Jacek Żakowski o polskich mediach: od porażki do katastrofy
Polskie media, zwłaszcza media publiczne w sieci coraz bardziej tracą na rzecz mediów globalnych. Młodzi Polacy coraz więcej korzystają z mediów brytyjskich, amerykańskich, niemieckich. Tego się nie da zakazać, więc jeśli chcemy, by nowe pokolenia, a zwłaszcza ich elity, należały także do polskiej, a nie tylko do globalnej kultury, to trzeba mieć dla nich konkurencyjną jakościowo ofertę. W kraju takim jak Polska, bez mediów i pieniędzy publicznych ona nie powstanie. A pomysł PiS na media narodowe raczej jej powstanie utrudni niż ułatwi. Wystarczy poczytać, kogo PiS chce wysłać do mediów narodowych i jak politycy PiS je sobie wyobrażają, by wyobrazić sobie skalę katastrofy - pisze Jacek Żakowski dla Wirtualnej Polski.
06.01.2016 | aktual.: 26.07.2016 13:41
O winach państwowych mediów można by mówić bez końca. Jest niewątpliwym faktem, że w bardzo dużym stopniu cierpią one teraz na własne życzenie, a przynajmniej także za swoje grzechy. Ale to nie jest powód, żeby je zabijać, co chce zrobić PiS - pisze Jacek Żakowski dla Wirtualnej Polski.
Nie mam zamiaru bronić TVP, bo to jest porażka wolnej Polski. Ale PiS chce tę porażkę zamienić w katastrofę. Przeciw temu trzeba protestować. Głośno. Jak najgłośniej. Dlatego poświęcę kolejną sobotę i wezmę udział w demonstracji KOD przeciw skokowi rządu na tę bardzo niedoskonałą niezależność mediów należących do państwa, którą jednak wciąż mamy. Dla obywatela lepszy jest taki kulawy wróbel, jak TVP, w garści, niż PiS-owski paw mediów narodowych na kościelnym dachu.
W sporach o TVP jestem weteranem z liczącym ćwierć wieku stażem. W 1990 roku jako rzecznik OKP, czyli klubu "Solidarności" w Sejmie i Senacie, poległem krytykując stronniczość Aleksandry Jakubowskiej, wówczas reporterki "Wiadomości", która nie rozumiejąc, co się w Polsce dzieje, nazywała nas "nową nomenklaturą", w czambuł dezawuując demokratyczno-rynkowe reformy. Z sejmowej trybuny miażdżył mnie wtedy m.in. Stefan Niesiołowski, a bronił tylko Adam Michnik.
Osiem lat później opublikowałem w "Gazecie Wyborczej" esej "Jak przeżyć III wojnę światową i pozostać sobą". Pisałem tam, że media publiczne są kluczowym narzędziem w globalnej walce o tożsamość i w budowaniu demokratycznego społeczeństwa w Polsce, więc trzeba je chronić przed komercjalizacją, dobrze finansować i uniezależnić od władzy polityków. Miażdżył mnie wtedy m.in. Juliusz Braun - zawsze kluczowa postać systemu medialnego - jako szef sejmowej komisji, prezes KRRiT, wreszcie prezes TVP. Po niespełna dekadzie, na fali oburzenia działaniami prezesa Piotra Farfała, reprezentującego Romana Giertycha z koalicji PiS-Samoobrona-LPR, Kongres Kultury Polskiej uczynił mnie, obok Agnieszki Holland, Macieja Strzembosza i Iwo Zaniewskiego, jednym z pełnomocników Komitetu Obywatelskiego Mediów Publicznych. KOMP przygotował projekt ustawy o mediach publicznych, uwalniający je spod władzy polityków i ich nominatów.
Zgodzili się go poprzeć m.in. prezydent Lech Kaczyński, premier Donald Tusk, PSL i marszałkowie województw. Jednak, poza paroma osobami w "Gazecie. Wyborczej", media nas olały, albo czepiały się szczegółów, których nie rozumiały. Bogdan Zdrojewski obiecał ministerialny kontrprojekt, a Rafał Grupiński, szef klubu PO, powiedział nam, że "jak premier projekt KOMP poparł, to niech go premier uchwali". Potem była katastrofa smoleńska i wszystko diabli wzięli. Zostało mi tylko zrzędzenie, kiedy PO postawiła na czele TVP dwóch urzędników z Ministerstwa Kultury, a oni bez żadnego konkursu mianowali szefową TVP Kultura. Personalnie to w większości nie były złe nominacje, ale dobre zwyczaje zostały naruszone. Nie był to jednak koniec złych wiadomości. TVP z roku na rok coraz bardziej ulegała kulturze "tańca na lodzie" i, wbrew elementarnym europejskim standardom, przeniosła dziennikarzy do agencji pracy tymczasowej, pozbawiając ich pewności zatrudnienia, co jest elementarną gwarancją dziennikarskiej niezależności.
