PublicystykaJacek Żakowski: Franciszek Kłopotliwy. Niby Papież, a nie Polak

Jacek Żakowski: Franciszek Kłopotliwy. Niby Papież, a nie Polak

Papież Franciszek jest bardzo OK. Dobrze mówi. Fajnie żartuje. Pamięta o s. Faustynie. Docenia szlachetny naród polski. I jest bardzo miły. Ale ma jedną zasadniczą słabość. Niestety nie jest Polakiem. A zwłaszcza nie jest Janem Pawłem II - pisze Jacek Żakowski dla WP Opinii.

Jacek Żakowski: Franciszek Kłopotliwy. Niby Papież, a nie Polak
Źródło zdjęć: © PAP | Maciej Kulczyński
Jacek Żakowski

Nie będąc Janem Pawłem II papież Franciszek nie korzysta z przywilejów przysługujących "polskiemu papieżowi". Przede wszystkim można się nim nie przejmować i a zwłaszcza go nie słuchać. Mimo długiej i intensywnej wizyty papieża w Polsce, Polacy zaskakująco szeroko robią z tych możliwości użytek.

Że Jorge Bergoglio jest w Polsce dużo mniej papieżem, niż Karol Wojtyła, wiadomo było już na długo przed jego wizytą z okazji Światowych Dni Młodzieży. Nawet zawodowi katolicy - katoliccy publicyści, katoliccy politycy, katolicka młodzież, katoliccy działacze, katoliccy księża i biskupi - od dnia wyboru pozwalali sobie wobec Franciszka na (mówiąc delikatnie) dystans, na który nigdy by się nie ośmielili wobec Jana Pawła II, a nawet wobec Benedykta XVI. Gdy tylko Bergoglio zaczął głosić swoje nauczanie, na polskim niebie pojawiła się chmurka z neonowym napisem "Biskup Rzymu jest w Rzymie, Polska jest nasza".

Dobra pamięć Franciszka

Przez nieco ponad trzy lata sprawowania urzędu przez Franciszka informacja, że dogmat nieomylności papieża dotyczy tylko bardzo formalnych wypowiedzi, była w Polsce powtarzana wielokroć więcej razy, niż przez trzy dekady pontyfikatu Jana Pawła II. To dobrze oddaje różnicę.

Także słowa JPII polscy katolicy, a nawet biskupi często i zgrabnie puszczali mimo uszu. Zwłaszcza gdy, jak podczas słynnego spotkania z biskupami na Żytniej, ostro żądał od księży bezinteresownej służby i poskromienia konsumpcji lub gdy domagał się by Kościół służył ubogim, a nie możnym. Dziś mało kto już pamięta, że nawet nowy "Katechizm Kościoła Katolickiego" ukazał się w Polsce dopiero przeszło dwa lata po ogłoszeniu go przez Jana Pawła II, bo jego "progresywność" bulwersowała biskupów. Nieliczni byli jednak śmiałkowie wprost polemizujący z naszym - w sensie: polskim - papieżem. Jana Pawła II można było nie słuchać, ale nie można było go nie kochać i zwłaszcza nie można było się z nim spierać.

Franciszek z takiej ochrony nie korzysta. Można go nie tylko olewać, ale też krytykować i to radykalnie, a nawet obelżywie. Nie chodzi tylko o wypowiedzi takie, jak lekceważące słowa Jana Rokity, który w ważnym, gęstym, mądrym, cytowanym i omawianym przez zagraniczne media przemówieniu Franciszka na Wawelu nie zauważył "niczego ciekawego". Choć były tam m.in. fundamentalne dla polskiej i chrześcijańskiej kultury słowa rozróżniające "dobrą pamięć" wyrastającą z afirmacji Bożego stworzenia od dominującej w Polsce trującej "pamięci negatywnej" skoncentrowanej na bólu, winach, krzywdach, żalach, rozliczeniach i karach.

