Jak Hamas pomógł USA
Amerykanie cieszą się z triumfu Hamasu w Gazie. Na Zachodnim Brzegu urządzą wreszcie pokazową demokrację dla Arabów.
28.06.2007 | aktual.: 28.06.2007 13:58
W palestyńskiej telewizji trwał właśnie program, w którym każdy na antenie może wylać swoje żale. 15 czerwca do palestyńskiej wersji "Hyde Parku" dodzwonił się sympatyk Hamasu i pogratulował zwycięstwa "braciom w Gazie". Gdy prowadzący program zapytał, nad kim to zwycięstwo, widz odparł, że nad "niewiernymi". A na pytanie, czy celem Palestyńczyków nie powinien być raczej triumf nad izraelską okupacją, usłyszał: – Na Boga, okupacja jest lepsza niż ci niewierni! "Niewierni" to członkowie Fatahu, których Hamas właśnie przepędził z Gazy. Fatah i Hamas od kilku lat walczą o władzę w Autonomii Palestyńskiej. Pierwsza z tych organizacji ma terrorystyczną przeszłość, ale dziś kreuje się na poważną partię polityczną. Hamas to fundamentaliści islamscy, znani głównie z samobójczych zamachów w Izraelu. I z tego, że w styczniu ubiegłego roku wygrali wybory parlamentarne w Autonomii.
W tydzień bojówki Hamasu rozbroiły podległe Fatahowi siły bezpieczeństwa Autonomii. Wyszkoleni za amerykańskie pieniądze żołnierze bez walki uciekli z koszar. W rezultacie 14 czerwca Autonomia Palestyńska rozpadła się na dwie części. W Gazie pełną władzę przejęli fundamentaliści, a na Zachodnim Brzegu Jordanu wciąż rządzi świecki Fatah.
Gdy tylko opadł kurz po uciekających z Gazy żołnierzach Fatahu, inicjatywę przejął urzędujący w Ramallah prezydent Autonomii (i jednocześnie szef Fatahu) Mahmud Abbas. Zdymisjonował premiera Ismaila Haniję z Hamasu i powołał nowy rząd złożony wyłącznie z członków Fatahu. Premierem został chrześcijanin Salam Fajad, lepiej znany urzędnikom Banku Światowego, gdzie pracował przez osiem lat, niż Palestyńczykom.
Gratulacje od przyjaciół
Dyplomaci z USA i Europy natychmiast ruszyli z gratulacjami dla nowego premiera. Amerykańska sekretarz stanu Condoleezza Rice nie kryła zadowolenia z tego, że "w końcu mamy z kim rozmawiać w Palestynie", i zapowiedziała zniesienie dyplomatycznego i finansowego embarga nałożonego na Autonomię przez Amerykanów po zwycięstwie wyborczym Hamasu. Następny w kolejce z gratulacjami był szef dyplomacji Unii Europejskiej Javier Solana.
Radości zachodnich rządów nie mąci to, że Abbas nie kontroluje Autonomii ani na papierze, ani na ulicy. Zgodnie z konstytucją prezydent może zdymisjonować rząd, ale ten i tak funkcjonuje do powołania nowego gabinetu lub rozpisania wyborów. Dlatego rząd Hanii wciąż jest prawomocnym ośrodkiem władzy, a gabinet premiera Fajada nie ma szans na poparcie zdominowanego przez Hamas parlamentu. Ale nawet gdyby je zdobył, władza nie obejmowałaby Gazy, a na Zachodnim Brzegu byłaby iluzoryczna. Bo jak rządzić terytorium, którego czwarta część jest wyjęta spod jurysdykcji Palestyńczyków (osiedla izraelskie), a reszta jest poszatkowana przez drogi "tylko dla Izraelczyków"? Gratulując Palestyńczykom nowego, wirtualnego rządu, zachodni dyplomaci zachowują się tak, jakby problem Hamasu i Gazy wyparował. Pojawiły się nawet głosy, żeby prezydent Abbas przeznaczył odblokowane pieniądze tylko na pomoc dla Zachodniego Brzegu, mimo że sam George W. Bush podkreśla, że "Abbas jest prezydentem wszystkich Palestyńczyków".
Sytuacją zachwycony jest Izrael. Minister spraw zagranicznych Cipi Livni ramię w ramię z Amerykanami pochwaliła decyzję Abbasa o powołaniu nowego rządu i zapowiedziała, że chaos w Gazie zmusza Izrael do blokady przejść granicznych z palestyńską enklawą. Oznacza to, że mieszkańcom Gazy (półtora miliona osób) wkrótce może zabraknąć żywności i energii.
