ŚwiatIzraelska łamigłówka Rosji. "Egzotyczne" partnerstwo, które wywraca do góry nogami sojusze na Bliskim Wschodzie

Izraelska łamigłówka Rosji. "Egzotyczne" partnerstwo, które wywraca do góry nogami sojusze na Bliskim Wschodzie

• Bez porozumienia z Izraelem syryjski gambit Moskwy nie byłby tak błyskotliwy

• Nie chodzi tylko o Syrię, bo każda ze stron tego tandemu realizuje własne interesy

• Dla Izraela to sposób nacisku na USA i walka z wpływami Iranu

• Kreml widzi w Izraelu sojusznika w grze o zniesienie sankcji i w rywalizacji z Turcją

• Z tego zbliżenia płynie ważna lekcja dla Europy

• Wobec wspólnych wyzwań Izrael mógłby stać się ważnym sprzymierzeńcem UE

Izraelska łamigłówka Rosji. "Egzotyczne" partnerstwo, które wywraca do góry nogami sojusze na Bliskim Wschodzie
Źródło zdjęć: © Israeli Air Force
Robert Cheda

04.02.2016 | aktual.: 04.02.2016 12:26

To trochę dziwne, że uwaga świata koncentruje się na wszystkich uczestnikach geopolitycznego rozdania kart na Bliskim Wschodzie, tylko nie na Izraelu. A to jego interesy - czy to się komuś podoba, czy nie - pozostają bardzo ważnym czynnikiem wszelkich uregulowań. Bez porozumienia z Tel Awiwem syryjski gambit Moskwy nie byłby tak błyskotliwy. Z drugiej strony, partnerstwo rosyjsko-izraelskie stawia na głowie regionalne sojusze, bo Moskwa działa także w porozumieniu z Iranem i Hezbollahem, największymi wrogami Izraela. A ten z kolei jest najbliższym sojusznikiem USA, a więc głównym rywalem Rosji.

Ktoś powiedział, że Bliski Wschód to delikatna materia, dlatego warto odpowiedzieć na pytanie, jakie interesy łączą Rosję z Izraelem, a jakie dzielą. Odpowiedź przyda się głównie zagubionej we wszystkim Europie, bo przecież wobec wspólnych wyzwań, to Izrael mógłby stać się głównym sojusznikiem Unii Europejskiej.

Interesy Izraela

Mając w pamięci antysemicką politykę ZSRR i jego militarne zaangażowanie po stronie państw arabskich, których celem było zniszczenie Izraela, obecne partnerstwo Moskwy i Tel Awiwu można by nazwać egzotycznym. Choć lepiej zacząć od pytania, czy syryjski gambit Kremla był dla Izraela taką samą niespodzianką, jak dla całego Zachodu? Znając sprawność izraelskich służb specjalnych, a przede wszystkim wywiadu wojskowego (mało reklamowanego w przeciwieństwie do Mosadu, ale stanowiącego rzeczywisty atut), można przypuszczać, że nie. Co innego jednak wiedzieć, a co innego reagować, i Tel Awiw zrobił to w błyskotliwym stylu.

Zaraz po upublicznieniu rosyjskiej obecności militarnej premier Benjamin Netanjahu poleciał do Moskwy i w rozmowie z Władimirem Putinem poznał rosyjskie cele w Syrii, a sztaby generalne uzgodniły system wzajemnego koordynowania operacji lotniczych. Choć wydaje się, że to Izrael został postawiony przed faktem dokonanym, sprawa nie jest taka jednoznaczna, bo bez jego przyzwolenia rosyjskie siły powietrzne byłyby co najmniej ograniczone, jeśli nie poważnie zagrożone.

Mimo jakościowego skoku lotnictwa wojskowego Rosji, żadnych złudzeń nie pozostawia przewaga sił powietrznych Izraela, które bez żadnego problemu mogłyby zneutralizować jakąkolwiek aktywność militarną Moskwy. Rosyjscy wojskowi pamiętają lekcję tak zwanej wojny na wyczerpanie, w której siły powietrzne ZSRR wystąpiły po stronie Egiptu. Gdy w 1970 r. piloci radzieckiej dywizji myśliwskiej zestrzelili nad Synajem izraelski samolot zwiadowczy, Tel Awiw odpowiedział strąceniem w jednej walce sześciu Migów- 21 z czerwonymi gwiazdami, po czym Moskwa wycofała z Egiptu całe swoje lotnictwo.