Do słów Rokity nie warto by było przywiązywać wagi, bo każdy może mieć gorszy dzień, albo po prostu nie rozumieć bardziej złożonych treści, gdyby nie to, że nie wywołały one reakcji w katolickich mediach. Gdyby ktoś tak ważny, jak Jan Maria Rokita, w tak ważnym medium, tak absurdalnie i lekceważąco wypowiedział się o wystąpieniu Jana Pawła II, była by awantura. Ale tym razem awantury nie było nie dlatego, że słowa Rokity umknęły w natłoku słów i zdarzeń. W zacieraniu papieskiego przesłania Rokita nie jest odosobniony. Bardzo kościelna "Gazeta Polska Codziennie" po prostu ocenzurowała kluczowy fragment przemówienia Franciszka wstawiając znak (...) - jak w latach stanu wojennego - w miejsce kluczowych na Wawelu papieskich rozważań o pamięci.

Ruch oporu przeciw Franciszkowi

Kiedy Franciszek głosi niewygodne dla polskiej katolickiej prawicy chrześcijańsko-humanistyczne przesłanie, poza lekceważącym "przeoczeniem" (Rokita) i cenzurowaniem (GPC), możliwa stała się jednak również trzecia fałszująca nauczanie obecnego papieża, a niedopuszczalna wobec JP II reakcja - jawne odrzucenie, a nawet potępienie. Ani biskupi, ani rząd, który formalnie podejmuje w Polsce papieża, ani niezliczeni zawodowi katolicy, nie zaprotestowali, kiedy lider narodowców, poseł Winnicki, nazwał Franciszka "pasterzem prowadzącym owce na rzeź". Wyobraźcie sobie, że w podobnie obelżywy sposób jakiś poseł wypowiedziałby się np. o kontrowersyjnej nauce etyki seksualnej Jana Pawła II. Przecież rozpętałoby się pandemonium. Wiecie, jak odpowiedziałaby minister Kempa? A wyobrażacie sobie, co by chlusnęło z ust posłanki Pawłowicz?

W katolickiej teologii papież - Polak, Włoch, Niemiec, czy Argentyńczyk - jest Namiestnikiem Chrystusa na Ziemi. Lżenie go - również przez narodowca - powinno bulwersować także polskich katolików. Ale ich nie bulwersuje, z tego właśnie powodu, że w Polsce Franciszek jest mniej Namiestnikiem, niż jego poprzednicy. Czy Franciszek jest tak radykalnie mniej papieżem, niż Jan Paweł II, dlatego, że mówi co innego albo głosi chrześcijańskie przesłanie w dużo bardziej radykalnej formie? Nie wydaje mi się. Przyczyna jest po stronie słuchaczy. To polski katolicyzm jest dziś dużo mniej chrześcijański, niż wówczas gdy na papieskim tronie zasiadł Karol Wojtyła. Ani w Afryce, ani na Zachodzie, ani w USA, ani w Ameryce Łacińskiej Franciszek nie budzi takich negatywnych emocji, jak w Polsce, gdzie katolicki establishment uważa go za rodzaj aberracji w złożonych dziejach Kościoła, którą należy przeczekać i której nie wolno się poddać.

Polski ruch oporu przeciw Franciszkowi wynika nie tyle z radykalizmu obecnego papieża, co z radykalności sytuacji, w której znalazł się świat, na którą chrześcijanie muszą znaleźć chrześcijańską odpowiedź. Dotyczy to zwłaszcza trzech dramatycznych kryzysów - uchodźców, ekologii i zmian obyczajowych. Jan Paweł II przestrzegał, że "przyjęcie Chrystusa (...) trzeba przyjmować w konkretnych wymiarach życia", bo w przeciwnym razie, "gdy zajdzie niezwykła potrzeba, może nam zabraknąć odpowiedniej postawy". Gdy taka potrzeba przyszła i tysiące ludzi zaczęły tonąć u brzegów Europy, Franciszek poszedł za wezwaniem JPII, że "nie możemy bezczynnie stać z boku, ciesząc się naszym własnym bogactwem i wolnością, gdy Łazarz dwudziestego wieku gdziekolwiek stoi u naszych drzwi".

