J. Kaczyński: Miodowicz uczestniczył w inwigilacji prawicy
Premier Jarosław Kaczyński uważa, że poseł
PO Konstanty Miodowicz, jako szef kontrwywiadu Urzędu Ochrony
Państwa z lat 90., uczestniczył w inwigilacji prawicy. Ubolewam,
iż premier bez dowodów odreagowuje na mnie swe traumatyczne
przeżycia z lat 90. - replikuje Miodowicz.
Premier zeznawał jak świadek w procesie cywilnym wytoczonym przez Miodowicza rzecznikowi Włodzimierza Cimoszewicza - kandydata na prezydenta - Tomaszowi Nałęczowi za jego wypowiedzi z 2005 r. o roli, jaką poseł PO miał odegrać wtedy w sprawie Anny Jaruckiej.
Sąd Okręgowy Warszawa-Praga wezwał premiera na świadka na wniosek strony pozwanej, która chciała, by powiedział on, co wie o roli Miodowicza w sprawie Jaruckiej. W wywiadzie dla "Gazety Wyborczej" w 2005 r. J. Kaczyński mówił bowiem, że Miodowicz oraz Wojciech Brochwicz "utkali sprawę Anny Jaruckiej".
To było "powszechne przekonanie" świata polityki, ale nie jest to moja "szczególna wiedza" - zeznał premier o tych swych słowach. Podkreślił, że wycofanie się Cimoszewicza z wyborów w wyniku sprawy Jaruckiej "zwiększyło szanse pana Tuska".
Dodał, że Miodowicz uczestniczył w inwigilacji prawicy przez UOP. Obowiązuje mnie tajemnica, ale z informacji, które uzyskałem, wynika że Miodowicz z całą pewnością musiał o tym wiedzieć, a rola kontrwywiadu była w całej tej sprawie większa niż przedtem sądziłem - oświadczył premier.
Według J. Kaczyńskiego, Nałęcz miał prawo pytać o analogie między sprawą Jaruckiej a sprawą spreparowanej lojalki J. Kaczyńskiego. W apogeum kampanii prezydenckiej Nałęcz mówił: Jak patrzymy na sprawę pani Jaruckiej, to jest dokładnie ten sam mechanizm, co przy lojalce, przy niby-lojalce, pana (Jarosława) Kaczyńskiego. Tak samo podrobiony podpis, ten sam mechanizm. Ja pytam publicznie, choć nie mam żadnych dowodów, ale pytam Donalda Tuska: proszę wyjaśnić rolę pułkownika Miodowicza we wszystkich tych sprawach.
Nigdy nie złamałem prawa - powiedział sądowi Miodowicz po zeznaniach premiera. Oświadczył, że ubolewa, iż premier po raz kolejny "bez dowodów odreagowuje na nim swe traumatyczne przeżycia z lat 90."
Dziennikarzom Miodowicz powiedział, że premier "nie wniósł wiele". Zapytany dlaczego na nim premier ma - według niego - odreagowywać przeżycia z lat 90., poseł PO odparł: Nie jestem psychiatrą, a odpowiedzi na to może udzielić tylko pan premier. Kwestie historyczne przecinają się w wypowiedziach pana premiera z bieżącą polityką; daje to rezultat pewnego melanżu, w którym nie wiadomo, co jest rzeczowe, a co polityczne - dodał.
Proces odroczono do 25 stycznia, kiedy będzie zeznawał Roman Giertych jako wiceszef komisji ds. PKN Orlen. Wtedy też proces być może się zakończy.
W sierpniu 2005 r. Jarucka - była asystentka Cimoszewicza jako szefa MSZ w 2002 r. - przekazała komisji śledczej ds. PKN Orlen kserokopię rzekomego upoważnienia do zamiany oświadczenia majątkowego, jakie w 2002 r. miał jej wystawić Cimoszewicz. Prokuratura uznała, że dokument jest sfałszowany - co podkreślał sam Cimoszewicz. Jarucką czeka w styczniu 2007 r. proces m.in. za posługiwanie się fałszywym dokumentem.
Miodowicz przyznał, że to on prosił ją, by napisała oświadczenie dla komisji śledczej, bo "prywatnie zwierzyła się przypadkiem jego znajomemu" o sprawie (był nim Wojciech Brochwicz). We wrześniu 2005 r. Cimoszewicz zrezygnował z kandydowania na prezydenta.
Miodowicz zaprzeczył swemu udziałowi w sfabrykowaniu rzekomej lojalki Kaczyńskiego ze stanu wojennego i udziałowi w spreparowaniu dokumentu o oświadczeniach majątkowych Cimoszewicza. Pozwał Nałęcza, żądając przeprosin. Poseł PO mówi, że miał obowiązek doprowadzić do zeznań Jaruckiej przed komisją - inaczej można by mu zarzucić ukrywanie świadka.
W czerwcu tego roku J. Kaczyński ujawnił swą teczkę, w której są dwa sfałszowane - jego zdaniem - w 1992 lub 1993 r. w UOP dokumenty, opisujące rzekome podpisanie przez niego tzw. lojalki ze stanu wojennego. Lider PiS jest przekonany, że przygotował ją zespół Lesiaka. Zaprzecza temu sądzony za inwigilację opozycji w latach 90. przez UOP płk Jan Lesiak. Trwa śledztwo w sprawie tego fałszerstwa. Sąd już w 1998 r skazał Marka Barańskiego z "Nie" na grzywnę za wydrukowanie "fałszywki". Sąd uznał, że Kaczyński nie podpisywał w 1981 r. żadnej "lojalki".