ŚwiatIzraelska "wojna" w Syrii. Państwo żydowskie zabezpiecza się na wypadek najgorszego

Izraelska "wojna" w Syrii. Państwo żydowskie zabezpiecza się na wypadek najgorszego

Pod koniec stycznia Izrael przeprowadził serię tajemniczych ataków na terenach syryjskich. Celem lotnictwa miały być militarne instalacje i konwoje ciężarówek. Dlaczego Tel Awiw zdecydował się na uderzenie? Jak ocenia Tomasz Otłowski, te działania jasno pokazują, że państwo żydowskie nie zawaha się przed zdecydowanymi ruchami w obronie swojego bezpieczeństwa. Nawet jeśli Stany Zjednoczone, największy sojusznik, patrzą na to z niekłamaną dezaprobatą.

Izraelska "wojna" w Syrii. Państwo żydowskie zabezpiecza się na wypadek najgorszego
Źródło zdjęć: © AFP | Jack Guez

08.02.2013 | aktual.: 09.02.2013 13:21

Od końca stycznia jednym z ważniejszych "newsów" na Bliskim Wschodzie jest informacja, że Izrael znowu wkroczył do akcji, podejmując działania militarnie w sąsiedniej Syrii. I choć nie ma oczywiście żadnych oficjalnych potwierdzeń, że tajemnicze ataki lotnicze na równie zagadkowe instalacje militarne i konwoje ciężarówek w Syrii przeprowadzone zostały przez Izraelskie Siły Powietrzne (IAF), to dla wszystkich, który śledzą wydarzenia w tej części świata, nie ma tu raczej żadnych wątpliwości. I nic dziwnego, bowiem to właśnie Izrael jest jedynym krajem regionu, który ma odpowiedni potencjał wywiadowczy i wojskowy do zaplanowania i przeprowadzenia tego typu akcji.

Szczegółów tych operacji, przeprowadzonych pod koniec stycznia br., nie poznamy być może nigdy (a z pewnością niezbyt szybko). Trzeba mieć też jednak świadomość, że informacje, które krążą na temat ataków, to zaledwie mały ułamek prawdy, a być może często także efekt świadomej dezinformacji zainteresowanych stron, mającej zmylić przeciwnika. Oprócz realnej rywalizacji politycznej i militarnej, na Bliskim Wschodzie od dawna toczy się bowiem także zaawansowana konfrontacja w wymiarze propagandowym i medialnym. Dezinformacja jest tu podstawowym narzędziem walki i miewa czasami skutki znacznie bardziej niszczycielskie, niż najcięższe i najnowocześniejsze bomby czy rakiety.

Interes Izraela

Co jednak najważniejsze w całej tej sprawie, to fakt, że państwo żydowskie ma obiektywny interes w eliminowaniu potencjalnych zagrożeń, płynących z rozdartej wojną domową Syrii, z niestabilnego Egiptu czy równie niespokojnego Libanu. A zagrożenia te zdają się dla Izraela narastać w przyspieszonym tempie.

Z perspektywy Tel Awiwu, największy niepokój budzi bez wątpienia sytuacja w Syrii. I nie chodzi tu o sam fakt przedłużającej się destabilizacji tego kraju, czy coraz wyraźniej rysującą się perspektywę jego rozpadu i przekształcenia w regionalną "czarną dziurę" bezpieczeństwa. Głównym powodem zmartwień izraelskich sztabowców i decydentów jest los syryjskich arsenałów broni chemicznej, największych na Bliskim Wschodzie (i jednych z większych na świecie). Nietrudno sobie wyobrazić, co mogłoby się stać, gdyby choć niewielka część zasobów tej broni wpadła w ręce islamskich ekstremistów, zarówno tych szyickich (Hezbollah), jak i sunnickich (powiązanych z Al-Kaidą).

Izraelczycy podnoszą ten problem niemal od samego początku syryjskiej wojny domowej, próbując wymusić na Amerykanach i Europejczykach aktywniejsze starania na rzecz zapobieżenia tej koszmarnej perspektywie. Sęk w tym, że nie ma dziś szans nawet na skuteczne monitorowanie arsenałów chemicznych reżimu prezydenta al-Asada, nie mówiąc już o ich zabezpieczeniu czy eliminacji.