Czy JPII, który mówił te słowa i muzułmanów zapraszał do Asyżu, mógłby na kryzys uchodźców zareagować inaczej, niż Franciszek? Nie wydaje mi się. Franciszek idzie tu po prostu chrześcijańskim tropem Jana Pawła II, którym polscy katolicy niestety nie poszli. A nie poszli nim nie dlatego, że mówił niewyraźnie, lecz dlatego, że w znakomitej większości mieli i wciąż mają do polskiego papieża stosunek utylitarny, jako do narzędzia w walce politycznej - najpierw o niepodległość, potem o władzę w Polsce - a nie jako drogowskaz prowadzący do lepszego świata i zbawienia. Także we Franciszku polski katolicyzm szuka dziś raczej tego, co może przydać się w walce politycznej, niż tego co może się przydać do zbawienia. Symptomatyczny jest artykuł Pawła Lisickiego w WP, w którym interesuje go głównie, czy Franciszek spełnia marzenia lewicy, a nie czego Namiestnik Chrystusa uczy o chrześcijańskiej powinności na drodze do życia wiecznego.

Jan Paweł II kazał chrześcijanom "strzec powszechnej ludzkiej solidarności z tymi przede wszystkim, którzy cierpią". Franciszek objaśniał tę naukę na Błoniach odpowiadając na słynne pytanie "gdzie jest Bóg, gdy wokół tyle zła". Odpowiedź "Bóg jest w cierpiących" (na krzyżu), wyjaśnia, dlaczego widząc cierpienie, chrześcijanin nie może bać się ceny, jaką zapłaci za udzielenie pomocy. Człowiek może, bo strach jest rzeczą ludzką - chrześcijanin nie może. Jan Paweł II powtarzał "nie lękajcie się!". Franciszek idzie tym tropem, kiedy wzywając do okazania syryjskim uchodźcom gościnności mówił: "Jeśli ktoś, kto nazywa siebie chrześcijaninem nie żyje aby służyć, służy tylko aby żyć. Swoim życiem zapiera się Jezusa Chrystusa". Każdy oczywiście ma do tego prawo. Ale stawia go to poza chrześcijaństwem.

Nie przyswoiliśmy Jezusa

Kto mniej więcej zna nauczanie Jana Pawła II, temu trudno jest wyobrazić sobie, że polski papież - gdyby jeszcze żył - mógłby w sprawie uchodźców zająć istotnie inne stanowisko, niż papież Franciszek. Wszystko, czego uczył nas Karol Wojtyła prowadzi do tego, czego uczy nas Jorge Bergoglio. Nie ma w tym nic dziwnego, bo obaj tylko aplikują lekcje Jezusa Chrystusa. Polski szczególny problem z Franciszkiem nie wynika więc z tego, że Franciszek "zachowuje się dziwnie" (jak pisze Lisicki), albo że jest zbyt radykalny, lecz z tego, że nie przyswoiliśmy w Polsce ani Jezusa Chrystusa, ani nawet bardziej swojskiego i wyrozumiałego Karola Wojtyły. Znów dźwięczą więc w uszach słowa ks. Józefa Tischnera: "chrześcijaństwo jest przed nami".

Czy polscy katolicy uszlachetnieni papieskim nauczaniem staną się bardziej chrześcijańscy i np. będą się domagali od tworzonego przez nominalnych katolików rządu odrobinę bardziej chrześcijańskiej polityki? Myślę, że ci, którzy słuchali papieża na Boniach albo w telewizji, muszą stać się trochę inni, niż wcześniej. Ale boję się, że jeszcze bardziej, niż w przypadku Jana Pawła II, dużo więcej katolików papieża widziało i adorowało, niż wysłuchało i - zwłaszcza - dało mu się przekonać. Zwłaszcza, że mówił niby po katolicku, ale jednak po włosku. Czyli nie po naszemu.

Jacek Żakowski dla Wirtualnej Polski

Poglądy autorów felietonów, komentarzy i artykułów publicystycznych publikowanych na łamach WP Opinii nie są tożsame z poglądami Wirtualnej Polski. Serwis Opinie opiera się na oryginalnych treściach publicystycznych pisanych przez autorów zewnętrznych oraz dziennikarzy WP i nie należy traktować ich jako wyrazu linii programowej całej Wirtualnej Polski.

Źródło artykułu:WP Opinie
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)