IV Telerzeczpospolita
W odróżnieniu od reality show demokracja nie
polega na tym, że politycy odsłaniają przed kamerami swoje
tajemnice i licytują się, kto lepszy. Wygrali wybory, niech się
dogadają, choćby mieli pojechać do Magdalenki. A przed kamerą
dogadać się nie da, zwłaszcza na dziesięć dni przed następnymi
wyborami. Negocjacje szybko zamieniły się w oratorskie popisy, w
których każdy pokazał, co ma najgorszego - uważa komentator "Gazety Wyborczej" Piotr Pacewicz.
30.09.2005 | aktual.: 30.09.2005 09:32
Rokita coraz złośliwiej dowodził, że PiS nie ma programu i - jak w komisji ds. afery Rywina - punktował koalicjanta. Aż doszło do tego, że Kaczyński zaszantażował Platformę - jak wam się nie podoba, to PiS zrobi rząd autorski. Dał też publiczną lekcję tego, kto w PiS rządzi: przyszły premier siedział jak coraz bardziej struty.
Ironista R. i obrażalski K. nakręcali się nawzajem, co było może i ekscytującym widowiskiem, ale w gruncie rzeczy niepokojącym. Bo nie wiem jak Państwo, ale ja na przykład mam mniej wyrafinowane potrzeby niż taka Telerzeczpospolita: chciałbym mieć dobry, skuteczny rząd - konkluduje Pacewicz. (PAP)