Broń chemiczna - wielka niewiadoma

Nikt na Zachodzie (ani też w samym regionie) nie ma najmniejszego pojęcia, gdzie, ile i jakie środki są przechowywane, co się z nimi dzieje i czy przypadkiem nie są właśnie szykowane do użycia w walce. Część źródeł bliskowschodnich twierdzi już zresztą, że walczący w różnych częściach Syrii rebelianci zdołali już przechwycić "pewne ilości" broni "C", zmagazynowane m.in. w bazach wojskowych w Homa i Homs, zdobytych przez opozycję wiosną ub. roku. Jak zwykle w takich sytuacjach, prawda skrywa się jednak za mgłą niewiedzy, plotek, braku dostępu do zweryfikowanych danych i zwykłych przekłamań.

W tym kontekście jako wielce symptomatyczny jawi się jednak fakt, że Pentagon, który w połowie ub. roku dostał od Białego Domu zadanie opracowania stosownych planów operacyjnych na wypadek konieczności fizycznego zabezpieczenia lub utylizacji części syryjskich arsenałów chemicznych, po kilku miesiącach zarzucił ponoć te prace jako niemożliwe do wykonania. Kilka tygodni temu Kolegium Połączonych Szefów Sztabów Sił Zbrojnych USA poinformować miało z kolei prezydenta Baracka Obamę, że armia amerykańska nie będzie w stanie zapobiec ewentualnemu atakowi z użyciem broni chemicznej na terenie Syrii, ani też uniemożliwić jej proliferację. Zadanie takie uznano w Pentagonie za niewykonalne z operacyjnego punktu widzenia. Lotnictwo i szpiedzy - tak działa Izrael

Nie można się więc dziwić Izraelczykom, że próbują samodzielnie, na własną rękę, zapobiec najgorszemu z ich punktu widzenia scenariuszowi wydarzeń w Syrii. Tym bardziej, że postawa taka wpisuje się w ich ulubioną strategię działań uprzedzających - uderzać wszędzie tam, gdzie pojawia się choćby cień zagrożenia dla bezpieczeństwa Izraela. Najlepiej z dala od własnych granic i własnego terytorium, i na jak najwcześniejszym etapie tegoż zagrożenia.

Tak było z eliminacją programów jądrowych Iraku (1981 rok) i Syrii (2007 rok) oraz likwidacją przemytniczych transportów irańskiej broni dla Hamasu w Sudanie (atak z 2009 roku) czy zniszczeniem tamtejszej fabryki rakiet, pracującej na tajnej licencji irańskiej (2012 rok). Lista podobnych operacji izraelskich jest zresztą znacznie dłuższa i nie ogranicza się wyłącznie do działań lotnictwa (IAF).

To również historie rodem wprost z sensacyjnych filmów szpiegowskich - jest tajemnicą poliszynela, że izraelskie spec-służby mają dobrze rozbudowane i wyjątkowo skuteczne siatki agenturalne w każdym z państw regionu, zwłaszcza w tych otwarcie wrogich państwu żydowskiemu. I można się tylko zastanawiać, czy jakiegoś związku z tym faktem nie ma np. seria zastanawiająco licznych przypadków tajemniczych zgonów wśród irańskich naukowców, zaangażowanych w program nuklearny Iranu. Albo dziwny, a wyjątkowo zabójczy wirus komputerowy, pustoszący twarde dyski maszyn odpowiedzialnych za nadzorowanie procesu wzbogacania uranu w irańskich zakładach nuklearnych…

Izraelskie sensacje z Syrii

W całej tej mocno zagmatwanej i zamglonej sprawie tajemniczych ataków na cele znajdujące się na terytorium Syrii, bardzo ciekawa jest także sama sekwencja doniesień, przekazywanych przez ośrodki analityczne i informacyjne w ostatnich dniach stycznia. Warto prześledzić najważniejsze jej punkty. Oto w dniu 29 stycznia media izraelskie, a za nimi większość bliskowschodnich, cytują znamienną wypowiedź generała Amira Eszela, dowódcy IAF (warto zapamiętać ten szczegół w świetle późniejszych wydarzeń).

Ten jeden z najważniejszych dowódców armii izraelskiej wygłasza, na nic nikomu nie mówiącej konferencji na temat wykorzystania przestrzeni kosmicznej, płomienne przemówienie na temat poważnego ryzyka rozpadu Syrii i pozyskania przez islamskich ekstremistów zasobów broni chemicznej z syryjskich arsenałów.

Tego samego dnia izraelski portal wywiadowczy MENL (Middle East News Line) - mający, podobnie jak osławiona Debka.com, bardzo bliskie (acz oczywiście nieformalne) związki z aktualnymi i byłymi oficerami wywiadu oraz służb specjalnych państwa żydowskiego - wrzuca w domenę publiczną kolejną przysłowiową "bombę" medialną. Informuje, że Izraelczycy posiadają dokładną wiedzę na temat całej serii transportów z uzbrojeniem, sprzętem wojskowym i wyposażeniem, które "właśnie wysyłane są" z ogarniętej chaosem Syrii (a zwłaszcza z Latakii, bastionu pro-rządowych Alawitów) do sąsiedniego Libanu. Konwoje te, ewidentnie przeznaczone dla libańskiego Hezbollahu, zawierać mają zarówno syryjską broń konwencjonalną, jak i "być może chemiczną". Izraelskie służby mają dokładnie i w czasie rzeczywistym (!) monitorować te transporty. Co ciekawe, doniesienia te "giną" jednak wówczas w natłoku setek innych informacji, nadchodzących z Syrii i całego regionu; nikt nawet nie próbuje (a może nie chce?) zgłębiać ich prawdziwego
znaczenia.

Tarcia na linii Izrael-USA

Dzień później, 30 stycznia, media w Izraelu z oburzeniem informują o brutalnym w swym tonie i wymowie ultimatum, jakie wystosować miał kilka dni wcześniej prezydent USA, Barack Obama, w rozmowie z izraelskim premierem-elektem Benjaminem Netanjahu.

Obama zagrozić miał Izraelowi całkowitym wycofaniem amerykańskiego poparcia oraz "osłony dyplomatycznej i propagandowej", jeśli Tel Awiw kontynuować będzie swą politykę osadnictwa na ziemiach palestyńskich i nie pójdzie na daleko idący kompromis w sprawie utworzenia wolnej Palestyny. Co ciekawe, w tej samej rozmowie prezydent jedynego supermocarstwa miał ponoć także dwukrotnie zażądać od Izraelczyków "całkowitej wstrzemięźliwości" w kwestii syryjskiej broni chemicznej i ryzyka jej proliferacji w regionie. Amerykanie już coś przeczuwali?

Izraelska (jak wszystko na to wskazuje) odpowiedź nadeszła niemal natychmiast i była dla Wujka Sama mocno upokarzająca. Jeszcze tego samego dnia, późnym wieczorem, w dwóch odrębnych, precyzyjnie przeprowadzonych nalotach na terenie Syrii zniszczony miał zostać jeden z ze wspomnianych konwojów samochodowych, zmierzających zapewne do libańskiej Doliny Bekaa (bastionu Hezbollahu), a także Centrum Studiów i Badań Naukowych (SSRC) koło Damaszku, gdzie rozwijano najnowsze technologie w zakresie broni "C" i jej zastosowania bojowego. Tak na marginesie, ośrodek ten został ponoć w ostatnich latach mocno rozbudowany i zmodernizowany dzięki finansowemu i technologicznemu wsparciu… Korei Północnej.

Komunikat do sąsiadów

Tak jak w wielu wcześniejszych przypadkach, Izraelczycy pokazali, że nie boją się podejmować zdecydowanych działań, mających choć trochę poprawić ich położenie strategiczne i sytuację bezpieczeństwa. Nie wiemy, co było w tym zbombardowanym konwoju (oficjalną wersję o systemach SA-17 należy chyba jednak włożyć między bajki), nie wiadomo też, co tak naprawdę działo się w SSRC. Musiało być to jednak coś na tyle poważnego i niepokojącego, że wymusiło szybką i zdecydowaną zbrojną ripostę Izraela, podjętą wbrew woli amerykańskiego sojusznika.

Akcja ta, przy całym otaczającym ją nimbie tajemniczości i chaosie sprzecznych doniesień, ma też ewidentne korzyści propagandowe, które Tel Awiw z pewnością zdyskontuje we wspomnianej wcześniej wojnie psychologicznej ze swymi rywalami w regionie. Izraelczycy po raz kolejny udowodnili bowiem, że nie zawahają się przed zdecydowanymi działaniami w obronie swego bezpieczeństwa. Ten bardzo mocny i wymowny sygnał wysłany został zarówno do liderów Hezbollahu czy syryjskiego prezydenta Baszara al-Asada, jak i przywódców Bractwa Muzułmańskiego rządzącego Egiptem, o ajatollahach w Iranie już nie wspominając. Najbliższa przyszłość pokaże, czy izraelska wiadomość dotarła do adresatów.

Tomasz Otłowski dla Wirtualnej Polski

Tytuł, lead i śródtytuły pochodzą od redakcji.

Źródło artykułu:WP Wiadomości
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)