Irlandia wykolei Brexit? Szykuje się wielka awantura
Na dwa tygodnie przed szczytem ostatniej szansy, sprawa irlandzkiej granicy grozi sparaliżowaniem rozmów ws. Brexitu. Dublin grozi wetem, Londyn jest przekonany, że to blef. Stawka jest wysoka: grozi chaosem na Wyspach i powrotem przemocy w Irlandii. A konsekwencje mogą dotknąć także Polaków.
Na pierwszy rzut oka sprawa granicy wydawałaby się prosta. Ani Irlandia, ani Wielka Brytania nie chcą, by między "unijną" Irlandią a wychodzącą z UE Irlandią Północną znów stanęła "twarda granica" z kontrolą paszportów i ceł. Nietrudno domyśleć się dlaczego: na układzie bez granic opiera się irlandzkie porozumienie pokojowe oraz gospodarka obu części szmaragdowej wyspy. Ale mimo to, spór między Dublinem i Londynem grozi zapaścią w rozmowach w sprawie Brexitu.
Te znajdują się w kluczowej fazie i z każdym dniem zbliżają się do chwili prawdy: grudniowego szczytu UE, kończącego pierwszą, podstawową fazę rozmów i rozpoczynającego tę drugą, jeszcze bardziej skomplikowaną. Rozmowy już zanotowały duży poślizg; a jeśli w grudniu nie dojdzie do porozumienia, obu stronom może nie starczyć czasu, by wypracować porozumienie gwarantujące uporządkowane wyjście Wielkiej Brytanii z UE. W piątek przewodniczący Rady Europejskiej Donald Tusk dał brytyjskiemu rządowi 10 dni na złożenie zadowalających propozycji, by móc przystąpić do drugiej fazy rozmów. Propozycje muszą przede wszystkim zadowolić Irlandię, która grozi wetem.
Trwa ładowanie wpisu: twitter
Kto pierwszy mrugnie
Gdzie więc leży kość niezgody? Irlandia jest zdania, że jedynym sposobem by zachować otwartą granicę z Irlandią Północną, jest pozostanie całej wyspy we wspólnym unijnym rynku i unii celnej. To jednak całkowicie sprzeczne z brytyjską koncepcją wyjścia z UE. Rząd Theresy May postawił bowiem na pełne wyjście z UE. Teoretycznie kompromisem byłoby pozostanie samej Irlandii Północnej w jednolitym rynku, ale to oznaczałoby nadanie tej części składowej Zjednoczonego Królestwa specjalnego statusu. Co więcej, konieczne byłoby ustanowienie kontroli granicznych między Irlandią Północną i resztą Wielkiej Brytanii. Ten pomysł jest nie w smak ani rządzącym Torysom, ani tym bardziej ich koalicjantom, północnoirlandzkim unionistom z partii DUP, na których opiera się rządząca większość. Londyn nie ma konkretnych propozycji. Zapowiada tylko że uniknięcie "twardej granicy" będzie możliwe, ale będzie to zależeć od drugiej fazy rozmów ws. Brexitu, w której wypracuje się model przyszłych relacji między UE i Wielką Brytanią. Ale Dublin nie wierzy, że takie rozwiązanie będzie możliwe i chce gwarancji już teraz.
- Irlandczycy od początku sygnalizowali jak ważna jest to kwestia, ale Brytyjczycy chyba nie docenili wagi tego problemu. Teraz to najważniejsza przeszkoda w tych negocjacjach - mówi w rozmowie z WP Agata Gostyńska-Jakubowska, analityk Centre for European Reform w Londynie.
W efekcie, aby sprawy mogły się posunąć do przodu, któraś ze stron musi ustąpić. Elity w Londynie oraz niemal wszyscy brytyjscy komentatorzy są przekonani, że będzie to Dublin. Uważają oni, że groźba weta jest blefem, a irlandzki premier ugnie się. Ugnie się pod presją unijnych przywódców i pod presją potencjalnych konsekwencji, bo wykolejenie się negocjacji może oznaczać "twardy Brexit", który sprawi że "twarda granica" i tak powstanie. Redakcja tabloidu "The Sun" poradziła premierowi Irlandii Leo Varadkarowi, by "zamknął japę i w końcu dorósł". Minister spraw zagranicznych Boris Johnson był nieco delikatniejszy, ale podczas wizyty w Dublinie zaprezentował podobne przesłanie.
