PublicystykaJakub Majmurek: smog - smród III RP

Jakub Majmurek: smog - smród III RP

Gdyby niemająca pojęcia o Polsce cudzoziemka odwiedziła nasz kraj w lutym, mogłaby pomyśleć, że przypadkiem trafiła na plan postapokaliptycznego thrillera, przedstawiającego dystopijną przyszłość po jakiejś wielkiej katastrofie ekologicznej. Ludzie przemierzający ulice miast w maskach na twarzach, władze ostrzegające przed wychodzeniem z domu, gdy nie jest to absolutnie konieczne. Zawieszony w powietrzu pył ograniczający pole widzenia, powietrze zostawiające w ustach nieprzyjemny posmak spalenizny, gryzące w oczy, szybko powodujące bóle głowy.

Jakub Majmurek: smog - smród III RP
Źródło zdjęć: © East News | Jan Graczyński
Jakub Majmurek

Smogowa potęga

Zima w tym roku przyniosła nie tylko niepamiętane od jakiegoś czasu mrozy, ale także epidemię smogu. Smog nie jest w Polsce niczym nowym. Od dawna dusi się w nim Kraków. Gdy jednak w tym sezonie opanował Warszawę, o jakości powietrza zaczęli mówić wszyscy. Dane o wielokrotnie przekroczonych normach pojawiały się w prasie, radio i telewizji. Użytkownicy mediów społecznościowych udostępniali zrzuty ekranu z aplikacji mierzących smog w ich okolicy i ustawiali sobie zdjęcia profilowe w maskach smogowych. Portale internetowe zamieszczały mapki, pokazujące, że jakość polskiego powietrza należy do najniższego w Europie.

Ta medialna "moda na smog" wynikała tyleż z centralizacji polskich mediów, rzadko dostrzegających, co się dzieje poza stolicą, co z tego, że w tym roku problem smogu przybrał prawdziwie monstrualne rozmiary. Nie skończył się jeszcze luty a - jak podaje Zielona Sieć - już 16 polskich miast przekroczyło roczne limity smogowych dni, wynikające z prawa unijnego. Są to głównie miejscowości z województwa śląskiego i małopolskiego, do limitu zbliżają się także Warszawa i Kraków.

Już w maju 2016 roku raport Światowej Organizacji Zdrowia wskazywał, że na 10 najbardziej zanieczyszczonych miast Europy, siedem to miasta polskie, z otwierającym niechlubną stawkę Żywcem na czele. W lutym mierzący indeks jakości powietrza w największych miastach globu portal airvisual umieścił Wrocław na szczycie listy miast z najgorszym powietrzem na całym globie - nawet przed Pekinem. Zaraz za Wrocławiem kolejne miejsca w rankingu zajmowały Katowice i Kraków. W produkcji smogu jesteśmy więc prawdziwą potęgą - tu udało się wstać z kolan, przegonić nie tylko Europę, ale i Chiny.

Sytuacja nie jest jednak zabawna. Takie stężania pyłów zawieszonych w powietrzu to zdrowotna i ekologiczna katastrofa. Winę za nią ponosimy my wszyscy. Smog jest bowiem tyleż problemem przyrodniczym, co politycznym.

Spisek smogowy

Polska klasa polityczna w kwestii smogu na razie głównie kluczy i zmienia temat. Przez długi czas udawała, że problemu w zasadzie nie ma. Co jest o tyle dziwne, że przecież nawet podróżując rządowymi limuzynami, oddycha tym samym powietrzem co my - doświadczając wszystkich jego "dobrodziejstw". Tymczasem w ostatnich miesiącach mieliśmy całą serię kompromitujących wypowiedzi przedstawicieli władzy i jej medialnego zaplecza, kontestujących, że w ogóle mamy jakiś problem z powietrzem.

Bliscy "dobrej zmianie" publicyści snuli nawet teorie o „spisku smogowym”, wymierzonym w niezbywalnie przyrodzone przecież każdemu Polakowi prawo do palenia w piecach, czym się chce i poruszanie się wszędzie własnym samochodem - w tym tonie na łamach "Do Rzeczy" wypowiadał się choćby Łukasz Warzecha. Smog to spisek ekologów, "Gazety Wyborczej" i innych wrażych środowisk, którego jedynym celem jest wyciąganie od ludzie pieniędzy (zapewne na smogowe maski i droższe samochody) - twierdził z kolei główny ekspert rządzącej partii od "resortowych dzieci", Jerzy Targalski.

Niestety, w kwestii smogu także konstytucyjni ministrowie nie mówili wiele mądrzej. Minister zdrowia Konstanty Radziwiłł stwierdził, że smog to problem teoretyczny, a większym problemem jest to, że Polacy palą tytoń. Minister Szyszko snuł fantastyczne teorie, obwiniające o smog pył zwiewany tu rzekomo z Afryki, oraz używanie "niepolskiego węgla", jakości rzekomo niższej od tego z polskich kopalń. Żaden z PiSowskich ministrów nie potrafił przyznać tego, co oczywiste: mamy wielki problem wynikający z nadmiaru samochodów na naszych ulicach, zabudowania terenów przewiewowych w miastach, wreszcie z palenia węglem i innymi paliwami, zanieczyszczającymi powietrze.

Gdy problem nabrzmiał na tyle, że nie dało się dłużej zagadywać, że go nie ma, Komitet Ekonomiczny Rady Ministrów wydał zestaw zaleceń mających umożliwić walkę ze smogiem. W komentarzu dla "OKO.press" Anna Dworakowska z Krakowskiego Alarmu Smogowego nazwała je jednak "mydleniem oczu". Także poprzednie rządy koalicji PO-PSL próbowały ograniczyć smog rozporządzaniami. Nie były w stanie zapewnić środków na ich realizację, a od kwestii środowiskowych ważniejsze dla nich były - tak samo jak dziś - interesy górniczego lobby.

