Izraelczycy domagają się ukarania byłego prezydenta
Tysiące Izraelczyków protestowało w Tel Awiwie przeciwko kompromisowi, na mocy którego były
prezydent Izraela Mosze Kacaw, oskarżony o przestępstwa na tle
seksualnym, uniknie kary więzienia.
W czwartek izraelska prokuratura ogłosiła, że zawarto ugodę, w myśl której Kacaw przyznał się do molestowania seksualnego, za co otrzyma karę więzienia w zawieszeniu. Prokurator generalny Menham Mazuz zrezygnował natomiast z oskarżenia prezydenta o gwałt, za co groziłoby mu nawet 20 lat więzienia.
Elementem umowy było również piątkowe, przedterminowe ustąpienie Kacawa ze stanowiska prezydenta.
Na placu Rabina w Tel Awiwie anulowania tej ugody domagało się 20 tys. osób - oszacowali organizatorzy pikiety. Wśród tłumu demonstrantów były czołowe kobiety izraelskiej sceny politycznej.
Protestujący żądali postawienia Kacawa przed sądem oraz ustąpienia prokuratora Mazuza.
Tymczasem prokurator twierdzi, że były prezydent nie mógłby zgodnie z izraelskim prawem stanąć przed sądem za niektóre ze stawianych mu zarzutów. Ponadto, sprzeczne zeznania świadków przypuszczalnie uniemożliwiłyby skazanie byłego prezydenta za gwałt - dodał.
Z sondażu opublikowanego w piątkowym wydaniu dziennika "Jedijot Achronot" wynika, że 69% respondentów jest przeciwnych umowie zawartej przez prokuraturę z byłym prezydentem, a 73% uważa, że sprawiedliwości nie stało się zadość.
Zarzuty wobec prezydenta zostały sformułowane na podstawie zeznań 10 kobiet. Dochodzenie rozpoczęto jeszcze w kwietniu 2006 roku, po skardze złożonej przez byłą pracownicę biura Kacawa, utrzymującą, że prezydent zmuszał ją do uprawiania seksu pod groźbą zwolnienia z pracy.