Jadwiga Staniszkis: walki religijne
Wewnętrzna wojna w Egipcie pochłonęła już w ostatnich dniach ponad 700 ofiar. Pasja, z jaką angażują się w tą walkę członkowie Bractwa Muzułmańskiego przypomina wojny religijne w Europie – w XVI i XVII wieku. Między protestantami a katolikami, ale także między różnymi wykładniami obozu reformacji.
Wtedy – oprócz interesów czysto politycznych – chodziło (wg mojej własnej rekonstrukcji) o trzy kwestie: - po pierwsze zaakceptowanie „całości” (tak pojmowano Boga) jako „właściwego istnienia” (z jednostkowym punktem widzenia traktowanym jako iluzja i „uzurpacja”), co przeciwstawiano katolickiemu tomizmowi z jego naciskiem na przyrodzoną godność (i prawa) osoby ludzkiej. Ale też – augustianom, z ich koncentrowaniem się na przemianie indywidualnego myślenia wraz z aktem wiary. Luterański nacisk na „całość” silnie za to korespondował z trudnym procesem wyłaniania się państwa niemieckiego;
- po drugie chodziło o ontologiczny (jak go określam) relatywizm. O moralnym sensie działania miało decydować czy był ono podejmowane w imię utożsamienia się z „całością” (i wtedy było usprawiedliwione) czy – w imię indywidualnej iluzji. Przeciwstawiano to absolutyzacji norm w katolicyzmie;
- po trzecie – chodziło o zaakceptowanie, iż decyduje nie „czyn” ale jego percepcja: dalej nawoływano do „dobrych uczynków” ale – podejmowanych już ze świadomością, że to łaska, a nie one prowadzą do zbawienia. Było to przeciwieństwo tomistycznego „realizmu”. Ów prymat percepcji przed czynem ukształtował później niemiecką filozofię polityczną. U Hegla stawano się „obywatelem” akceptując konieczność państwa i prawa. A u Webera sposobem wyzwolenia potencjału władzy było jej uznanie (legitymizacja). Nazywam to postaugustianizmem, bo w obu wypadkach chodziło o zbiorową a nie - indywidualną (jak u św. Augustyna) transformację świadomości. I w ten sposób – stworzenie nowego bytu („społeczeństwo obywatelskie”, sprawcza moc władzy).
Oczywiście w wojnach religijnych chodziło też o osłabienie instytucji Kościoła. I to był główny powód przechodzenia na protestantyzm polskich arystokratów i szlachty.
Towarzyszyły temu tysiące ofiar, inkwizycja, kontrreformacja (choć paradoksalnie dziś to właśnie Jezuici są, w ramach katolicyzmu, najbardziej „zreformowani”).
I gdy dziś patrzymy na wewnętrzną walkę w islamie (Irak) i podziwiamy kraje (jak Maroko), które stworzyły instytucje wymuszające kompromis między różnymi wykładniami islamu, musimy się zgodzić, że o losach Iranu zdecyduje, która wersja Islamu (elitarna czy masowa) stanie się wykładnią teokracji. Bo ta pierwsza jak w nauczaniu Al Aschariego i tradycji Kalam koncentruje się głównie na jednostkowym, syzyfowym trudzie dotarcia do Absolutu, a nie – na zorganizowaniu społeczeństwa według praw szariatu. Ta pierwsza oczywiście nie wyklucza terroryzmu (bo moment ofiary traktowany jest jako zjednoczenie z „właściwym istnieniem”) ale tworzy nadzieję na stopniową intelektualizację i przesunięcie ofiary do sfery symbolicznej.
Ci którzy mówią o „modernizacji” przez sekularyzację, nie rozumieją, że ta ostatnia nie jest zerwaniem, ale kontynuacją poprzez instytucje – różnych wersji religijności. Świat wciąż jest przesiąknięty religiami, w sposób świadomy lub nie. Potrzeba metafizyki wyróżnia nas w świecie przyrody. A także poczucie że (jak pisała w jakimś wierszu Szymborska ) „czyste sumienie” jest cechą zwierzęcą, a nie - ludzką.
Polska jest krajem ludzi wierzących. A równocześnie religijnych analfabetów. I to moim zdaniem jest jednym z powodów słabego rozumienia współczesnego świata. Bo regionalne odmienności instytucji (i nastawień) to ślady – ześwieczczonego – myślenia religijnego.
* Prof. Jadwiga Staniszkis specjalnie dla WP.PL*