Niewiele lepiej ze smogiem radzą sobie bynajmniej niepisowskie samorządy. Alarmy smogowe ogłaszają dopiero wtedy, gdy jest już naprawdę katastrofalnie, w dodatku robią to na czysto uznaniowej zasadzie. Mimo nacisków ruchów miejskich nie wypracowano procedur, które natychmiast, po przekroczeniu określonych norm zanieczyszczenia, zobowiązywałoby władze miejskie do walki ze smogiem, przy pomocy właściwych sobie narzędzi (darmowa komunikacja miejska itd.).

Smród wolnej Polski

Polityczny problem ze smogiem sięga jednak znacznie głębiej. Tak jak nie ma dymu bez ognia, tak nie byłoby smogowego problemu na obecną skalę, gdyby pewne systemowe założenia, jakie cała klasa polityczna - od gmin po radę ministrów - przyjęła po roku ’89. Smog wiąże się z błędami polskiej transformacji, tak jak nieprzyjemny zapach łączy się z procesami gnilnymi w substancji organicznej.

Co bowiem umożliwiło obecną katastrofę? Przede wszystkim przekonanie, że myślenie w kategoriach dobra wspólnego, planowania, odpowiedzialności państwa za nasz dobrostan, to przeżytek czasów słusznie minionych. Obecna plaga smogu to nieślubne dziecko sarmackiego indywidualizmu i neoliberalnej transformacji.

Plaga ta nie zaistniałaby na taką skalę, gdyby państwo nie wycofało się z polityki mieszkaniowej i planowania przestrzennego. Gdyby w ciągu ostatniego ćwierćwiecza nie zwijano transportu publicznego. Gdyby dbano o równomierny rozwój niemetropolitalnych obszarów. Gdyby władze miast były w stanie wyegzekwować od deweloperów zakaz budowy na terenach korytarzy przewiewowych.

Duszące się w oparach smogu Warszawa, Wrocław, Kraków to konsekwencja modelu społecznego, w którym atrakcyjne miejsca pracy skupione są w kilku metropoliach, otoczonych przez podmiejskie osiedla, odcięte od sieci ciepłowniczej i komunikacyjnej. To rezultat pozostawienia najsłabszych samym sobie - nie można się dziwić, że pozbawieni wsparcia państwa najubożsi ogrzewają zimą swoje nieopalone domy, korzystając z każdego paliwa, na jakie ich stać - niezależnie od tego, jak trujące jego spalanie nie byłoby dla reszty obywateli.

Zanim się podusimy

PiS wygrał wybory w 2015 roku, obiecując korektę tego modelu w stronę bardziej solidarystyczną. Państwo miało wreszcie działać jako całość, w imieniu dobra wspólnego. Trudno było oczekiwać, że rok po przejęciu władzy PiS poradzi sobie ze wszystkimi problemami, jakich symptomem jest smog. Nie mam o to do rządu Beaty Szydło pretensji. Mam jednak o to, że pod wieloma względami jest gorzej niż za poprzedników.

Ministerstwo ochrony środowiska, kierowane przez ministra Szyszkę, w zasadzie w ogóle nie troszczy się o wspólne nam wszystkim przyrodnicze zasoby. Polityka ministerstwa starała się za to przychylić nieba różnego rodzaju lobby: od górniczego, przez myśliwskie, po drzewiarskie. Nadmierne wpływy tego ostatniego, zirytowały co prawda nawet prezesa PiS, który zapowiedział zmianę kontrowersyjnej ustawy zezwalającej na dowolne wycinki drzew na prywatnych posesjach, ale problem pozostaje: państwo polskie ciągle istnieje tylko teoretycznie. Paradygmat złotej sarmackiej wolności (do wycinki drzew, do własnego samochodu, do domku na przedmieściu) ciągle wyznacza horyzonty obozu władzy.

Smog jest tego żywym, gryzącym nas wszystkich w oczy dowodem. Dowodzi też tego, że środowisko naturalne ma granice odporności na naszą eksploatację. W postaci smogu duszącego Kraków, Warszawę, Nowy Targ środowisko wysyła nam brutalny komunikat zwrotny. Ten komunikat jest twardym, realnym faktem, którego nie da się zagadać żadną narracją typu "spisek ekologów" - choć część ciągle próbuje.

Jak możemy zareagować na ten komunikat? Potrzebujemy ponadpartyjnej, głęboko przemyślanej zakrojonej na lata strategii środowiskowej. Połączonej z polityką społeczną, mieszkaniową, miejską, socjalną i przemysłową. Nie zwalczymy smogu bez rozwoju miejsc pracy poza metropoliami, inwestycjami w transport publiczny, w pomoc dla uboższych gospodarstw domowych w energetycznej modernizacji ich zasobów mieszkalnych. Bez władz miejskich twardo przekonanych, że miasto nie jest tortem, którego kawałki dowolnie wykrawać mogą deweloperzy i gotowych egzekwować politykę dobra wspólnego - walczyć o parki, tereny zielone, ograniczenia ruchu kołowego, korytarze napowietrzające.

Niestety, nic nie zapowiada takiej dobrej rewolucji w polskiej polityce. Na razie obie strony polsko-polskiej wojny zgodne są raczej w przekonaniu, że smog to problem przejściowy, który w końcu rozwieje wiatr. W końcu z pewnością tak. Tylko wcześniej możemy się w nim wszyscy podusić.

Jakub Majmurek dla WP Opinii

Źródło artykułu:WP Opinie
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)