Jacek pomaga niepełnosprawnym. Sam jest niewidomy

"Mega człowiek" - tak mówi o nim były minister zdrowia poseł Bartosz Arłukowicz. Jacek stracił wzrok, mimo to wszystkie rzeczy robi samodzielnie. Sam przyznaje, że niektóre z nich są "totalnie ekstremalne". Pomaga innym, bo jak mówi, ktoś kiedyś pomógł jemu.

Jacek pomaga niepełnosprawnym. Sam jest niewidomy
Źródło zdjęć: © Twitter | Bartosz Arłukowicz
Anna Kozińska

01.12.2018 16:02

Rok 2004, wakacje. Jacek Kmieć gra w piłkę, staje na bramce. I dostaje piłką w głowę nad lewym okiem. - Sport to zdrowie - żartuje. I dodaje: - siatkówka w oku się odkleiła. Była przyklejana, odklejana i tak w kółko. A później okazało się, że obie siatkówki były słabe. I wdała się jaskra wtórna, też na skutek uderzenia.

Jacek przeszedł siedem operacji i zabiegów na oczy. W lutym 2008 roku stał się całkowicie niewidomy. - Pół roku gryzłem się ze sobą. Pytałem: dlaczego ja? Pomagało rodzeństwo i przyjaciele: Magda, Remek i nieżyjący już Andrzej. Pojechałem na turnusy, w sumie cztery. Zobaczyłem, że można jakoś żyć - mówi.

Minęło 10 lat i sporo się zmieniło. - Organizacyjnie jestem bardziej spięty, niż kiedy widziałem - podkreśla Jacek.

Niewiarygodne, a dla niego normalne

Został rehabilitantem, masażystą. - Przecież taksówkarzem nie mogę być - żartuje. W 2011 roku skończył szkołę. I trzy lata później dostał propozycję pracy w specjalistycznej poradni, w której pracuje do dziś.

Sam robi zakupy, gotuje i sam pali w piecu kaflowym, w co, jak zaznacza, ludzie nie mogą uwierzyć. Przyznaje, że to "totalnie ekstremalne".

Dojeżdża od poniedziałku do piątku do pracy z Łobza do Szczecina. To około 100 km. Spędza w podróży łącznie 3 h dziennie - 1,5 w jedną, i tyle samo w drugą stronę. Pociągiem. I tak od roku i czterech miesięcy. Wstaje o 4:30.

- Transport to dla mnie naprawdę żadna przeszkoda. Gdzie chcę, to dojdę, Chodzę szybko, chyba że jestem w nieznanym miejscu. Mam czasem poobijane ręce i kolana - podkreśla Jacek.

Pierwsze wyjście z laską sporo go kosztowało. Wymagało od niego przebicia bariery psychicznej. - Ale nie potrafię siedzieć w domu, ciągnie mnie do ludzi - mówi. Dziś zdarza mu się, wychodząc z domu, nie wziąć ze sobą laski. Nie do końca przyzwyczaił się, że nie widzi.

"Ludzie boją się tego, co obce"

- Serce mam w gardle na przejściu dla pieszych, ale muszę wyłączyć strach - mówi Jacek. Jak podkreśla, ludzie powinni pytać czy i jak pomóc - Pomagają mi otwierać drzwi, a nie wiedzą, że to przeszkadza. Nie wiem, gdzie wtedy stoją - zwraca uwagę.

- Niektórzy chcą pomóc, ale nie wiedzą, jak się zachować. Boją się niepełnosprawności, jak wszystkiego, co obce. Czasem ciągną mnie za rękaw, przy schodach mówią: podnieś nogę. A przecież to wiem. Traktują mnie jakbym bym odmóżdżony - dodaje. Jednocześnie podkreśla, że nie wszyscy tak postępują.

- Przy drzwiach wszyscy chętni do pomocy, a jak mi się zepsuł komputer, nie było komu pomóc - żartuje. Jacek przyznaje też, że on "się ogarnął", w czym pomógł mu jego charakter, ale są inne osoby niewidome, które "mają wszystko podstawione pod nos, są wygodne". - A przecież rodziców kiedyś zabraknie. Trzeba chcieć - podkreśla.

Mówi, że optymistą jest na zewnątrz, a zdarzają się ciężkie momenty, które nazywa "chwilami ciemności". Napędza go pomoc innym. - Kiedyś ktoś mi pomógł, teraz ja chce - zaznacza.

"Jest co robić"

A pomaga, masując chorych, dzieci i osoby starsze. Specjalistyczna poradnia, w której pracuje, zatrudnia 17 osób, z czego aż 14 to osoby niepełnosprawne, z orzeczoną niepełnosprawnością. Jak mówi Jacek, "ludzie chwalą sobie atmosferę, a my spotykamy się po pracy".

Poradnia prowadzi dwa projekty, jeden dofinansowywany przez marszałka województwa, drugi przez PFRON. Ponadto, w ramach poradni działają dzienny ośrodek wsparcia osób niepełnosprawnych oraz klub seniora.

W klubie seniora właśnie Jacek spotkał się z byłym ministrem zdrowia Bartoszem Arłukowiczem. - Poseł chciał dowiedzieć się, jakie są problemy osób starszych, w tym niepełnosprawnych, i możliwości ich rozwoju - tłumaczy Jacek.

I podkreśla, że poradnia pomaga wielu ludziom. - Mamy 120 dzieciaczków, plus osoby dorosłe. To naprawdę dużo. Mógłbym siedzieć w pracy 24 h/dobę - mówi. Zwraca uwagę, że przydałoby się wsparcie miasta. - Żeby łaskawszym okiem na nas spojrzeli, bo my dajemy z siebie dużo - podkreśla.

Źródło artykułu:WP Wiadomości
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (12)