Instytut niepamięci
Katalogi IPN to fascynująca lektura. Można dzięki nim poznać zupełnie nową historię naszego kraju. Ofiarami bezpieki byli w PRL nie Lech Wałęsa, Władysław Bartoszewski czy Adam Michnik, ale... Krzysztof Cugowski.
15.09.2008 | aktual.: 18.09.2008 07:16
W katalogu zatytułowanym „Osoby rozpracowywane przez organy bezpieczeństwa PRL” nie ma obecnego prezydenta. Figuruje tylko jeden Kaczyński – Jarosław, choć powszechnie wiadomo, że to właśnie Lech był internowany w stanie wojennym. Jarosław, szef PiS, także działał w opozycji, lecz uniknął odsiadki. Czymże więc zawinił brat bliźniak, że odmówiono mu miejsca na „liście ofiar”? Bo tak katalogi inwigilowanych nazwał historyk IPN Antoni Dudek, gdy rok temu instytut rozpoczynał ich publikację. Antoni Dudek mówił wówczas: „Lista funkcjonariuszy aparatu bezpieczeństwa to jest lista hańby, lista osób inwigilowanych to lista ofiar”.
Niewiele się pomylił, bo katalog inwigilowanych to rzeczywiście lista ofiar, tyle że IPN. I nie chodzi o bohaterów figurujących w tym katalogu, lecz o tych nieobecnych.
Ferajna Wałęsy
Awantura o katalogi IPN rozpoczęła się od Lecha Wałęsy. Kilka dni przed obchodami wydarzeń sierpniowych, na których zabrakło pierwszego szefa Solidarności, ujawniono także brak jego nazwiska na IPN-owskiej liście poszkodowanych. Nie pierwsza to zresztą szykana instytutu wobec Wałęsy. Parę tygodni wcześniej IPN za pełnym przyzwoleniem swego szefa Janusza Kurtyki wydał książkę, w której sugerowano współpracę Wałęsy z SB. Czyżby więc eliminowanie z premedytacją osoby Lecha Wałęsy?
Rzecznik IPN Andrzej Arseniuk tłumaczy, że ustawa lustracyjna z 2006 roku, która nakłada na instytut obowiązek publikacji katalogu osób rozpracowywanych, nie precyzuje ani czasu, ani kolejności, w jakiej należy umieszczać na liście nazwiska inwigilowanych.
Korzystając z tego prawa, IPN tworzy własną rzeczywistość. Myli się bowiem ten, kto po medialnej burzy sądzi, że wybiórczość historyków instytutu dotyczyła wyłącznie Wałęsy. W katalogu brakuje także czołówki polskich opozycjonistów: pierwszego premiera III RP Tadeusza Mazowieckiego, a także Władysława Bartoszewskiego, Zbigniewa Bujaka, Andrzeja Czumy, Władysława Frasyniuka, Adama Michnika, Karola Modzelewskiego, Henryka Wujca, którzy działalność w opozycji przypłacili latami spędzonymi w więzieniu. Nie ma nieżyjących już Bronisława Geremka i Jacka Kuronia. Nie ma internowanych w stanie wojennym Bronisława Komorowskiego, Stefana Niesiołowskiego oraz Janusza Onyszkiewicza. Lista Kurtyki
Te „dziury” rażą zwłaszcza w zestawieniu z nazwiskami, które figurują w katalogu. Znajdujemy tam na przykład Marka Migalskiego. Dziś to znany komentator medialny i politolog, lecz kiedy wprowadzano stan wojenny, miał raptem 12 lat. Na listę IPN trafił – jak wyjaśnia katalogowy opis – z powodu „kolportażu nielegalnej literatury i ulotek w środowisku młodzieży szkół ponadpodstawowych z terenu Raciborza”. Inny bohater katalogu to Krzysztof Cugowski, wokalista Budki Suflera i były senator PiS. Przez dwa lata był rozpracowywany przez bezpiekę za wyświetlanie filmów antysocjalistycznych na imprezach masowych. Żeby była jasność: nikt nie odmawia tym ludziom prawa do obecności w katalogu osób inwigilowanych przez służby bezpieczeństwa PRL. Dziwi tylko uznaniowość historyków IPN w sporządzaniu tego katalogu dotykająca zresztą nie tylko adwersarzy PiS, ale także ludzi mających bliskie związki z tą partią, takich jak Bronisław Wildstein, Andrzej Urbański czy Ludwik Dorn. Czyżby i oni byli zbyt niepokorni?
IĘznowu lustracja
Rzecznik IPN pytany o zasadę doboru nazwisk twierdzi, że „w pierwszej kolejności rozpatrywano osoby, którym IPN wydał status pokrzywdzonego”. Od razu jednak nasuwa się pytanie, co z Lechem Kaczyńskim, który taki status posiadał, gdy w 2005 roku jako kandydat na prezydenta ujawniał swoją teczkę?
IPN zapewnia, że obecna lista licząca niewiele ponad dwa tysiące nazwisk będzie wkrótce rozszerzona. Instytut rozesłał kolejne sześć tysięcy zapytań do osób spełniających warunki umieszczenia w katalogu represjonowanych. Procedury wymagają bowiem ich zgody. Teraz jednak wielu może odmówić. Tak jak uczynił to doradca premiera Mazowieckiego Waldemar Kuczyński, który oświadczył, że nie chce znaleźć się w katalogu IPN, dopóki nie trafi tam Lech Wałęsa.
Ma więc rację Platforma Obywatelska, twierdząc, że czas na pytanie o sens tworzenia takich zestawień. – Nie chcemy likwidować IPN, tylko zmienić zasady jego działania, by nie miał prawa do tak kuriozalnych poczynań jak ostatnie – tłumaczy poseł PO Grzegorz Dolniak szefujący pracom swej partii nad nowelizacją ustawy lustracyjnej.
I choć lustracji mamy po poprzednim rządzie po dziurki w nosie, byłoby dobrze, gdyby PO nie skończyła w tej sprawie na deklaracjach. W przeciwnym razie katalogi IPN, które dziś można uznać za nieudolną próbę czyszczenia historii, dla przyszłych pokoleń nabiorą mocy historycznego dokumentu. A wówczas Instytut Pamięci Narodowej stanie się Instytutem Narodowej Amnezji.
Aleksandra Pawlicka