"Ja zawsze się przytulałem do milicjanta"
Po wprowadzeniu w Polsce stanu wojennego wielu opozycjonistów uciekło do Norwegii, gdzie powstał jeden z najprężniej działających ośrodków wsparcia "Solidarności". Wysyłali do Polski pieniądze, paczki i maszyny drukarskie.
12.12.2011 | aktual.: 13.12.2011 20:26
Jeden z polskich opozycjonistów, którzy po wprowadzeniu stanu wojennego wyemigrowali do Norwegii, tak w książce "Polska Emigracja Polityczna Stanu Wojennego 1981 do Norwegii" wspomina swój sposób na uniknięcie groźnego pobicia przez milicjantów: "Nie trzeba uciekać, bo wtedy dostajesz jeszcze. Masz szansę dostać mocniejsze razy, bo on ma wtedy możliwość zamachu, ten milicjant. Ja się zawsze przytulałem do milicjanta. Jak on na mnie, to ja na niego i nie mógł wykonać zamaszystych ruchów, żeby mnie..."
Wspomnienia polskiej emigracji politycznej do Norwegii zebrano w ramach projektu realizowanego przez Fundację KOS, Archiwum Państwowe w Milanówku i Opplandsarkivet avdeling Maihaugen przy wsparciu finansowym Funduszu Wymiany Kulturalnej, EEA Grants i Norway Grants. W rezultacie powstała między innymi dwujęzyczna książka oraz strona internetowa opam.no, w których można znaleźć pasjonujące relacje, dokumenty oraz zdjęcia ilustrujące niezwykłe historie niezwykłych ludzi.
Ucieczka za morze
W roku 1980 gwałtownie wzrosła liczba Polaków emigrujących do Norwegii. W latach 80. do tego kraju uciekło 5 razy więcej Polaków niż dekadę wcześniej. Część z nich wyjechała z tak zwanym paszportem w jedną stronę, czyli bez prawa powrotu do Polski. Większość decyzję o wyjeździe podejmowała ze strachu przed aresztowaniem lub z obawy o swoją sytuację społeczną i ekonomiczną w Polsce.
Jak pisze dr Grażyna Szelągowska w publikacji "Polska emigracja polityczna w czasie stanu wojennego - tradycja czy nowe zjawisko?", dla większości Polaków emigrujących w tamtym czasie decyzja o ucieczce akurat do Norwegii była przypadkowa. Jedni znali kraj fiordów z literatury, innym ktoś o nim opowiadał, ale najczęściej ich wiedza o nim była wyrywkowa i niepełna. Ot, tyle, że dużo śniegu i mało ludzi.
- Byłem w ambasadzie norweskiej w Warszawie - wspomina jeden z polskich emigrantów czasu stanu wojennego. - Zostało mi trochę czasu do pociągu powrotnego do domu, więc poszedłem do księgarni poszukać książek na temat Norwegii. Znalazłem przewodnik dla turystów i mały słowniczek. Była też pozycja wielkości zeszytu na temat królów norweskich. Trzy małe książeczki, jakie udało mi się zdobyć i przeczytać - wspomina.
Jak w westernie
Polscy uciekinierzy spotkali się w Norwegii z ciepłym przyjęciem. Organizacja Solidarność Norwesko-Polska (SNP) składająca się z Norwegów i mieszkających w Norwegii Polaków liczyła 100 tysięcy płacących składki członków! Miała lokalne oddziały we wszystkich regionach Norwegii, nawet tych najbardziej wysuniętych na północ.
