Jak Turcja porywa swoich obywateli. Globalna czystka po "puczu" wciąż trwa
Porwania, represje i groźby. To wszystko nieustannie spotyka ze strony tureckich służb Turków związanych z ruchem Fethullaha Gulena mieszkających poza granicami kraju. Także w Polsce.
12 lipca turecki biznesmen Salih Zeki Yigit siedział w założonej przez siebie restauracji w centrum Odessy, kiedy do lokalu weszło kilku "smutnych panów", którzy w niedwuznacznych słowach kazali mu wsiąść do zaparkowanego pod restauracją auta. Jak się wkrótce okazało, smutni panowie należeli do MIT, niesławnej tureckiej służby wywiadowczej. Najpierw wywieźli go do miejscowego tureckiego konsulatu, a potem z powrotem do Turcji. Trzy dni później podobny los spotkał tureckiego blogera Yusufa Inana w Mikołajowie na południowym wschodzie Ukrainy. Obydwaj mężczyźni odpowiedzą przed sądem. Za co? Ich winą jest przynależność do ruchu Fethullaha Gulena, islamskiego kleryka obwinianego przez Ankarę o zorganizowanie nieudanego przewrotu w lipcu 2016 roku.
Uprowadzenie Turków nie było jednorazową akcją. To część prowadzonej z ogromnym rozmachem akcji tureckich służb na całym świecie. Po tym, jak w wyniku puczu wewnątrz Turcji aresztowano ponad 150 tysięcy osób, kolej przyszła na sympatyków ruchu Gulena za granicą. Według oficjalnych komunikatów, Yigit i Inan byli ofiarami numer 82 i 83 programu uprowadzeń tureckich obywateli z 19 obcych krajów.
- Ani na Wschodzie, ani na Zachodzie żaden członek tej organizacji nie może czuć się tak bezpiecznie, jak przedtem. Jeśli nie dzisiaj, to jutro każdy członek FETO (Terroryczna Organizacja Fethullaha Gulena) zapłaci za tę zdradę przeciwko krajowi i narodowi - zapowiadał prezydent Recep Erdogan jeszcze w 2016 roku. Jak się okazało, nie były to puste groźby.
Globalna czystka
Gulen, niegdyś sojusznik prezydenta Erdogana, dziś jest w Turcji wrogiem publicznym numer 1. Jest twórcą ruchu religijno- społecznego Hizmet, do którego należały setki tysięcy, jeśli nie miliony Turków, często tych z klasy średniej i państwowych elit. Dlatego właśnie byli oni podejrzewani przez Erdogana o tworzenie "państwa w państwie" i knucie spisków przeciwko rządzącym. Ale ofiarami trwającej czystki padają często "zwykli" ludzie, mający jakiekolwiek związki z ruchem Gulena. Dotyczy to także zagranicznych ofiar czystki. Na przykład wśród sześciu uprowadzonych z Kosowa było po zwykłymi nauczycielami w szkole prowadzonej przez ruch Gulena.
Przypadek Kosowa był zresztą właściwie jedynym, który zakończył się międzynarodowym skandalem i dyplomatycznymi. Większość państw albo dawało Turkom milczącą zgodę, albo wręcz współpracowało. Najchętniej robiły to kraje środkowej Azji, takie jak Tadżykistan czy Kazachstan, które pozwoliły na sprowadzenie do Turcji kilkudziesięciu gulenistów. Podobnie spolegliwe byli sąsiedzi Turcji z Kaukazu, szczególnie Azerbejdżan (ale też Gruzja).
Co ciekawe, niewiele brakowało, by w tym gronie znalazły się też Stany Zjednoczone. Były doradca ds. bezpieczeństwa narodowego Donalda Trumpa, gen. Mike Flynn zgodził się pomóc tureckim służbom w schwytaniu ich celu numer jeden: samego Gulena, który od 18 lat przebywa w Pensylwanii. Zanim jednak plan Flynna mógł zostać wcielony, generałem zainteresowały się amerykańskie służby.
Nic nie wskazuje na to, by Ukraina również opierała się Turkom. Jak powiedziało WP źródło dyplomatyczne na Ukrainie, Turcy nie tylko nie zamierzają przepraszać za działanie swoich służb, ale wręcz poinformowali stronę ukraińską, że to dopiero początek. Przedstawili też listę 10 nazwisk swoich kolejnych celów.
Represje zamiast porwań
Tam, gdzie Turcy nie mają takiej swobody jak - np. w państwach Unii Europejskiej - stosują inne techniki. Na przykład w Polsce, gdzie guleniści prowadzą m.in. szkołę i instytut kulturowy. Jak mówi WP jeden z Turków mieszkających w Polsce, członkowie ruchu rutynowo spotykają się z represjami. Ich rozmowy są często podsłuchiwane, paszporty ich rodzin i dzieci są zatrzymywane lub unieważniane. Otrzymują też mniej lub bardziej subtelne groźby. Zaś ci, których paszporty wciąż są ważne i tak nie mają szans na powrót do kraju.
- Dla wszystkich tu jest jasne, że powrót będzie oznaczał więzienie. To oznacza, że być może już nigdy nie zobaczymy się z bliskimi. Którzy zresztą często są nachodzeni w domach i przepytywani przez różnych ludzi - mówi rozmówca WP.
Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl