Jacek Żakowski: z dziejów poruty w piłce
To, że reprezentacja poległa na mundialu piłkarsko, mieści się w polskiej normie. Boli mnie, że poległa moralnie. Dlaczego Vukojevic i Vida mogą, Xhaka może, nawet osiemdziesięcioletni Mick Jagger jednak może, a Lewandowski i żaden z jego kolegów nie może zachować się przyzwoicie?
Po koncercie Stonesów podszedł do mnie pan w średnim wieku (mam wiarygodnego świadka) i głosem w zasadzie nieznoszącym sprzeciwu zażądał:
- Panie Jacku, niech pan coś z tymi Kaczorami zrobi, nim wszystko rozwalą.
- Dlaczego ja, a nie pan? - zapytałem.
- Ja się boję - powiedział bez ogródek. - Jeden domiar już mi przywalili.
To nie była pierwsza taka rozmowa, jaką miałem w ciągu ostatnich trzech lat. Tchórzostwo zdobyło w Polsce pełnię obywatelskich praw. I wcale już się nie kryje. To, że się nie kryje, że stało się bezwstydne, jest gorsze od tego, jak się go dużo zrobiło. Temat jest rozległy i wart poważniejszego namysłu. Bo gdyby zrywali paznokcie, torturowali, mordowali za niesłuszne poglądy. Ale nic takiego się przecież nie dzieje. Najwyżej komuś przeszkodzą w karierze albo coś takiego.
Bezwstydność nowego polskiego tchórzostwa męczy mnie od jakiegoś czasu, ale - prawdę mówiąc - szczególnie męczyła mnie, kiedy nasi robili sobie i nam wstyd w Moskwie. Bo nie dość, że kiepsko grali, to jeszcze kiepsko się zachowywali. Nie tylko w groteskowej końcówce ostatniego meczu.
Od nikogo nie należy zbyt wiele wymagać. Od piłkarzy również. No ale piłkarz to już nie jest piłkarz. Dobry piłkarz, a zwłaszcza wybitny (choćby na krajowe warunki) piłkarz to dziś celebryta, ikona popkultury, bardziej gwiazda reklamy, mediów społecznościowych i portali plotkarskich niż sportowiec w tradycyjnym rozumieniu słowa.
Lewandowskiego zdecydowanie częściej widuje się, kiedy coś reklamuje, niż kiedy kopie piłkę. Więcej osób wie, jakie buty nosi jego żona, niż jaką strzelił bramkę. Więcej osób śledzi jego społecznościowe profile niż grę w zagranicznym klubie. I pewnie ze sto razy więcej tekstów powstało na temat tego, w jakim klubie Lewandowski może zagra lub może nie zagra, niż na temat tego, jak gra i dlaczego.
W przypadku innych gwiazd naszej reprezentacji proporcje są podobne, choć liczby znacznie niższe. O WAG-sach, ich parametrach, strojach i wakacjach czytamy nieporównanie więcej niż o parametrach sportowych piłkarzy. Takie czasy. Piłka przestała być sportem, a stała się potężną, ekscytującą miliony gałęzią show biznesu, która pokonała cyrk i wielkie festiwale. Nawet Oscary nie mogą już się mierzyć z mundialem, nie mówiąc o Euro. Piłka rządzi publiczną uwagą, emocją i wyobraźnią. To znaczy, że piłkarze rządzą. Przeciętny Polak lepiej zna skład reprezentacji niż rządu.
To nie jest fenomen naszej lokalnej skali. Piłka rządzi też lub współrządzi globalną polityką. W niejednym przypadku mundial albo Euro są lepszą okazją do rozmów na najwyższym szczeblu niż sesja ONZ. To, kto siedzi w honorowej loży podczas mundialowych meczów krajowych reprezentacji, czasem więcej mówi o prawdziwych relacjach i intencjach niż deklaracje rządowe i polityczne mowy.
Problem polega na tym, że w odróżnieniu od innych przejawów masowej kultury i wielkiego showbizu, piłka - zwłaszcza polska piłka - robi wszystko, by zachować pozory politycznej, a nawet społecznej "niewinności". W Polsce, może nawet bardziej niż gdzie indziej, piłkarze wciąż udają, że są "przecież tylko sportowcami", co zwalnia ich ze społecznej odpowiedzialności za wszystko co ważne, poza wynikami meczów. Czują się może jakoś odpowiedzialni za sprzedaż "mydła", które reklamują, angażują się w propagowanie biznesów, które im płacą lub które zakładają sami, ale udają, że za nic więcej nie są odpowiedzialni. I to jest paskudne. A szczególnie w Polsce.
W Polsce Adama Mickiewicza, Heleny Modrzejewskiej, Ignacego Jana Paderewskiego aż do Władysława Kozakiewicza i do naszych czasów czołowi celebryci wywodzący się z bardzo różnych dziedzin - pisarze, aktorzy, muzycy, a wreszcie też sportowcy - zdawali sobie sprawę, że ich odpowiedzialność za wspólny polityczny los rośnie wraz z popularnością, posłuchem, pozycją w publicznej wyobraźni. Brutalnie mówiąc: szlachectwo zobowiązuje i celebryctwo też. Za Kołakowskim można by powiedzieć, że zwłaszcza w polskiej tradycji każdy odpowiada za wszystko na miarę swoich możliwości, czyli potencjalnego wpływu, jakim dysponuje.
Piłkarze są pierwszą od paruset lat grupą polskich celebrytów (kiedyś mówiło się: sław), która tę odpowiedzialność zbiorowo odrzuca i zachowuje się tak, jakby nie widziała niczego poza kasą i końcem własnego nosa. To, proszę Państwa, jest chyba polski fenomen wklejony w ekspansję nowego polskiego samolubnego tchórzostwa. Przynajmniej w tak radykalnej formie oraz skali.
Bo kto mi wytłumaczy, dlaczego piłkarze Chorwacji, którzy w odróżnieniu od naszych nieźle sobie radzą na mundialowych stadionach i w związku z tym wciąż mają sporo do stracenia (np. w razie dyskwalifikacji), mieli dość odwagi i przyzwoitości, żeby w Moskwie dać wyraz sympatii dla zaatakowanej przez Rosję Ukrainy? A żaden z naszych "orłów" nie zdobył się na najmniejszy gest wobec Ukraińców, choć w Polsce wojna na bliskiej nam Ukrainie i agresywność Putina jest sprawą dużo gorętszą niż nad Adriatykiem? I jak to się stało, że trzej szwajcarscy piłkarze z Kosowa potrafili podczas meczu z Serbią wyrazić swoje polityczne uczucia, pokazując Serbom albańskiego orła, a żaden gwiazdor Nawałki nie znalazł choćby najdelikatniejszego sposobu, żeby przerwać na chwilę beztroską zabawę w kraju łagrów i politycznych zbrodni, by np. dać wyraz ludzkiej solidarności z Olegiem Sencovem i innymi porwanymi przez Rosję Ukraińcami albo z rosyjskimi więźniami politycznymi.
Sam mundial w takim miejscu i czasie był już moralnie mocno podejrzany. Ale udawanie akurat przez reprezentantów Polski, że to jest całkiem OK i nie ma o czym mówić, było już paskudne. Bo przecież nie tak dawno Polaków podobnie bezprawnie porywano, skazywano, więziono. Anglicy, Francuzi, Brazylijczycy ostatecznie mogą w takiej sprawie milczeć. Dla Polaków to hańba. Tym bardziej widoczna, gdy inni (np. Chorwaci) mają dość odwagi i przyzwoitości, by w odróżnieniu od naszych piłkarskich celebrytów nie milczeć.
Nie wiem, czy któryś "orzeł" Nawałki był na koncercie Stonesów. Ale ciekaw jestem, co by czuł, gdyby był i słyszał Micka Jaggera, który nie ma z Polską nic wspólnego, a jednak pamiętał, żeby choć zażartować z pisowskiej dyktaturki, mówiąc, że jest za stary, by sądzić, ale wciąż dość młody, by śpiewać. Jagger przecież nie musiał, nie miał w tym żadnego interesu, nie potrzebował się przed nikim uwiarygadniać. Ale - jak to jest mocno ugruntowane w tradycji zachodnich szeroko rozumianych elit - czuł, że mając szansę wywarcia jakiegoś wpływu, powinien z niej w dobrej sprawie skorzystać. Dlaczego nasze "orły" tak bardzo tego nie czują?
Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl