Jak Wildstein wyniósł listę z IPN?
Pięcioosobowy zespół w IPN bada
okoliczności, w jakich publicysta "Rzeczpospolitej" Bronisław
Wildstein uzyskał listę 240 tys. nazwisk osób, których akta
przechowuje IPN. Zastępca Prokuratura Generalnego Kazimierz
Olejnik zapowiedział, że prokuratura zajmie się tą sprawą, kiedy
otrzyma doniesienie o popełnieniu przestępstwa.
31.01.2005 | aktual.: 01.02.2005 06:35
Prokuratura nie otrzymała z IPN informacji, że zostało złamane prawo. Olejnik zastrzegł, że to prezes Instytutu będzie musiał wyjaśnić, co dokładnie się stało.
Powołanie zespołu do zbadania tej sprawy zapowiadał jeszcze w sobotę prezes IPN Leon Kieres po tym, gdy okazało się, że Wildstein przekazał listę z nazwiskami innym dziennikarzom. W poniedziałek Kieres odmawiał mediom wypowiedzi na ten temat. W środę z informacją zespołu ma się zapoznać kolegium Instytutu.
Publicysta Bronisław Wildstein odchodzi z redakcji "Rzeczpospolitej". Redaktor naczelny "Rzeczpospolitej" Grzegorz Gauden uznał, że nie widzi możliwości dalszej współpracy ze mną, więc uznałem, że powinienem odejść - powiedział Wildstein wieczorem w TVN24.
Zdaniem premiera Marka Belki, skopiowanie listy około 240 tysięcy nazwisk tajnych współpracowników SB, funkcjonariuszy SB, osób pokrzywdzonych i tych, które SB wytypowała do ewentualnej współpracy, przez Wildsteina, a następnie przekazanie jej dziennikarzom, jest "w istocie końcem lustracji".
W opinii członka kolegium IPN prof. Andrzeja Paczkowskiego, Wildstein działał w złej wierze, kopiując listę i przekazując ją dziennikarzom.
W opinii wicemarszałka Sejmu Tomasza Nałęcza (SdPl), Wildstein wynosząc z IPN listę naruszył przysługujące IPN prawo do własności intelektualnej, wynikające z prawa autorskiego. Nie zgadza się z tym dr Rafał Sarbiński, specjalizujący się w dziedzinie prawa autorskiego, nazywając absurdem twierdzenie, że alfabetyczny zestaw nazwisk z sygnaturami to utwór podlegający prawu autorskiemu.
Zdaniem prawników nie można mówić o naruszeniu jakiegoś przepisu prawa przez wyniesienie listy z IPN, dopiero ewentualne jej opublikowanie może spowodować pozwy cywilne przeciw temu, który by to zrobił. Według nich, pomówieniem byłoby bowiem opublikowanie listy, czy nawet jej fragmentów, z nieuprawnionym stwierdzeniem, że to "lista agentów", bez sprawdzenia, co kryje teczka danej osoby.
Przewodnicząca Rady Etyki Mediów Magdalena Bajer uważa, że ujawnianie zawartości "teczek" powinno być prowadzone rozważnie i powoli przez powołany do tego IPN. Pośpiech może tylko ten proces zepsuć. Postępowania Wildsteina nie chciała oceniać szefowa Stowarzyszenia Dziennikarzy Polskich Krystyna Mokrosińska. Szef Stowarzyszenia Dziennikarzy RP Jerzy Domański uważa zachowanie publicysty za niegodne dziennikarza.
W obronie Wildsteina kilkunastu publicystów wystosowało list otwarty. Napisali w nim, że nie wykradł on z IPN tajnej, ubeckiej listy, tylko skopiował jawną bazę danych z zasobów archiwalnych IPN. Przypomnieli, że dziennikarz "Rz" nigdzie tej listy nie publikował, ani też nie twierdził, że jest to lista agentów SB.
W sobotę "Gazeta Wyborcza" podała, że z IPN wyciekła lista ok. 240 tysięcy nazwisk tajnych współpracowników i kandydatów na tajnych współpracowników SB. Wildstein oświadczył, że to on ją uzyskał z IPN. Na pewno te dokumenty nie znalazły się w rękach pana Wildsteina w związku z określonymi procedurami obowiązującymi w IPN; zostało nadużyte zaufanie do Instytutu - oświadczył prezes IPN Leon Kieres.
Na liście znaleźli się m.in. prof. Jadwiga Staniszkis i prof. Andrzej Paczkowski z kolegium IPN. Oboje, jak oświadczył w niedzielnym programie "Summa Zdarzeń" w TVP prof. Andrzej Friszke z kolegium Instytutu, nic o tym nie wiedząc, byli wytypowani przez SB do pozyskania na tajnych współpracowników. Staniszkis podkreśla, że nadal jest zwolenniczką lustracji, nie zapowiada też żadnych kroków prawnych w związku ze sprawą "listy Wildsteina".