Dlaczego Hamasowi tak łatwo udało się zdobyć kontrolę nad Gazą? – Z tego samego powodu, dla którego 18 miesięcy temu Hamas przejął kontrolę nad palestyńskim parlamentem: bo ma poparcie Palestyńczyków – mówi „Przekrojowi” Ghazi Rabab z Uniwersytetu w Ammanie. I wcale nie chodzi o to, że Hamas zakłada szkoły i pomaga najbiedniejszym. Ludzie nie głosowali na Hamas, ale przeciwko Fatahowi, który z legendarnego ruchu narodowego stał się skorumpowaną agencją ochrony mienia swoich przywódców.
Poza tym Hamas oferuje ludziom spójną, islamską wizję świata, w której gorsze od izraelskiej okupacji jest życie na jednej ulicy z niewiernymi, a działania polityczne tłumaczy się zasadami Koranu. Program Fatahu, po tym jak organizacja odcięła się od socjalizmu, stał się wydmuszką pomalowaną w palestyńskie barwy narodowe.
Ale nie tylko popularność Hamasu wśród Palestyńczyków powinna martwić Izrael. Kryzys, który wybuchł w Gazie, wcale nie był korzystny dla przywódców Hamasu. Do starć prawdopodobnie by nie doszło, gdyby lokalni przywódcy mieli lepszą kontrolę nad szeregowymi członkami tej organizacji. Wyrzucenie Fatahu z Gazy oznacza, że teraz to Hamas będzie musiał rozmawiać z Izraelem, którego państwowości nie uznaje, na przykład o wznowieniu dostaw żywności do Strefy. Na tej nowej, niewygodnej dla przywódców Hamasu sytuacji skorzysta kto inny. I nie będzie to Izrael. Ajatollahowie szachują
Coraz więcej sąsiadów Izraela utrzymuje bliskie kontakty z innym regionalnym mocarstwem – Iranem. Izraelczycy boleśnie się o tym przekonali latem ubiegłego roku, kiedy libański Hezbollah wciągnął ich w przegraną wojnę partyzancką. Hezbollah pozostaje w ścisłym związku z Iranem, który nie mogąc sobie jeszcze pozwolić na bezpośrednią konfrontację z Izraelem, wypowiada mu wojny przez swoich sojuszników.
Iran nie ukrywa, że również Hamas jest jego podopiecznym. Szyickim władzom w Teheranie nie przeszkadza nawet to, że palestyńscy fundamentaliści są sunnitami. Liczy się wspólny wróg – Izrael. I choć interesy podopiecznego nie zawsze pokrywają się z interesami sponsora, to efekty przypadkowego kryzysu w Gazie są Iranowi bardzo na rękę. Teraz ajatollahowie szachują Tel Awiw z dwóch stron. W jordańskiej prasie pojawiły się nawet pogłoski, że Iran planuje tego lata powtórkę ubiegłorocznej wojny w południowym Libanie. Tym razem pierwsze rakiety mają polecieć na Izrael z Gazy. Z tą różnicą, że teraz Hezbollah może przyjść Hamasowi z odsieczą. Takiego scenariusza amerykańscy politycy na razie nie biorą pod uwagę. Przynajmniej w wypowiedziach publicznych.
Amerykanie mają już za to nowy pomysł na demokratyzację Arabów. Podczas spotkania z premierem Izraela prezydent Bush zasugerował, że teraz Zachodni Brzeg może stać się wzorem dla innych społeczeństw na Bliskim Wschodzie, które chcą zbudować demokratyczne państwo. Według Busha Palestyńczykom uda się to dzięki "finansowemu, wojskowemu i moralnemu" wsparciu USA.
Podobne słowa z ust amerykańskiego prezydenta padły już cztery lata temu, na początku procesu demokratyzacji Iraku. Irak okazał się jednak zbyt duży, a trudności zbyt nieprzewidywalne dla neokonserwatywnego przywództwa USA. Na wzór arabskiej demokracji łatwiej będzie przerobić znacznie mniejszy Zachodni Brzeg. Biały Dom potrzebuje sukcesu, nawet za cenę zapaści bezpieczeństwa w regionie i wystawienia Izraela na zagrożenie ze strony Iranu.
Łukasz Wójcik