Jakub Majmurek: Polityczna mina niedzielnego handlu
Propozycje zakazu handlu w niedzielę wracają w polskiej debacie publicznej co kilka lat. Wysuwają je tradycyjnie partie katolickiej prawicy i związane z nią związki zawodowe. Obecnie jakaś forma ograniczeń niedzielnego handlu wydaje się mieć największe w III RP szanse realizacji. Wystąpiła z nią bowiem "Solidarność", nie tylko jedna z największych centrali związkowych, ale również ta najbliższa obecnej władzy. A w ramach PiS-u jest wielu polityków, którzy w przeszłości do propozycji zakazu odnosili się co najmniej ze zrozumieniem. W dodatku, jak doskonale wiemy, parlamentarno-prezydencka maszynka PiS każdą propozycję jest w stanie zmienić w prawo w ciągu niecałego miesiąca – o ile tylko "centralny ośrodek dyspozycyjny" w partii podejmie taką decyzję.
07.04.2017 | aktual.: 08.04.2017 16:43
W tej sprawie ośrodek chyba jednak ciągle się waha. Nie ma się co dziwić. Sprawa zakazu handlu w niedzielę wcale nie jest taka prosta. Jest równie wiele dobrych, merytorycznych argumentów za zakazem (czy jakąś formą ograniczenia niedzielnego handlu), co przeciw niemu. W dodatku wprowadzenie zakazu byłoby dziś posunięciem politycznie ryzykownym. Sama debata na temat może okazać się mocno kłopotliwa dla rządzącej partii, choć także dla pozaparlamentarnej lewicy.
Prawo do niedzieli
Dlaczego w ogóle pomysł przymusowo wolnych od handlu niedziel wart jest rozważenia? Uzasadniając przedstawiony przez "Solidarność" projekt, przewodniczący związku, Piotr Duda, powiedział, że "niedziela powinna być dla Boga i rodziny". Trudno byłoby wymyśleć głupsze uzasadnienie dla projektu związku. Przedstawienie sprawy w takich kategoriach, zraża automatycznie do pomysłu "Solidarności" bardziej świecko nastawionych Polaków i Polki. Wkładanie Boga do regulacji handlowych sprawia, że mniej religijnie zaangażowani obywatele postrzegać będą propozycję zakazu niedzielnego handlu jako kolejny zamach prawicy na rozdział Kościoła od państwa i krok w stronę państwa wyznaniowego.
Tymczasem w sprawie wolnych niedziel w handlu Bóg odgrywać powinien najmniejszą rolę. W wolnych niedzielach dla sprzedawców stawką jest przede wszystkim zapewnienie licznym pracownikom handlu sensownej równowagi między czasem wolnym a pracą. Zagwarantowanie im prawa do rzeczywistego odpoczynku i regeneracji sił.
Oczywiście, odpoczywać można także w inne dni tygodnia. Wielu ludziom źle odpoczywa się jednak w samotności. Zależy im szczególnie na tym wolnym czasie, który mogą spędzić ze swoimi bliskimi: rodziną, przyjaciółmi. A tak się składa, że dniem tygodnia, gdy najłatwiej jest skoordynować taki wolny czas większej liczby osób, ciągle pozostaje niedziela. Wolne niedziele cywilizowałyby czas pracy zatrudnionych w handlu, nadawałyby mu sensowny rytm, pomagały planować wspólne działania z bliskimi z rozsądnym wyprzedzeniem. Dlatego też wolne niedziele w handlu są normą w wielu rozwiniętych gospodarkach rynkowych, na czele z Niemcami i Austrią.
Z drugiej strony w Niemczech czy w Austrii pracuje się o wiele mniej. Ludzie mają tam faktycznie czas, by zrobić wszystkie potrzebne zakupy w pozostałe dni tygodnia, nie potrzebują do tego niedziel. W Polsce zakaz handlu w niedzielę byłby o wiele bardziej uciążliwy dla klientów sklepów niż nad Renem czy Dunajem.