Wracając do współczesności, izraelska przychylność dla rosyjskiej obecności w Syrii jest racjonalna z politycznego i militarnego punktu widzenia. Tel Awiw nacisnął w ten sposób na Waszyngton, wyrażając swoje niezadowolenie z amerykańskiej wolty politycznej na Bliskim Wschodzie, a wobec Iranu w szczególności. Dotychczasowa równowaga bezpieczeństwa w tym wybuchowym regionie opierała się na militarnej obecności i aktywności USA oraz wsparciu dwóch filarów - Izraela i Arabii Saudyjskiej. Taki aksjomat był szczególnie ważny dla państwa żydowskiego, stojącego ostatnio w obliczu Arabskiej Wiosny i jej nieoczekiwanych przez Zachód skutków - islamskiej radykalizacji i destabilizacji Bliskiego Wschodu oraz Afryki Północnej. Przy tym, jak się okazało, USA, które od Afganistanu, przez Irak, po Libię, walnie przyczyniły się do tego stanu rzeczy, nie mają planu zapasowego oprócz mrzonek o budowie arabskiej demokracji w zachodnim stylu. A Biały Dom początkowo "umył ręce" i przerzucił odpowiedzialność na państwa regionu,
niezdolne do sanacji bezpieczeństwa, co doprowadziło tylko do eskalacji konfliktu, z którego wykluło się Państwo Islamskie.

Nie dość tego, bo Waszyngton postanowił włączyć do gry Iran, inicjując porozumienie jądrowe z Teheranem. Był to prawdziwy cios w poczucie izraelskiego bezpieczeństwa, bo kto jak kto, ale teokratyczny Iran zaczyna każdy dzień od modłów o "śmierć dla syjonistów". Dlatego Tel Awiw od początku twierdził, że porozumienie USA i UE z Teheranem to tak naprawdę nieporozumienie, bo wspólnota międzynarodowa nie jest w stanie kontrolować irańskiego projektu jądrowego, odsuwając jedynie o 10-15 lat produkcję takiej broni. Za to zdjęcie embarga na irańską ropę naftową i kooperację gospodarczą uczyni z Iranu śmiertelne zagrożenie dla Izraela i całego regionu.

Tymczasem w następstwie izraelsko-rosyjskiego partnerstwa USA poczuły się tak zaniepokojone, że z jeszcze większą szczodrością otworzyły przed państwem żydowskim federalną kasę i arsenały wojskowe. W efekcie amerykańska pomoc wzrosła do 4 mld dolarów rocznie, co przełożyło się na sfinansowanie zakupu 33 myśliwców najnowszej generacji F-35 (z opcją na 50 maszyn) i systemu obrony powietrznej. Dzięki rosyjskiej grze Syrią, Waszyngton zabrał się do rozwiązania problemu Państwa Islamskiego, czyli wypicia piwa które nawarzył. Ponadto Tel Awiw naprawdę woli Syrię znajdującą się pod rosyjskimi wpływami niż sąsiada, o losie którego będzie decydował największy wróg - Iran. Moskiewskie wsparcie dla reżimu Baszara al-Asada zapobiegło bowiem próbie zdominowania tego kraju przez Teheran, co daje gwarancję względnego bezpieczeństwa Izraela, szczególnie w przypadku prawdopodobnej federalizacji Syrii na części alawicką, kurdyjską, sunnicką i druzyjską.

W tym kontekście ważna jest nadzieja Izraela na utemperowanie sterowanego dotąd przez Iran Hezbollahu, aby ograniczył antyizraelski terroryzm na rzecz programu politycznego. A na razie izraelsko-rosyjskie porozumienie przewiduje, że Moskwa nie udziela tej organizacji wojskowego wsparcia, a z drugiej strony nie przeciwdziała nalotom izraelskiego lotnictwa na bazy Hezbollahu w Syrii. Wreszcie Rosjanie na Bliskim Wschodzie to również gwarancja powstrzymania agresywnej polityki prezydenta Turcji Recepa Tayyipa Erdogana. Syria zdaje się być dla Turcji wyłączną strefą interesów, a tak się składa, że od incydentu, podczas którego izraelska marynarka wojenna zatrzymała turecki konwój z pomocą humanitarną dla palestyńskiej Strefy Gazy, relacje Tel Awiwu i Ankary trudno nazwać przyjaznymi. Panturkizm Erdogona, okraszony wsparciem dla radykalnego islamu, nie poprawia z pewnością bezpieczeństwa Izraela. A jaki jest interes Moskwy w partnerstwie z Tel Awiwem?

