Irlandzcy terroryści znów dali o sobie znać. To dopiero początek?
Po raz pierwszy od ośmiu lat w północnoirlandzkim Derry wybuchła bomba. Podejrzani to członkowie Nowej Irlandzkiej Armii Republikańskiej (New IRA). Zamach podkreśla obawy o powrót do czasów terroryzmu na Zielonej Wyspie.
Umieszczona pod samochodem bomba - klasyka w repertuarze IRA - wybuchła w sobotni wieczór przed budynkiem sądu w Derry. Nikt nie odniósł obrażeń - m.in. dlatego, że terroryści wcześniej uprzedzili o podłożonym ładunku, a policja zdołała ewakuować okolicę. Sama eksplozja wystarczyła jednak, by wywołać niepokój. Tym bardziej, że w poniedziałek doszło do innego incydentu. Jak podały irlandzkie media, dwie grupy zamaskowanych mężczyzn włamali się kolejnych dwóch samochodów i rzucili do środka niezidentyfikowany przedmiot - prawdopodobnie bombę. Tym razem udało się jednak uniknąć eksplozji.
Jak dotąd aresztowanych zostało dwóch dwudziestokilkulatków podejrzanych o sobotni zamach. To prawdopodobnie członkowie tzw. Nowej Irlandzkiej Armii Republikańskiej. Powstała z połączenia kilku grup członków IRA - przede wszystkim tzw. Prawdziwej IRA (RIRA), którzy po wielkopiątkowym porozumieniu pokojowym z 1999 roku nie złożyli broni i chcą zjednoczenia całej wyspy. Choć podobnych formacji jest więcej, Nowa IRA jest uważana obecnie za najgroźniejszą z nich. Według policji trzon liderów grupy tworzą starzy bojownicy z Prowizorycznej IRA, głównego nurtu katolickich terrorystów prowadzącego walki w latach "troubles" (okresu starć i zamachów sprzed porozumienia).
- Ich ambicje nie są w tej chwili proporcjonalne do ich możliwości. Nie stanowią takiego zagrożenia jak IRA w czasach konfliktu, ale w dzisiejszym kontekście jest to wielkie zagrożenie, którego nie lekceważymy - powiedział Stephen Martin, wiceszef policji w Derry, cytowany przez dziennik "Irish Times".
Brexit a sprawa irlandzka
Sobotni incydent nie jest pierwszym kryminalnym wybrykiem grupy. W 2012 roku członkowie NIRA zamordowali strażnika więziennego Davida Blacka w hrabstwie Armagh na północy kraju. Zaś w 2016 w Belfaście przeprowadzili zamach bombowy, w którym zginął inny strażnik, Adrian Ismay. Najnowszy atak, choć bezkrwawy, jest jednak znaczący ze względu na kontekst. Niepokój budzą dwa fakty: jest to pierwszy od dawna wybuch bomby w Derry - mieście najbardziej dotkniętym przemocą i podziałami z czasów trzydziestoletniego konfliktu między katolickimi i protestanckimi grupami zbrojnymi. Do tego do zamachu dochodzi w momencie, kiedy trwający od 20 lat pokój na Zielonej Wyspie wydaje się najbardziej zagrożony.
Wszystko przez impas w negocjacjach w sprawie Brexitu. Główną przyczyną dotychczasowego fiaska negocjacji było stanowisko Irlandii - wsparte przez całą Unię - by za wszelką cenę nie dopuścić do powrotu fizycznej granicy i kontroli granicznych między Republiką Irlandii i należącą do Zjednoczonego Królestwa północną częścią wyspy. Brak granicy jest zapisany w porozumieniu wielkopiątkowym z 1999 roku. Problem w tym, że znaczna część rządzącej w Londynie partii Konserwatywnej nie chce się zgodzić na takie. A to dlatego, że w praktyce mogłoby to oznaczać ustanowienie granicy celnej między Irlandią Północną i resztą Zjednoczonego Królestwa.
Zamach w Derry pokazuje, że obawy o powrót przemocy nie są nieuzasadnione. Zdaniem irlandzkiego dziennikarza wojennego Jake'a Hanrahana, powrót granicy niemal na pewno pociągnie za sobą większe rozruchy.
- W Londynie sytuacja w Irlandii Północnej jest całkowicie ignorowana. Tymczasem radykałowie tylko czekają na okazję do wznowienia walk. Gwarantuję, że jeśli stanie "twarda granica", natychmiast stanie się ona celem ataków - powiedział WP. - Zapewne nie będzie powrótu do "troubles", ale naprawdę niewarto igrać z ogniem - dodaje.
Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl