Jak wygląda reforma Zalewskiej w praktyce? Te sytuacje mogą zaskakiwać
Rząd zachwala reformę edukacji, ale nie mówi nam wszystkiego. Zmiany w szkolnictwie wywołały wiele problemów dla placówek.
27.09.2017 | aktual.: 27.09.2017 10:59
"Gazeta Wyborcza" wytyka rządowi paradoksy, do których doszło w związku z wprowadzeniem reformy szkolnictwa.
Według gazety, do części szkół podstawowych, które powstały w miejsce likwidowanych gimnazjów nie chciał zapisać się ani jeden pierwszoklasista. Jako przykład podana jest podstawówka z Poznania. "GW" ostrzega, że kiedy szkoły opuszczą ostatni gimnazjaliści szkołom grozi likwidacja i zwolnienia. W niektórych ma być tylko kilkunastu nowych uczniów (SP nr 72 w Gdańsku przyjęto tylko 12).
W innych szkołach ma być problem dokładnie odwrotny - przepełnienia. Powodem jest dodatkowy rocznik (siódma klasa), ten który nie poszedł do gimnazjów. W jednej ze szkół w Krakowie na 340 miejsc w szkole jest 670 uczniów. "Wyborcza" twierdzi, że zdarzają się przypadki, że dzieci muszą nosić ławki i krzesła z powodu braku miejsc w salach. Pada tu przykład szkoły podstawowej nr 56 w Katowicach. Powstała tam 34-osobowa klasa.
W niektórych szkołach miały zostać wprowadzone lekcje na zmiany. Jedna z placówek myśli z kolei o lekcjach wychowania fizycznego w soboty. Dziennik twierdzi, że w szkole w Wirach (woj. wielkopolskie) uczniowie z powodu przepełnień muszą uczyć się w blaszanych kontenerach.
Sporym problemem są też tzw. "szkołokrążcy". Tym mianem określa się nauczycieli, którzy muszą w wyniku reformy prowadzić lekcje w kilku szkołach, aby wyrobić cały etat. Kłopoty ma także część uczniów, która musi przemieszczać się między szkołami, gdyż nie wszystkie placówki są odpowiednio dostosowane.
Źródło: "Gazeta Wyborcza"