Rosyjska gra

Rosyjskie korzyści nie ograniczają się wyłącznie do bezpieczeństwa i skuteczności kontyngentu syryjskiego, choć jest to kwestia decydująca. Cała impreza została wymyślona przez Kreml po to, aby Rosja wydobyła się z pokrymskiej izolacji politycznej i gospodarczej Zachodu. W perspektywie długofalowej, jak wyjaśnia Dmitrij Trenin z Moskiewskiego Centrum Carnegie, bliskowschodni gambit, który czyni z Rosji koniecznego partnera uregulowań pokojowych w skali całego regionu, ma ugruntować pozycję światowego mocarstwa w XXI w. Przynajmniej takie nadzieje wiąże z geopolityczną rozgrywką Putin.

Tymczasem po kilku miesiącach operacji nie nastąpił oczekiwany przełom w postaci decydującego zwycięstwa militarnego Asada, co przekłada się na warunki negocjacji prowadzonych w amerykańsko-rosyjskim tandemie. Polityczna konsumpcja błyskotliwego zagrania politycznego stoi pod znakiem zapytania. Izrael jest więc potrzebny Rosji, jako zakulisowa siła wpływająca na amerykański establishment, w celu ewentualnego zniesienia sankcji. Państwo żydowskie nie wprowadziło takowych i dziś jest jednym z beneficjentów importowej dziury Rosji, głównie w segmencie żywnościowym.

Ponadto od czasu zestrzelenia rosyjskiego samolotu przez lotnictwo tureckie, Moskwa stoi na granicy konfrontacji militarnej z Ankarą, a więc i z NATO, a Izrael wspiera rosyjski punkt widzenia na przyczyny incydentu. Jak inaczej nazwać niedawną wypowiedź izraelskiego ministra obrony, który wizytując Grecję, oskarżył Ankarę o wspieranie Państwa Islamskiego bronią i najemnikami oraz czerpanie korzyści z eksportu irackiej i syryjskiej ropy naftowej? Dzięki takim wypowiedziom Rosja przekonuje świat, że oskarżenia pod adresem Turcji nie są gołosłowne, ani odosobnione.

Kolejnym ważnym punktem rosyjsko-izraelskiego porozumienia wojskowego jest wymiana danych wywiadowczych, z pewnością nie ograniczona wyłącznie do Syrii, ale dotycząca szerzej Bliskiego Wschodu. Jest to również istotne w kontekście mocno warunkowego sojuszu Moskwy z Teheranem i zaniepokojenia Izraela tamtejszym programem atomowym. A także rosyjskimi dostawami broni do tego kraju. Trzeba pamiętać, że Rosja odblokowała irański kontrakt na rakietowe systemy obrony powietrznej S-300, a izraelscy eksperci wyceniają rosyjski eksport uzbrojenia do Iranu na 20 mld dolarów w przeciągu najbliższych lat. Rosyjska broń przekazana przez Iran i Syrię w ręce szyickiego Hezbollahu była już wcześniej przyczyną pogorszenia stosunków z Izraelem. Trudno, aby było inaczej, skoro po użyciu RPG-29 i przenośnych zestawów przeciwpancernych Kornet oraz Metis kilka izraelskich czołgów typu Merkawa zostało zniszczonych podczas interwencji w Libanie. Z drugiej strony, Moskwa była poważnie zaniepokojona udziałem izraelskich specjalistów i
przemysłu zbrojeniowego w modernizacji armii Gruzji, a zwłaszcza Azerbejdżanu, co podgrzewa sytuację na i tak niestabilnym Zakaukaziu.

Moskwa ma więc o czym myśleć, stawiając na jednej szali wpływy z irańskich kontraktów zbrojeniowych i stabilność Kaukazu, a na drugiej - korzyści ze współpracy gospodarczej z Izraelem. W okresie, gdy rosyjska gospodarka została poddana zachodniemu embargu, Izrael jest jednym z nielicznych źródeł tak potrzebnych kapitałów, a zwłaszcza technologii. Nie chodzi wyłącznie o sferę wojskową (choć rosyjska armia używa, także w Syrii, izraelskich samolotów bezpilotowych), ale również inne branże, takie jak elektronika, czy oprogramowanie. Zresztą próby rosyjsko-izraelskiej kooperacji w kwestii eksportu uzbrojenia były już podejmowane, ale zostały zablokowane przez USA.

Ostatnią, choć na pewno nie mniej ważną dziedziną, pozostaje współpraca antyterrorystyczna. W szeregach Państwa Islamskiego walczy od 5 do 10 tys. obywateli rosyjskich, a izraelskie służby specjalne mają metody zdobywania informacji, identyfikacji i lokalizacji podejrzanych. Słowem, mogą dostarczyć wszystko, co jest niezbędne dla neutralizacji terrorystów i przerwania kanałów finansowania, prowadzących z Bliskiego Wschodu do Rosji.

Lekcja dla Europy

Jak widać, wzajemnych powiązań i interesów, ale także barier ograniczających współpracę rosyjsko-izraelską jest wiele. Gdzie leży granica partnerstwa? Ze strony Tel Awiwu jest nią nadrzędna zasada bezpieczeństwa, a zatem utrzymanie ścisłego sojuszu z Waszyngtonem. Rosja zawsze prowadzi politykę wolnej ręki, która umożliwia płynną zmianę sojuszy, co jak na dłoni widać w jej bliskowschodniej strategii. I w tym kryje się największy morał dla Europy.

Kto jeszcze trzy-cztery lata temu przewidywał rosyjską ekspedycję Syrii, powstanie Państwa Islamskiego czy migracyjny exodus do Europy? Wobec nowych wyzwań dla Europy, Izrael jest jej naturalnym i oczywistym sojusznikiem. Naturalnym ze względu na wspólne korzenie cywilizacyjne i duchowe, wspólnotę demokratycznych wartości i porządku prawnego. A oczywistym z powodu tożsamych zagrożeń - Izraelczycy i Europejczycy są identycznymi ofiarami islamistycznego radykalizmu oraz terroryzmu.

Takie stwierdzenia powinny wystarczyć jako rekomendacja, ale dodać należy płaszczyznę polityczną, bo to od pokoju i stabilności Bliskiego Wschodu, jak nigdy dotąd, zależy bezpieczeństwo Europy. A w tej kwestii Tel Awiw, samodzielnie lub jako sojusznik USA i Rosji, ma bardzo wiele do powiedzenia. Dlaczego Izrael nie został takim partnerem dla UE? Jest tylko jedna, za to kardynalna przeszkoda - ślepa poprawność polityczna Europy, która każe patrzeć na Izrael przez pryzmat palestyński lub szerzej - arabski. Takie zaburzenie ostrości widzenia zmusza, aby patrzeć na ten kraj nie jako ofiarę terroryzmu, a przecież w ostatnim półroczu na izraelskich ulicach niemal codziennie giną niewinne osoby, zabijane przez palestyńskich zamachowców. To podobnie, choć w nieporównywalnie większej skali, jak w Europie, choć u nas ten proces niestety nabiera dopiero rozpędu.

Natomiast władze unijne wprowadzają wobec Izraela sankcje ekonomiczne, środowiska opiniotwórcze są oburzone izraelskim prawem do samoobrony, a co bardziej krewcy politycy UE wzywają do politycznego bojkotu państwa żydowskiego. Tymczasem Izrael mógłby odegrać ważną rolę w stabilizowaniu południowej granicy UE i na drodze politycznej, i tej bardziej praktycznej współpracy policyjnej, wywiadowczej i w dziedzinie bezpieczeństwa. Tak postrzegają Izrael zarówno USA, jak i Rosja, tylko Europa pozostaje nadal ślepa, za to coraz bardziej bezbronna.

Źródło artykułu:WP Wiadomości
Zobacz także
Komentarze (87)