Izrael zaatakował fabrykę broni chemicznej w Syrii. Ryzyko wojny regionalnej jest coraz większe
Izraelskie samoloty zaatakowały fabrykę broni chemicznej w Syrii. Armia państwa żydowskiego rozpoczęła też wielkie ćwiczenia symulujące walki w Libanie. Wojna w Syrii, która dotknęła nawet Polskę, przechodzi w nową fazę. Rośnie groźba konfliktu regionalnego.
Celem izraelskich samolotów był ośrodek badawczy koło miejscowości Masjaf w zachodniej Syrii, gdzie produkowano broń chemiczną, bomby w beczkach i rakiety. Damaszek przyznał, że zginęło przynajmniej dwóch żołnierzy, a kilku zostało rannych. W okolicy wielokrotnie widziano też oficerów z Iranu i libańskiego Hezbollahu. Ponadto Masjaf leży niecałe 50 km od głównej, rosyjskiej bazy morskiej w mieście Tartus, czyli teoretycznie znajduje się pod parasolem ochronnym najnowocześniejszych, rosyjskich systemów obrony przeciwlotniczej.
Termin i cel nalotu został dobrze przemyślany. Dzień wcześniej ONZ ogłosiła raport, z którego wynika, że Damaszek wielokrotnie używał broni chemicznej przeciwko swoim obywatelom. Dzięki temu nikt nie może mieć pretensji do Izraelczyków o zniszczenie zakładu produkującego zakazaną broń masowego rażenia. Pikanterii dodaje fakt, że dokładnie dziesięć lat wcześniej izraelskie bomby zburzyły reaktor atomowy budowany w Syrii przez Koreę Północą. Nalot na Masjaf wyznacza też linie następnego konfliktu, w który przeobraża się syryjska wojna domowa.
W północnym Izraelu rozpoczęły się największe od dwudziestu lat manewry, które mają przygotować IDF, armię państwa żydowskiego, do konfrontacji z Hezbollahem na terytorium Libanu. Planiści ze sztabu generalnego w Tel-Awiwie nie mają wątpliwości, że konflikt z szyitami nadejdzie, choć spodziewają się, że teatrem najważniejszych działań będzie Syria, a nie Liban.
Nowa faza wojny w Syrii
Trwająca od 2011 r. wojna domowa wygasa, a raczej zmienia charakter. Kończy się okres kompletnego chaosu i walk z udziałem setek organizacji i bojówek. Rosyjska interwencja uratowała reżim Baszara el Asada. Z kolei ku upadkowi chyli się tzw. Państwo Islamskie, choć jego agonia może ciągnąć się miesiącami. Z gry o najważniejsze rejony na zachodzie i w centrum Syrii wypadli Amerykanie, których wpływy ograniczają się do terenów zajętych przez Kurdów i rejonów przy granicach z Irakiem i Jordanią. Na północy o swoje wpływy walczy Turcja.
Najpotężniejszym graczem na scenie są Rosjanie, którzy przede wszystkim chcą zarobić na odbudowie kraju i zapewnić sobie wpływy w regionie. Z kolei dla Iranu Syria jest drogą wyjścia z izolacji i budowy mocarstwowej pozycji na Bliskim Wschodzie. Teheran tworzy strefę wpływów obejmującej bogate tereny ciągnące się od granic Republiki Islamskiej przez Irak i Syrię, aż po Liban i wybrzeże Morza Śródziemnego.
Próba ognia jest nieuchronna
Izraelczycy są przekonani, że takie rozstawienie figur na bliskowschodniej szachownicy grozi regionalnym konfliktem. Wcześniej czy później Irańczycy wraz ze swoimi sojusznikami z Hezbollahu będą chcieli przetestować gotowość i determinację państwa żydowskiego.
Atak z Libanu byłby zbyt kosztowny dla wywodzącego się stamtąd Hezbollahu, a niewielkie terytorium kraju ułatwia działania Izraelczykom. Z kolei wielkie przestrzenie Syrii stwarzają nowe możliwości. Nie przypadkiem Iran buduje tam nowe fabryki rakiet dalekiego zasięgu, które będą mogły precyzyjnie razić cele w całym Izraelu.
Bliskowschodnie realia pokazują, że równowaga sił zawsze rodzi się na polu bitwy. Nikt nie jest skłonny pominąć etapu rozlewu krwi i od razu przejść do zakulisowych rozmów. Najpierw trzeba się zmierzyć, zdobyć jak najlepszą pozycję negocjacyjną i wywalczyć równowagę strachu, która na jakiś czas zagwarantuje przestrzeganie nieformalnego układu wypracowanego w ostatnich dniach walk.
Rosjanie i Izraelczycy mogą zacząć do siebie strzelać
Największe jest jednak ryzyko bezpośredniego starcia pomiędzy Izraelczykami i Rosjanami, którzy rozmieścili w Syrii nie tylko samoloty, ale także najnowocześniejsze systemy przeciwlotnicze S-400. Teoretycznie, instalacje te kontrolują niemal całe terytorium Syrii i Izraela, co oznacza, że Rosjanie zapewne widzieli zespół uderzeniowy zbliżający się do Masjaf i postanowili nie reagować.
Premier Netanjahu kilkakrotnie rozmawiał z prezydentem Putinem. Obie strony wypracowały metody komunikacji i unikania zatargów, ale nadal nie wiadomo, jak daleko Moskwa pozwoli Izraelczykom się posunąć. Państwo żydowskie od miesięcy testuje granice, a atak na instytut chemiczny oznacza dalsze ich przesunięcie. Czy Rosjanie pozostaną bierni, nawet jeżeli Izraelczycy postanowią zniszczyć nowe zakłady rakietowe? Jeżeli nie, to najpierw atakujące samoloty będą musiały "wyłączyć" instalacje S-400. Jak Moskwa zareaguje na śmierć swoich żołnierzy? Czy w takiej sytuacji Amerykanie zaangażują się na tyle szybko i mocno, by zapobiec wybuchowi wojny regionalnej? A może stanie się rzecz nie do pomyślenia i rosyjskie rakiety Kalibr zostaną wystrzelone w kierunku Izraela?
Wojna domowa w Syrii trwa już ponad 6 lat i kosztowała życie setek tysięcy ludzi. Spowodowała kryzys migracyjny, który wstrząsnął posadami Unii Europejskiej. Stał się nawet problemem w relacjach między Warszawą i Brukselą. Teraz następuje przesilenie, które nie oznacza uspokojenia sytuacji. Coraz więcej, optymistycznie nastawionych, uchodźców wraca do domów, ale już wkrótce ich kraj może stać się teatrem kolejnego, jeszcze groźniejszego konfliktu.