Najpierw do Gdańska na spotkanie z Lechem Wałęsą pojechali przedstawiciele norweskich związków zawodowych. Potem Norwegowie zorganizowali akcję przekazywania strajkującym Polakom po jednym godzinnym wynagrodzeniu. Wreszcie 4 kwietnia 1981 roku powstała "Solidarność Norwesko-Polska". Organizacja zajmowała się zbiórką pieniędzy i darów (w tym na przykład maszyn drukarskich i paczek dla uwięzionych polskich robotników oraz ich rodzin), akcjami informacyjnymi w Norwegii (prowadziła "Radio Solidarność" w Trondheim i wydawała biuletyn z informacjami z Polski dla norweskich dziennikarzy i polityków), a także organizowaniem akcji i pikiet zwracających uwagę na wydarzenia w Polsce.
Jak wiele lat później napisał przewodniczący SNP, Norwegowie angażowali się w pomoc strajkującym Polakom, bo dla nich była to "walka wolności z niewolą, a zatem dobra ze złem". Jorn Simen Overli, norweski piosenkarz i kompozytor, który w tamtym czasie wielokrotnie odwiedzał Polskę i uczestniczył w akcjach pomocy, powiedział, że "lubił robić coś większego od siebie, a to było właśnie to".
Hasło "Kirk" jak Kirk Douglas
Bjorn Cato Funnemark, niegdyś przewodniczący Solidarności Norwesko-Polskiej, dziś członek Rady Norweskiego Komitetu Helsińskiego, wspomina w tomie poświęconym wydarzeniom z czasów stanu wojennego w Polsce, że konspiratorom zdarzały się zabawne sytuacje. SNP wysyłało podziemnej polskiej "Solidarności" pieniądze za pośrednictwem kurierów, najczęściej Norwegów. Polacy potwierdzali odbiór przekazu za pomocą szyfrów. Czasami były to publikacje w podziemnej prasie solidarnościowej, innym razem specjalnie oznaczone kartki pocztowe.
Polacy i Norwegowie nie zawsze rozumieli wymyślane przez kolegów szyfry i hasła. Na przykład odbierając 40 tys. koron działacze „Solidarności” myśleli, iż podane hasło "Kirk" to imię przewodniczącego SNP. Być może ktoś skojarzył go z Kirkiem Douglasem. W rzeczywistości Norwegowie wybrali ten szyfr, bo przekazywali pieniądze zebrane przez górników z miasta Kirkenes położonego na północy Norwegii.
"Nie, nie żałuję"
W latach 90-tych profesor Lech Sokół, pierwszy ambasador wolnej Polski w Królestwie Norwegii, w imieniu prezydentów Lecha Wałęsy i Aleksandra Kwaśniewskiego, wręczał odznaczenia bohaterom tamtych wydarzeń. Uhonorowani zostali Polacy i Norwegowie.
Ci działacze opozycji, których w chwili wybuchu stanu wojennego sytuacja zmusiła do wyjazdu do Norwegii, nie żałują dziś swojej decyzji. Z ich relacji wynika, że dobrze się zaadaptowali, większość szybko nauczyła się języka, znalazła pracę i swoje miejsce w nowym kraju. W latach osiemdziesiątych nie mogli odwiedzać Polski aż do czasu zmiany systemowej. Dziś podróżują nawet kilka razy w roku, kontaktują bez przeszkód z rodziną i śledzą informacje z kraju, ale swoją przyszłość wiążą raczej z Norwegią niż Polską. Wymieniają wiele powodów: brak znajomych w Polsce, kiepski system opieki zdrowotnej, brak prawa do polskich świadczeń emerytalnych i wreszcie inną mentalność, która przeszkadza w zrozumieniu współczesnych, polskich realiów. Mówią, że w Norwegii czują się bezpieczniej niż w Polsce.
- Ja się tak nie martwię (jak osoby mieszkające w Polsce) - powiedziała jedna z Polek badanych przez pracowników projektu "Polska Emigracja Polityczna Stanu Wojennego 1981 do Norwegii". - Jak mnie okradną, to okradną. Czy stracę pracę? No to stracę pracę! To się nazywa bezpieczeństwo socjalne - wyjaśnia.
Z Trondheim dla polonia.wp.pl
Sylwia Skorstad