że dla priorytetów edukacji ważniejsze są krótkoterminowe wymagania rynku pracy. Tylko niech się potem nie dziwią, czemu tak niewielu ludzi broni wolnych sądów i innych instytucji Rzeczpospolitej.

Jakub Majmurek dla WP Opinie

Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)