Jak trudno kolegę poświęcić

Zgoda SLD na aresztowanie Andrzeja Jagiełły,
autora słynnego starachowickiego ostrzeżenia, to nie była krótka
piłka. Liderzy Sojuszu przełamywali opór kolegów kilkanaście
godzin. Klub poselski Sojuszu musiał się zbierać dwa razy, a
premier, marszałek Sejmu i minister sprawiedliwości rzucili na
szalę cały swój partyjny autorytet - pisze "Gazeta Wyborcza".

05.08.2003 | aktual.: 05.08.2003 07:19

Kulisy dziennych i nocnych obrad klubu SLD sprzed tygodnia w sprawie wyrażenia zgody na aresztowanie posła Jagiełły odsłania na łamach "GW" Paweł Smoleński.

Anonimowy poseł SLD powiedział "GW", że w nocy rachował tych, którzy mogą storpedować wniosek. Była to może nawet jedna czwarta klubu. Kurczuk powtórzył, że nie ma żadnych wątpliwości, co do winy Jagiełły. "Padały głosy, że skoro Jagiełło jest takim naszym kolegą, to dlaczego nie myślał o nas, gdy dzwonił do kumpli ze Starachowic. Przywołano przykład pierwszej próby odebrania immunitetu nieżyjącemu już Ireneuszowi Sekule. Nie powiodło się głownie za naszą przyczyną. Lecz Sekuły to nie uratowało, bo immunitet stracił i tak, a odium sprawy spadło na całą lewicę".

"Premier rzucił na szalę cały swój autorytet. Pytał dramatycznie: Myślicie o Jagielle, ale o Sobotce nie? Nie rozumiecie, że to wojna o jednego posła, ale o przyszłość całej formacji. Pewnie niektórych przekonał. Lecz nie mogliśmy ryzykować kolejnej dyskusji. Udało nam się ją uciąć. Mogliśmy iść na głosowanie" - opowiada poseł. (uk)

Źródło artykułu:PAP
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)