Jak wytropiono i zabito Zarkawiego
Wytropienie i zgładzenie
przywódcy irackiej Al-Kaidy, Abu Musaba az-Zarkawiego, było
kulminacją kilkuletniego i kosztującego ponad pół miliarda dolarów
pościgu, w którym uczestniczyły setki żołnierzy, szpiegów,
informatorów i analityków.
09.06.2006 | aktual.: 09.06.2006 15:52
Na konferencji prasowej w czwartek gen. Caldwell powiedział, że gdy komandosi amerykańscy dotarli do ruin domu, Zarkawi już nie żył. W rozmowie z telewizją Fox News generał skorygował swoją wypowiedź. Poinformował, że pierwsi do miejsca ataku bombowego dotarli iraccy policjanci i śmiertelnie rannego Zarkawiego położyli na noszach. Następnie zjawili się Amerykanie i zidentyfikowali Zarkawiego; wkrótce potem terrorysta zmarł. Początkowo, według żołnierzy amerykańskich, którzy go widzieli, Zarkawi był jeszcze przytomny - powiedział Caldwell. - Nie ulega wątpliwości, że zdawał sobie sprawę, kim oni byli, gdyż, jak mi mówiono, próbował zsunąć się z noszy i uciec, świadom, że ma do czynienia z wojskami USA.
Zobacz także galerię: Abu Musab al-Zarkawi nie żyje
Do tropienia najgroźniejszego terrorysty w Iraku użyto najnowocześniejszych środków technicznych, od nasłuchu elektronicznego po samoloty bezpilotowe, ale na samym finiszu ścigającym pomogła czyjaś zdrada.
Pościg zakończył się w środę wieczorem, gdy 230-kilogramowa bomba zrzucona z samolotu F-16 i naprowadzona na cel laserem zburzyła skromny piętrowy domek otoczony przez gaje palmowe i pomarańczowe w miejscowości Hibhib, 60 km na północ od Bagdadu.
Pod gruzami domu zginął Zarkawi, jego zastępca i przewodnik duchowy, szejk Abu Abdul Rahman al-Iraki, oraz pięć innych osób, w tym kobieta i dziecko.
W ciągu ostatnich kilkunastu miesięcy Amerykanie byli co najmniej trzy razy bardzo bliscy schwytania "emira irackiej Al-Kaidy". W lutym 2005 roku podczas obławy wokół Ramadi, 110 km na zachód od Bagdadu, w ręce Amerykanów wpadł kierowca Zarkawiego, jeden z jego współpracowników i laptop terrorysty, on sam jednak zdołał wyskoczyć ze ściganego samochodu i zmylić pogoń.
Na początku maja amerykańskie pismo wojskowe "Army Times" podało, że w kwietniu podczas obławy w Jusufii, 20 km na południe od Bagdadu, żołnierze sił specjalnych USA byli "o kilka przecznic" od Zarkawiego.
Przełom nastąpił w ostatnich tygodniach, kiedy - jak podał w czwartek rzecznik wojsk USA w Iraku gen. William Caldwell - zaczęto tropić szejka Rahmana, w przekonaniu, że prędzej czy później doprowadzi ich do Zarkawiego. O tym, że Rahman jest najbardziej zaufanym doradcą Zarkawiego, powiedział Amerykanom podczas przesłuchań jeden z dżihadystów Al- Kaidy.
Od kilku tygodni Rahmana wypatrywały nieprzerwanie bezpilotowe samoloty zwiadowcze wyposażone w kamery. Amerykanie wiedzieli odtąd o każdym kroku "doradcy duchowego".
Kłopot polegał na tym, że nie dawało się ustalić ze stuprocentową pewnością, kiedy w trakcie swoich podróży Rahman spotyka się z Zarkawim, a kiedy odwiedza kogoś innego. Zarkawi był bardzo ostrożny i nigdy nie korzystał z telefonów komórkowych, wiedząc, że Amerykanie łatwo go namierzą. W razie potrzeby używał ręcznego telefonu satelitarnego, którego sygnały trudniej wyśledzić.
Amerykanom i wywiadowi irackiemu przez cały czas brakowało informatora w samej irackiej Al-Kaidzie, kogoś, kto mógłby zdradzić, a kto cieszyłby się takim zaufaniem Zarkawiego, że znałby jego kryjówki. Jak jednak pisze "New York Times", powołując się na anonimowe źródło w Pentagonie, w końcu taki człowiek się znalazł. Właśnie on poinformował o spotkaniu Rahmana z Zarkawim w Hibhibie.
O tym, że Zarkawiego zdradził jeden z irackich dżihadystów, powiedział dziennikowi także doradca władz irackich do spraw bezpieczeństwa narodowego Muwafak ar-Rubaji. Udało się nam przeniknąć do tej organizacji - oświadczył bez podawania szczegółów. "New York Times" pisze, że na razie nie wiadomo, jakim sposobem nieznany informator zdołał przekazać wiadomość o miejscu pobytu Zarkawiego, ale uniknąć śmierci w nalocie na kryjówkę.
Pewną wskazówką może być relacja 40-letniego taksówkarza z Hibhibu, Muhammada Ismaela. Powiedział on w czwartek reporterom "New York Timesa", że poprzedniego dnia wieczorem zauważył coś dziwnego: trzy samochody z zaciemnionymi oknami podjechały przed mały, otoczony palmami daktylowymi dom, który przez ponad trzy lata stał pusty. Po pewnym czasie jeden z trzech samochodów odjechał w nieznanym kierunku. Być może właśnie w nim znajdował się człowiek, który wydał Zarkawiego.
Otrzymawszy, jak powiedział gen. Caldwell, "stuprocentowo pewną" informację o miejscu pobytu Zarkawiego, Amerykanie zareagowali błyskawicznie. Komandosi z jednostki antyterrorystycznej Task Force 145, stacjonującej w bazie lotniczej w Baladzie, zjawili się w Hibhibie i otoczyli gaj, w którym stał domek-kryjówka. Przelot trwał krótko, bo baza w Baladzie leży około 40 km od Hibhibu.
Równocześnie w rejon Hibhibu wysłano dwa wielozadaniowe samoloty myśliwskie F-16 uzbrojone w bomby precyzyjnego rażenia.
Taksówkarz Ismail, który widział, jak komandosi opuszczają się po linach z śmigłowców Black Hawk i otaczają całą miejscowość, powiedział "New York Timesowi", że gdy żołnierze zajęli stanowiska wokół gaju palmowego, ktoś z domku zaczął strzelać. Amerykanie odpowiedzieli ogniem, ale strzelanina nie trwała długo. Po chwili jeden z F-16 krążących nad Hibhibem zrzucił na domek 230-kilogramową bombę.
Minister obrony USA Donald Rumsfeld powiedział w czwartek w Brukseli, gdzie przebywał na spotkaniu ministrów NATO, że decyzję, by zbombardować kryjówkę Zarkawiego, powzięto po części z obawy, że jeśli podejmie się próbę schwytania terrorysty, może znów się wymknąć. Dowódcy "doszli do wniosku, że w razie akcji lądowej nie da się uniknąć ryzyka, iż Zarkawi ucieknie" - wyjaśnił Rumsfeld. - Dlatego użyli lotnictwa i zaatakowali budynek, w którym przebywał. Według relacji Ismaela dla "New York Timesa", druga bomba spadła na dom sekundy po pierwszej. Cała miejscowość trzęsła się pod naszymi stopami - powiedział taksówkarz.
Na wideo wykonanym przez lotnictwo i pokazanym w czwartek na konferencji prasowej w Bagdadzie widać było potężną eksplozję i pióropusze dymu i pyłu. Generał Caldwell powiedział, że gdy komandosi amerykańscy dotarli do ruin domu, Zarkawi już nie żył. Martwemu terroryście pobrano odciski palców, zbadano także tatuaże i blizny po ranach, aby upewnić się, że jest to Zarkawi.
Ed O'Connell, emerytowany oficer wywiadu lotniczego USA, który uczestniczył w ściganiu Osamy bin Ladena i innych terrorystów w Afganistanie, Iraku i Jemenie, powiedział agencji Associated Press, że cała kilkuletnia operacja wytropienia Zarkawiego pochłonęła przeszło 500 milionów dolarów.
Zdaniem O'Connella, Zarkawiego - urodzonego w Jordanii - mogło zgubić to, że w ostatnich miesiącach zaczął zacieśniać kontakty z partyzantami sunnickimi, aby umocnić swą pozycję, osłabioną wskutek oskarżeń władz irackich i Amerykanów, iż jest w Iraku intruzem i masowym mordercą cywilnej ludności.
Nie wyszło mu to na dobre, bo w tym samym czasie również ambasador USA Zalmay Khalilzad zaczął uśmiechać się do sunnitów - powiedział O'Connell. Dał do zrozumienia, że informatorem, który wyjawił miejsce pobytu Zarkawiego, był "ktoś z szeregów partyzanckich".