Prezes Janusz Daszczyński, który nastał po Juliuszu Braunie, próbował TVP SA nadać misyjny charakter - np. pozwolił "Wiadomościom" podawać więcej ważnych wiadomości, a mniej "newsów", że człowiek ugryzł psa. Wywołał dość widoczną zmianę. Lepsze "Wiadomości" zdobyły więcej widzów, co pokazało, że także w telewizji skutecznie konkurować można nie tylko głupotą. TVP Info też się tym bardziej umacniała, im poważniej traktowała widzów. Ale Daszczyński miał za mało czasu, żeby państwowe media komercyjne przerobić na media publiczne. I nie miał pieniędzy, ani instrumentów, żeby ten proces dokończyć. Bo żeby zmiana miała niezbędny fundamentalny charakter, trzeba by odrzucić kulturę korporacyjną TVP S.A., w której jest ona "firmą", chociaż ze swej istoty powinna być instytucją społecznej użyteczności, a "firmową" tożsamość zostawić mediom komercyjnym.
Po ćwierć wieku konsekwentnego głodzenia przez państwo media publiczne stały się komercyjnie imponująco sprawne. I właśnie za to płacą. Bo ceną było faktyczne porzucenie misji i zmarnowanie szansy przyczynienia się do powstania w Polsce świadomego demokratycznego społeczeństwa obywatelskiego, które m.in. rozumie to, czego nigdy nie zrozumieli polscy politycy - jak kluczową rolę gra w demokracji budowanie i podtrzymywanie kultury demokratycznej. W europejskich stabilnych demokracjach to właśnie - obok wyznaczania standardów jakościowych dla całego rynku medialnego - jest główny cel i sens istnienia mediów publicznych.
Wśród przyczyn porażki liberalnej demokracji w Polsce słabość mediów publicznych zajmuje czołową pozycję. Bo gdy one staczały się w komercję, nie było jak i gdzie opowiadać milionom obywateli, co dzieje się w Polsce i na świecie, jaki jest sens zdarzeń, do jakich należą procesów, jakie mogą mieć skutki i jaką rolę każdy z nas może lub powinien odegrać. Miejsce solidnej debaty i informacji zajęły komercyjnie dużo bardziej wydajne partyjne jatki albo inforozrywka.
Polscy politycy nigdy się specjalnie nie rwali do objaśniania społeczeństwu świata. Zwłaszcza liberałowie byli przekonani, że każdy swój rozum ma i co może, sam pojmie, a jak nie to szkoda marnować czas i trzeba robić swoje, zamiast gadać. Ale nawet gdyby polityczni liderzy rozumieli, że podstawą demokratycznego przywództwa jest opowiadanie społeczeństwu świata i budowanie wspólnoty w debacie, nie mogliby tego robić za pośrednictwem polskich państwowych mediów. I coraz bardziej by nie mogli. Bo - zwłaszcza w TVP - ubywało w ramówkach formatów przewidujących miejsce na takie rozmowy. A przybywało formatów opartych na sensacjach, pyskówkach, awanturach i prostej rozrywce.
O winach państwowych mediów można by mówić bez końca. Jest niewątpliwym faktem, że w bardzo dużym stopniu cierpią one teraz na własne życzenie, a przynajmniej także za swoje grzechy. Ale to nie jest powód, żeby je zabijać, co chce zrobić PiS.
Jeśli się chce, by polskie społeczeństwo stało się kiedyś zdolne do stworzenia i utrzymania stabilnej, liberalnej demokracji typu zachodniego albo amerykańskiego, to raczej trzeba zacząć wreszcie nasze media publiczne poważnie budować, sensownie finansować i organizować niż niszczyć ich zalążkowe formy, poddając je bezpośredniej władzy rządu i funkcjonariuszy aparatu partyjnej propagandy PiS.
Nie chodzi tylko o to, że PiS skrzywdzi wielu ludzi pracujących w TVP i Polskim Radiu, że lepszych i gorszych, którzy nie są "jego", zastąpi swoimi. Nie chodzi o to, czy Anita Gargas jest lepsza od Tomasza Lisa, a Piotr Skwieciński od Beaty Tadli. Mój wybór jest jasny, ale o gustach nie warto dyskutować. I problem jest nie tylko w tym, że społeczeństwo straci programy, które lubi lub ceni, bo pomagają lepiej zrozumieć świat i się w nim odnaleźć. Chodzi o to, że PiS-owska rewolucja zmarnuje dużą część długo budowanej tkanki instytucjonalnej, którą trzeba poprawiać, ale nie wolno jej zdewastować.
Media publiczne to nie jest małe coś. To wciąż jest nasza najważniejsza armia w wielkim globalnym procesie budowania społecznych i państwowych tożsamości. Te media to teraz już nie tylko radio i telewizja, ale też - a może już głównie - nowe media. Zwłaszcza internetowe. Polskie media, zwłaszcza media publiczne w sieci, coraz bardziej tracą na rzecz mediów globalnych. Młodzi Polacy coraz więcej korzystają z mediów brytyjskich, amerykańskich, niemieckich. Kulturowo od nas odpływają. Rozpływają się w globalnych przekazach i globalnej kulturze. Tego się nie da zakazać, więc jeśli chcemy, by nowe pokolenia, a zwłaszcza ich elity, należały także do polskiej, a nie tylko do globalnej kultury, to trzeba mieć dla nich konkurencyjną jakościowo ofertę. W kraju takim jak Polska, bez mediów i pieniędzy publicznych, ona nie powstanie. A pomysł PiS na media narodowe raczej jej powstanie utrudni niż ułatwi. Wystarczy poczytać, kogo PiS chce wysłać do mediów narodowych i jak politycy PiS je sobie wyobrażają, by wyobrazić
sobie skalę katastrofy.
Jacek Żakowski dla Wirtualnej Polski