Zobacz również: Polacy wobec Brexitu.
Irlandia jak żona hazardzisty
Problem w tym, że unijni liderzy popierają stanowisko Irlandii, a z perspektywy Dublina sprawy wyglądają zupełnie inaczej niż z Londynu. Kwestia granicy jest dla irlandzkich władz absolutnie kluczowa, zarówno z powodów gospodarczych, jak i bezpieczeństwa. Nikt na szmaragdowej wyspie nie spodziewa się, by rząd mógł w tej sprawie ustąpić. Sprawę dodatkowo komplikuje fakt, że rząd Varadkara jest w na granicy upadku. Jeśli zostaną rozpisane nowe wybory, stanowisko Dublina może tylko się zaostrzyć.
- Dublin ma świadomość, że ma obecnie dużą siłę negocjacyjną, bo bez jego zgody nie będzie można przejść do drugiej fazy negocjacji, a do tego ma pełne poparcie państw członkowskich. Oczekuje od Londynu namacalnego zapewnienia, że tej granicy nie będzie po Brexicie - mówi Gostyńska - Koniec końców z tego impasu nie da się wyjść bez ustępstwa Wielkiej Brytanii w kwestii wyjścia z rynku wewnętrznego i unii celnej - tłumaczy.
Ale rząd May, naciskany przez unionistów z DUP, wydaje się na razie niezdolny do poczynienia takich ustępstw.
"Irlandia jest zdesperowana, by usłyszeć, co Brytania ma do zaproponowania. Zamiast tego, mówi się jej, by nie zamartwiła swojej pięknej główki i by zaufała w zapewnienia lepszych od siebie. Stawia ją się w pozycji żony z lat 50-tych, której mąż postawił dom na konia w wyścigach i z coraz większą irytacją mówi jej, by przestała się zamartwiać, bo rumak z pewnością przybiegnie pierwszy" - napisał w "Guardianie" Fintan O'Toole, czołowy irlandzki komentator.
Chaos, zapaść i wojna
Stawka obecnego sporu jest ogromna, a konsekwencje mogą dotknąć także Polaków mieszkających zarówno w Irlandii, jak i na Wyspach. Jeśli na grudniowym szczycie nie dojdzie do porozumienia i pierwsza faza rozmów ws. Brexitu się nie zakończy, istnieje duże ryzyko, że obie strony nie zdążą w przewidzianym czasie wypracować modelu przyszłych relacji. Formalnie mają czas do 29 marca 2019 roku, lecz w praktyce, by dać państwom czas na ratyfikację umowy, powinny się zakończyć do października przyszłego roku. To bardzo mało czasui biorąc pod uwagę ogrom kwestii, które pozostają do uzgodnienia.
- Obie strony mają świadomość wielkiej presji czasu, tym bardziej, że ta druga faza rozmów będzie jeszcze bardziej skomplikowana niż pierwsza. O ile w sprawie warunków rozwodu wszystkie państwa UE miały jedno stanowisko, to jeśli chodzi o sprawy relacji handlowych tutaj będziemy mieć różnice interesów - mówi Gostyńska.
Jeśli negocjatorzy nie zdążą, skutki mogą być dramatyczne. Brexit w wersji "upadku z klifu" to wielka niepewność,ogromny chaos, a być może zapaść brytyjskiego przemysłu. Mówi się nawet o wstrzymaniu połączeń lotniczych między Wielką Brytanią i Europą. Oznaczać to będzie również, że los Polaków na Wyspach zostanie w całości zdany na łaskę brytyjskiego rządu.
Jeszcze bardziej dramatyczne skutki może wywołać powrót irlandzkiej granicy. Będzie to oznaczać upadek zawartego w 1998 roku porozumienia wielkopiątkowego, które zakończyło trwający dekady konflikt między katolikami i protestantami w Irlandii Północnej. A wtedy terroryści z radykalnych odnóg IRA i Ulster Volunteer Force znów mogą dojść do głosu. Tym bardziej, że mimo formalnego rozbrojenia IRA w rękach radykałów wciąż pozostaje dużo broni.
"W najlepszym wypadku, stworzy to strefę bezprawia i przemytu ludzi i dóbr. W najgorszym, przejścia graniczne będą magnesami dla skrajnych grup zbrojnych, które lubują się w atakowaniu tak symbolicznych celów - ocenia O'Toole.