Nie należy też zapominać, że w Polsce w handlu często dorabiają sobie studenci. Dla nich to właśnie sobota i niedziela są najbardziej wygodnymi dniami do pracy. Z kolei dla innych pracowników odpracowanie niedzieli oznacza możliwość wzięcia wolnego w środku tygodnia i załatwienia ważnych spraw w urzędzie czy u lekarza. Przeciw zakazowi handlu w niedzielę jest druga największa centrala związkowa, OPZZ. Opowiada się ona za tym, by w niedzielę sklepy mogły handlować, ale płacąc pracownikom znacznie wyższe stawki niż w dni powszednie. Organizacje pracodawców bardziej skłonne byłyby do takiego rozwiązania niż do całkowitego zakazu.
Wprowadzając prawne regulacje pracy w dni wolne trzeba też mieć na uwadze to, że do tego, by sensownie spędzić czas wolny, bardzo często potrzebujemy pracy innych ludzi. Kogoś, kto poda nam burgera z food trucka, kawę w kawiarni, wpuści do zoo, kina czy muzeum, zawiezie w miejsce, gdzie chcemy wypocząć. Sensownie uregulowany rynek pracy powinien łączyć pracę jednych z wolnym czasem innych.
Nudny kompromis
Biorąc pod uwagę te wszystkie czynniki, w kwestii handlu w niedzielę najsensowniejszy byłby jakiś kompromis uwzględniający prawo pracowników sklepów do wypoczynku, czasu wspólnie spędzanego z rodziną i ustalonego rytmu pracy z potrzebami ludzi, dla których niemożliwość zrobienia zakupów w niedzielę byłaby faktyczną niedogodnością.
Można by więc zastanowić się nad systemem, w którym jedna niedziela albo nawet dwie w miesiącu pozostają wolne od handlu (np. pierwsza i trzecia), w pozostałe zaś pracownicy otrzymują z kolei wyższe stawki. Taki kompromis rozsądnie godziłby interesy wszystkich zainteresowanych stron: klientów sklepów, ich pracowników i właścicieli.
Problem w tym, że kwestia handlu w niedzielę jest zbyt silnie symbolicznie obciążona, by dało się ją rozwiązać bez gwałtownych politycznych emocji w czysto "techniczny" sposób. Trudno będzie także przystać na taki kompromis "Solidarności", która wyraźnie przelicytowała problem całkowicie wolnych od handlu niedziel.
Całkowity zakaz handlu PiS mógłby próbować sprzedać jako kolejne zwycięstwo rządu „przywracającego godność” Polkom i Polakom, którzy dzięki bezkompromisowej postawie partii z Nowogrodzkiej w końcu nie będą musieli pracować w niedziele dla – głównie należących do niepolskiego kapitału – sieci handlowych. Wokół kompromisu trudno będzie zbudować taką narrację.
Niewygodna dyskusja
Bardziej prawdopodobny scenariusz to ten, gdzie wszystko zostaje, jak jest. Bo także całkowity zakaz handlu w niedzielę mógłby wyjść PiS politycznie bokiem. Wpisywałby się co prawda w socjalny pakiet partii, jeszcze silniej wiązałby z nią "Solidarność" i przekonywał do Nowogrodzkiej część klasy ludowej (pracownicy handlu i ich rodziny), ale polityczna cena za pozyskanych w ten sposób sympatyków mogłaby okazać się zbyt duża.
Inicjatywa "Solidarności" to dla PiS bardzo niewygodny podarunek. Dyskusja o zakazie handlu w niedzielę otwiera rządzącej partii kolejny front. A kolejne fronty – w sytuacji wojny z Europą, sędziami, Muzeum II Wojny Światowej – to ostatnie, czego rząd dziś potrzebuje. Przyjęty głosami PiS zakaz antagonizowałby dużą część społeczeństwa, przyzwyczajoną do możliwości zrobienia zakupów w niedzielę. Zakaz z pewnością wiązałby się z odpływem od PiS wyborców z centrum (zwłaszcza z klasy średniej), wściekłych na to, że w imię własnych ideologicznych uprzedzeń władza bez sensu utrudnia im życie. Reprezentujący tą grupę wyborców publicyści bliskich PiS mediów przestrzegają teraz zdecydowanie partię przed takim scenariuszem. Z drugiej strony PiS nie może wyrzucić do kosza obywatelskiego projektu. Odrzucenie propozycji "Solidarności" osłabiałoby socjalny wizerunek PiS.
Na dyskusji o zakazie zyska za to liberalna opozycja – PO i Nowoczesna. Może łatwo ustawić się teraz w roli obrończyni zdrowego rozsądku przed PiS i zapunktować u centrowego elektoratu rządzącej partii. Elektorat socjalny, który mogłoby zrazić takie jednostronne opowiedzenie się za pracą w niedzielę, i tak na Nowoczesną czy Platformę za bardzo nie głosuje.
Na miejscu Jarosława Kaczyńskiego w nieskończoność przeciągałbym więc sprawę, zatapiając ją w niekończących się dyskusjach nad szczegółami w komisjach i unikając jednoznacznych deklaracji, czy zakaz w końcu będzie czy nie.
Problem dla lewicy
Z badań zrobionych na zlecenie "Dziennika Gazety Prawnej" wynika, że najbardziej przeciwni zakazowi handlu w niedziele są wyborcy SLD i Razem. Badanie robione było na niewielkiej próbie i nie można wyciągać z niego zbyt daleko idących wniosków, tym niemniej obie te partie mają taktyczny problem przy okazji dyskusji o zakazie.
Poparcie dla propozycji "Solidarności" odbiera im polityczną podmiotowość – wyborca słusznie może się zapytać po co mu właściwie lewica, skoro popierane przez nią postulaty wciela w życie PiS i sprzymierzony z nim związek zawodowy. Opowiedzenie się za zakazem zrazi też do lewicy postępową klasę średnią – zwłaszcza wtedy, gdy uzasadnienie dla wolnej od handlu niedzieli będzie miało religijny charakter. A postępowe mieszczaństwo jest konieczną częścią każdego, zdolnego do realnej walki o władzę centrolewicowego bloku wyborczego.
Z drugiej strony, opowiadając się przeciw zakazowi, lewica może zrazić do siebie pracowników handlu i ich rodziny, grupę, jaka z pewnością stanowić powinna część jej bazy. Łatwo wystawiłaby się też w ten sposób na ataki PiS i jej mediów, zawsze chętnych przeciwstawiać oderwanych od życia lewaków zafiksowanych na prawach zwierząt i genderze, Prawu i Sprawiedliwości – prawdziwie ludowej partii zdolnej przeciwstawić się wielkiemu kapitałowi w imieniu praw kasjerek z marketów do godnego życia.
Co w tej sytuacji może zrobić lewica? Pozornie niewiele. Nie ma przecież swoich mediów ani reprezentacji w parlamencie. Licząc jednak na to, że sam PiS będzie sprawę przeciągał, warto, by Razem i SLD zaproponowało własną narrację na temat modelu równowagi między czasem wolnym i pracą. Polityczne lewice i bliskie im środowiska eksperckie, mają wiedzę, pozwalającą przedstawić ten problem w bardziej subtelnych kategoriach niż opozycja "niedzieli dla Boga" i "prawa do zakupów".
Wiedzę tę trzeba jednak szybko przekuć na mocne i społecznie rezonujące hasła. Z tym lewica ma od dawna w Polsce problem, nie ma też wiele czasu na to, by opinia publiczna przyswoiła jej propozycje. Niestety, innych warunków do politycznej gry – nie tylko w sprawie niedzielnego handlu - nie będzie miała w najbliższym czasie i albo się w nich odnajdzie albo jeszcze bardziej zmarginalizuje. Sprawa handlu w niedzielę może być więc dla sił na lewo od liberałów tyleż trudnym, co pożytecznym poligonem przed czekającymi ją wielkimi politycznymi bitwami.
Jakub Majmurek dla WP Opinie